Artykuły

Opętana i wyzwolona

Prawdziwym sprawdzianem samodzielności jest występ gościnny - artysta tak "przeszczepiony" na inny grunt albo dowodzi swej oryginalności, albo bezradnie rejteruje. Tak jest zwłaszcza z twórcami bardzo wyrazistych poetyk, własnego stylu, który - bywa - tylko uchodzi za ich kreację, a nierzadko jest kreacją zbiorową. Toteż na przykład wielu twórców studenckiego czy alternatywnego teatru przeszedłszy na tzw. profesjonalizm ginie w zapomnieniu albo w zawstydzeniu. Tylko niektórym udaje się zachować własny, osobny wymiar. Poza swoim środowiskiem, poza swoim terenem okazują się zupełnie nieporadni. Przez pewien czas odcinają kupony od legendy i więdną.

Piszę o tym dlatego, że z pewną obawą szedłem na spektakl Piotra Tomaszuka "Słowa Boże". Wprawdzie rzecz została przygotowana w Teatrze Rozmaitości, "najszybszym teatrze w stolicy", który wyróżnia się otwartością na nietradycyjne formy inscenizacji, ale mimo wszystko to teatr nie tak wyraziście wewnętrznie spoisty jak Towarzystwo Wierszalin, w którym osobność Tomaszuka wyrastała. Jego prace wywoływały rozmaite komentarze, od zachwytu po powątpiewanie. Najbardziej okrzyczanym spektaklem był "Turlajgroszek", najwięcej wątpliwości zaś wzbudziła "Klątwa". Tomaszuk zdawał się wycofywać ze sceny - w adaptacji "Prawieku" Olgi Tokarczuk wystąpił już tylko jako współautor scenariusza.

Nie wdając się w subtelne rozważania estetyczne na pierwszy rzut oka wyróżnia Tomaszuka wprowadzenie do teatru dramatycznego technik animacji, czerpanie inspiracji ze źródeł ludowych, wykorzystywanie elementów pochodzących z poetyki teatru lalkowego i jarmarcznego we współczesnym widowisku dramatycznym. Te właśnie techniki z wielką precyzją wykorzystał w swojej inscenizacji "Słów Bożych" Ramona del Valle-Inclana. Okazało się to niezwykle twórcze.

Tematem tej rzadko grywanej w Polsce sztuki jest spór o zyskowny "spadek", to jest o prawo do czerpania korzyści z wystawiania na pokaz pokraki, niedorozwiniętego Wawrzusia. Ten cudak budzi zainteresowania choćby niepospolitych rozmiarów przyrodzeniem, można zebrać niezły grosz. Toteż wyrywają go sobie dobrzy ludzie z rodziny wreszcie wystawiają na największe niebezpieczeństwa i doprowadzają do śmierci nieszczęśnika. Oto ramy tej pełnej fantastyki, groteski, okrucieństwa, grzesznej atmosfery i zmysłowych pokus opowieści.

Zło czai się wszędzie, w nas samych i rozkwitnąć może za lada podmuchem, zdaje się przestrzegać poeta, ale daje też światło nadziei - bo na zło można znaleźć odpowiedź - dobroć, mimo że wokół tylu ludzi podatnych na szaleństwo, na krew i wykorzystanie innych.

Tyle przypowieść. Może nie nazbyt odkrywcza, ale poprowadzona z nieomylnym nerwem dramaturgicznym, a przez Tomaszuka przełożona na jego mowę sceniczną. Znających już warsztat Tomaszuka nie zaskakuje obecność figur na scenie, potężnych krnąbrnych bawołów ciągnionych przez potężnych chłopów, ani też psa na kółkach, ani wreszcie wyrzeźbionego pokraki, który w chwili śmierci, przepołowiony jak połeć mięsa, ukazuje wymalowane na czerwono wnętrze figury. W przypadku pokraki rzecz jest bardziej skomplikowana, bo gra go zarówno aktor jak i figura. To rozdwojenie, najwyraźniej poetyckie, dwuznaczne, obojnacze, tworzy zagadkową atmosferę opowieści.

Wraz Tomaszukiem debiutuje w Rozmaitościach dotychczasowa gwiazda Wierszalina, Joanna Kasperek. Debiutuje wyśmienicie. Jej rok Marii-Gaili, zbudzonej do namiętności kobiety, która poczuwszy nieco grosza i nagły pociąg do wędrownego sztukmistrza Lucera (postać najwyraźniej diabłem podszyta, świetnie skrojona przez Jacka Mikołajczaka), szaleje. Tak właśnie - dokładnie tak. Oddaje się zwierzęcej rozkoszy, obnaża, budzi zgrozę. Pokazać narastające szaleństwo, zmysłową ekstazę, zniewolenie zmysłami, bezradność wobec uwodzicielskiej siły zła to wielka sztuka. Zrobić to tak, aby nie narazić się na bezwiedną śmieszność albo wulgarność to jeszcze trudniejsza sztuka. I to się udało. Podobnie jak Marii Peszek udało się w tym przedstawieniu ukazać tragiczną rolę Simoniny córki kobiety opętanej zmysłami, która w jej obronie gotowa jest do najwyższych poświęceń. I ta rola tchnie prawdą, porusza wyobraźnię determinacją, którą ujawnia artystka z taką siłą, że nie sposób jej nie wierzyć.

A przecież to metafizyczna baśń, w której kiedy niekiedy napięcie opada na rzecz grubego żartu, wzruszenie ustępuje rechotowi. To jednak tylko podstęp autora. I reżysera, który potrafi umiejętnie dozować nastroje w tej opowieści o opętanej przez diabła i przez miłość wyzwolonej. Powstało przedstawienie, które chce się obadać, które budzi szacunek nie tyle pomysłami (choć i tych nie brak), ile poważnym potraktowaniem tematu. Bo z diabłem trzeba postępować poważnie. Kto choć raz przeczytał "Mistrza i Małgorzatę" albo obejrzał tę sztukę, temu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji