Artykuły

Z muzyką choćby na dno

- Nie czuję się osobą publiczną, w medialnym funkcjonowaniu jest coś nienaturalnego, okrutnego. Istnieją ludzie predysponowani do tej gry, mówi się o nich: gwiazda, diwa. Mają szczególny rodzaj talentu i osobowości. Podczas koncertu jestem sobą, nie muszę udawać - rozmowa Pauliny Wilk z Katarzyną Groniec o jej nowej płycie.

Paulina Wilk: Podobno jesień to dla pani twórczości najlepszy czas. Polacy leczą listopadowy spleen pani piosenkami?

Katarzyna Groniec: Raczej odwrotnie - lato jest kiepskim czasem dla moich koncertów. Wtedy organizuje się imprezy z piwem i kiełbaską, a tam nie widzę dla siebie miejsca. Czy muzyka leczy? Mnie pozwala osiągnąć katharsis przez zejście na dno i odbicie się od niego. Warto nazywać trudne emocje. Po to, by odnaleźć te lepsze. Zobacz na Empik.rp.pl

I dlatego na płycie pojawił się pogodny, szybszy puls?

- Poprzednie dwa albumy zawierały utwory o dość ciężkiej tematyce. Przez trzy lata zajmowałam się niełatwymi tematami i już bardzo potrzebowałam zmiany.

Całkiem od melancholii jednak pani nie uciekła. Piosenka "Z nim śpię" mówi o nieustającym lęku. Przypomniała mi "Melancholię" Larsa von Triera - jest równie dobrą ilustracją depresji.

- On mnie denerwuje. Może dlatego, że jestem blisko takich emocji. Mój organizm od lat buntuje się przeciwko von Trierowi. Jedynym jego filmem, który lubię, są " Idioci". Też czasami spastykuję.

I podobnie jak on oswaja pani w twórczości trudne uczucia.

- Trzeba się nauczyć żyć z tym, co nam przeszkadza, co dręczy. Trzeba z tym spać, jeść i chodzić pod rękę. Odrzucenie niczego nie załatwi. Lęku, skoro już jesteś, to usiądź i napij się ze mną kawy.

Długo interpretowała pani utwory świetnych autorów, od niedawna pisze pani własne. Co się zmieniło?

- Uczyłam się na mistrzach, śpiewałam doskonałe teksty, to nie ułatwiło sprawy. Wreszcie poczułam, że muszę zacząć, bo nie zdążę się tego nauczyć. Poza tym śpiewanie własnych tekstów to obnażenie, a ja jestem nieśmiała.

Spakowała pani walizkę, mając 17 lat, i przyjechała do Warszawy. To raczej dowód śmiałości.

- Wtedy chodziło o determinację i znalezienie się w świecie, na którym mi bardzo zależało. Uwielbiam śpiewanie, ale kiedy widzę swoje wywiady i zdjęcia w gazetach, wciąż jestem przestraszona.

Przeżywa pani rozdwojenie na siebie prywatną i publiczną?

- Nie czuję się osobą publiczną, w medialnym funkcjonowaniu jest coś nienaturalnego, okrutnego. Istnieją ludzie predysponowani do tej gry, mówi się o nich: gwiazda, diwa. Mają szczególny rodzaj talentu i osobowości. Podczas koncertu jestem sobą, nie muszę udawać. Scena to uwolnienie i usprawiedliwienie, pozwala się zatracić. Konwenanse zaczynają się poza nią.

Jak się pani żyje w świecie dyżurnego optymizmu?

- To frustrujące. Smutek jest spychany w kąt, podobnie jak przemijanie i śmierć. Należę do ostatniego pokolenia, które się zestarzeje. Następne będą wiecznie młode! Starość jest niedopuszczalna. Kobiety czują to wyraźniej. Około czterdziestki zaczyna się ta część życia, na którą współczesna kultura i trendy nie dają przyzwolenia. O facecie się mówi, że stał się interesujący. A o kobiecie, że jest przechodzona.

Kobiety same tę nomenklaturę wzmacniają.

- Bo się boją. To lęk wygenerowany między innymi przez rynek pracy. W przyszłym roku kończę 40 lat i nie będę udawać, że mnie to nie obchodzi. Czuję swój wiek.

W jednej z nowych piosenek pogodnie śpiewa pani o tym, na co już w życiu za późno. Upływ czasu rozbraja pani poczuciem humoru?

- Gdyby nie ono, oszalałabym. Mój dowcip jest ironiczny, czasem sarkastyczny, mam nadzieję, że nie cyniczny. Pewnego dnia dotarło do mnie, że nie zostanę już ani kosmonautką, ani chirurgiem, ani wysokiej klasy specjalistą w dziedzinie innej niż śpiewanie.

To chyba nie najgorsza świadomość?

- Każdy wybór jest jednocześnie utratą. Stosunkowo niedawno zaczęłam mówić własnym głosem. Przyjemnie jest odnaleźć indywidualną ścieżkę, nienarzuconą przez okoliczności. Już sama możliwość pójścia nią jest nie do przecenienia.

Czy przy okazji pożegnała się pani z zachłannością na życie? Bo współczesność tym właśnie kusi: dostępnością nieskończonej liczby rozwiązań. Mówi: "Możesz mieć wszystko, możesz być jak Lady Gaga".

- To wywołuje galopujące pragnienia, ale też wpędza w ogromne kompleksy. Bo skoro każdy może być Lady Gagą, czemu właśnie ja nią nie jestem? Co jest ze mną nie tak?

Ma pani nastoletnią córkę. Czy jej pokolenie inaczej odbiera muzykę, do czego innego jej używa?

- Zmieniły się tylko narzędzia i to, że młodzi Polacy rozumieją teksty angielskich piosenek. Słuchają tego, co cały świat, w tej samej chwili. Ale odczuwają tak samo jak wcześniejsze generacje.

Czyli przeceniamy rolę nowych mediów?

- Nowinki nie wpływają na sprawy uniwersalne. Już 100 lat temu w dziennikach Virginia Woolf pisała: "Jakie dzisiejsze życie jest szybkie!". To się teraz wydaje komiczne, ale dla niej, urodzonej w XIX w., epoka motoryzacji była gwałtownym zawirowaniem. Wtedy spowodował je silnik spalinowy, teraz świat przyspiesza za sprawą Internetu.

***

Recenzja płyty

Na "Pin-up Princess" trafiły dowcipne wyznania czterdziestoletniej księżniczki. Groniec patrzy na siebie z ironią. Zaskakuje podwójnie: własnymi tekstami i lekkimi, dynamicznymi piosenkami (część skomponował Wojciech Waglewski). Od szybkiego pulsu Groniec przechodzi do niespiesznych ballad. Pęd życia równoważy spokojem. Bawi się słowami i gdy śpiewa: "Przez ciebie byłam kuchenną ścierką, chociaż nie jestem słabą fighterką", przypomina językowe eksperymenty Marii Peszek. Ale Groniec pochodzi z krainy łagodności i jej specjalnością pozostają poetyckie opowieści o tym, jak "nad codzienną michą pies odprawia czary".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji