Artykuły

Palikot czerpie z tradycji sowizdrzalskiej

- Polski ruch nacjonalistyczny jest w rzeczywistości wymierzony w prawdziwą polską tradycję, a wręcz jest antypolski - mówi Dariusz Kosiński, profesor w Katedrze Dramatu Wydziału Polonistyki UJ. Laureat tegorocznej Nagrody im. Tischnera za książkę "Teatra Polskie. Historie".

Bartłomiej Kuraś: Posłowie Ruchu Palikota wnioskujący o zdjęcie krzyża w polskim Sejmie to nowość na naszej scenie politycznej. Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział, że będzie bojkotował to środowisko. Prawicowe media oraz portale grzmią o świętej wojnie i zagrożeniu tradycyjnie polskich wartości. Jakie właściwie są te tradycyjne polskie wartości?

Prof. Dariusz Kosiński [na zdjęciu]: Tradycja to bardzo złożone pojęcie, właściwie wewnętrznie sprzeczne. Bo z jednej strony wiąże się z nim autorytet czegoś odwiecznego, chronionego, niemal świętego skarbu przekazywanego z pokolenia na pokolenie, ale z drugiej bez trudu można pokazać - jak brytyjski historyk Eric Hobsbawm - że właściwie każda tradycja jest "wynaleziona", wymyślona, a jej dzieje wcale nie są długie.

W przypadku większości "tradycji narodowych" mamy do czynienia z konstruktami XIX-wiecznymi, powstałymi na fali rodzącego się wówczas nacjonalizmu i ideologii państwa narodowego. Oczywiście elementy, których do stworzenia takich tradycji używano, były zazwyczaj bardzo stare, ale montowano je, łączono i przekształcano w sposób bardzo współczesny.

Nie inaczej powstała religia polskiego patriotyzmu łącząca wiarę w katolickiego Boga i przekonanie, że Polska - także dla Boga - jest najważniejsza, z kultem zmarłych, zwłaszcza - męczenników poległych za ojczyznę. Stworzona w czasach zaborów - czasach powracających klęsk i powstańczych hekatomb - jest tradycją bardzo poważną, pasyjną i żałobną, co sprawia, że przesłania i wypiera wszystko to, co owej powagi nie respektuje. W szczególności zaś jej wrogiem są działania prześmiewcze, tym bardziej niebezpieczne, że o wiele starsze.

Starsze? Czyli to Palikot swoim szarganiem świętości nawiązuje do prawdziwie polskiej tradycji?

- Szarganie świętości to sprawa bardzo poważna i niebezpieczna, wymagająca wiary i odwagi. Nie wydaje mi się, by Palikot mierzył aż tak wysoko. Choć po zwycięstwie zaczęto widzieć w nim męża stanu, to jednak jego dotychczasowa działalność lokuje się raczej po stronie błazeństwa, co nie jest żadną obelgą.

Błazeństwo to bardzo ważna działalność - także polityczna - polegająca na grze z wartościami "poważnymi" i na prowokacyjnym sprawdzaniu, czy rzeczywiście mają one jeszcze jakieś znaczenie, a jeśli tak, to jakie. I ta tradycja błazeńska jest w kulturze polskiej rzeczywiście obecna o wiele dłużej niż "religia patriotyzmu". Nie sposób uznać jej za "prawdziwie" polską, bo od zarania kultury europejskiej stanowi jej istotną część, towarzysząc jak ukryty, ale nieprzerwany, nurt tradycjom poważnym.

Wiemy, że ze starożytnej Grecji wywodzi się tragedia, ale że tym, co przeżyło upadek starożytności, był ludowy, błazeński mim - już zapominamy. W Polsce podobnie - w szkole uczymy się o Janie Kochanowskim i jego "Odprawie posłów greckich" jako o pierwszym polskim dramacie z prawdziwego zdarzenia, podczas gdy równolegle z Kochanowskim bujnie rozkwitał wspaniały rodzimy teatr - komedia sowizdrzalska, zwana też rybałtowską. Była ona ogromnie popularna w środowisku ówczesnych żaków, którzy - według dzisiejszych kategorii - stali się bezrobotną inteligencją. Pod koniec XVI wieku wielu absolwentów Akademii Krakowskiej nie miało pracy tuż po studiach.

Czyli podobnie jak dzisiaj...

- Tak, są tu pewne analogie. Wielu żaków było wtedy kształconych na urzędników dworskich czy kościelnych. Ale z powodu kryzysu na królewskim dworze zabrakło dla nich ambitnej pracy. Ci świetnie wykształceni ludzie trafiali do jakichś zapadłych parafii, stając się pomocnikami podrzędnych księży, bez żadnych perspektyw na odmianę swego losu.

Odreagowywali tę sytuację, tworząc prześmiewczą literaturę, atakując śmiechem wszystkie ówczesne autorytety, nie wyłączając siebie samych, czego najlepszym dowodem jest stworzone przez nich arcydzieło "Wyprawa plebańska", przypominająca pod względem absurdalnej logiki komedie Mrożka. Napisany w tym samym czasie przez naszego największego ówczesnego poetę dramat "Odprawa posłów greckich", wystawiony na magnackim dworze, to była samotna wyspa. Bardziej popularne były prześmiewcze przedstawienia.

Potem Polska upadła, nadszedł czas zaborów i walki o niepodległość. I rozkwitła tradycja bogoojczyźniana.

- Tak, ale też nie od razu. Pierwsza polska opera narodowa "Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego, uważanego za ojca polskiego teatru - była okraszona ludowym humorem, traktowanym jako siła rebeliancka. Prawdopodobnie ten - jakbyśmy dziś powiedzieli - musical został napisany na zamówienie Tadeusza Kościuszki i wystawiony tuż przed wybuchem insurekcji. I to jest pierwszy raz, kiedy teatr w Polsce wchodzi w narodowowyzwoleńczą akcję. Ale jest to jeszcze wtedy teatr raczej komediowy niż martyrologiczny. W tekście są liczne aluzje wymierzone w ówczesną władzę, dla nas dzisiaj już mało zrozumiałe. Komediowość "Cudu..." wynika przede wszystkim z silnej wiary w potęgę zjednoczonych Polaków. Ta optymistyczna wiara była wówczas tak niebezpieczna dla rządzących, że przedstawienie bardzo szybko zdjęto z afisza.

I nadszedł czas poetów romantycznych, cierpiącej Polski jako mesjasza narodów. To do tego nawiązują dziś prawicowe środowiska.

- Nawiązują, upraszczając jednocześnie. Nawet u śmiertelnie w tej kwestii poważnego Mickiewicza bez trudu znaleźć można elementy daleko wykraczające poza stereotyp "Bóg, honor, ojczyzna". A już polemizujący z nim Juliusz Słowacki to prawdziwy skandalista, którego twórczość w popularnej recepcji jest od lat straszliwie fałszowana. Na przykład "Kordian". Przecież w tym dramacie, co się zowie romantycznym, bohater Polaków spotyka się z papieżem, który jest tchórzem i za którego odpowiada papuga. To jest prawie bluźniercza scena, szyderstwo z największego autorytetu katolików. Z kolei w finale bohater, który właśnie poświęcił się za ojczyznę, jest całkowicie załamany i ani słowem nie potwierdza, że słodko i chwalebnie jest umierać za Polskę. Tymczasem w polskiej świadomości Kordian funkcjonuje jako wzór patrioty.

Podobnie jak dzieje się w innych krajach, z polskiej przeszłości wybieramy to, co z różnych względów uznane zostaje za funkcjonalne i co buduje pewien uświęcony wzorzec postępowania. Z innego utworu Słowackiego "Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu" nasze dzieci w szkole czytają "Grób Agamnenona". I są przekonane, że poeta niczego innego nie robił, tylko jechał do Ziemi Świętej i cierpiał za ojczyznę. Ale wcześniej w "Podróży..." mamy pieśń o tym, jak ze swoim towarzyszem wynajął tanią kwaterę w Grecji, a gdy w nocy przyszła ulewa, okazało się, że mieszkanie właściwie nie miało dachu. I jest tam cudowny, przezabawny opis dwóch podróżnych chowających się przed wodą zalewającą ich pokój.

"Podróż..." w wielu miejscach wręcz kipi nie tylko ironią, ale i radosnym śmiechem, także z samego siebie. Czytając całość, można odnieść wrażenie, że Słowacki na chwilę przynajmniej oderwał się od Polski, w której wszystko jest takie ciężkie, by z zachwytem i zdziwieniem zanurzyć się w zupełnie inne sposoby przeżywania swego życia. Dzięki tej perspektywie z dystansem patrzy na swoich rodaków i ojczyznę. Ale o tym nasze dzieci w szkole się nie uczą. Uczą się tylko o tym, że Polska dopada go na obczyźnie, że wzdycha: "smutno mi, Boże" i odnajduje napis powstańca na piramidach.

Skąd się wzięła taka interpretacja?

- Z poczucia niepewności, zagrożenia, z konieczność podtrzymywania ducha walki, a także z poczucia swoistej lojalności wobec zmarłych. Skoro tak wielu poświęciło tak wiele dla podtrzymania polskości, to wartość, w imię której ginęli, musiała potężnieć z każdą ofiarą. Gdy Ojczyznę wzmocniono Bogiem i honorem, tworząc świętą trójcę polskiego patriotyzmu, w imię której nie wahano się ponosić śmiertelnych ofiar, to już nie było się z czego śmiać. Bo trudno śmiać się z krwi przelanej w jakiejkolwiek sprawie.

Ale równocześnie jest tak, że im bardziej zaczęto iść w taką martyrologiczną poetykę, to tym bardziej - nawet odruchowo - ci ludzie walczący za ojczyznę zaczęli ją odreagowywać. Trzeba pamiętać, że jednym z największych polskich poetów XIX-wiecznych był Aleksander Fredro, którego twórczość przecież nijak się nie mieści w kanonie mszy narodowej.

Fredro konsekwentnie tworzył alternatywną wobec romantycznej wizji cierpiącego narodu codzienną wersję polskości polegającej na zachowaniu nie tylko obyczajów, ale swoistej etyki humoru, strzegącej przed wszelkim fanatyzmem. Dla Fredry bycie Polakiem wiązało się z otwartością na ludzi i z wyrozumiałością dla ich słabości. Jego Polska to gościnny szlachecki dwór, otwarty na różnorodność i bardzo ostrożny w stosunku do wszelkich ideologicznych uproszczeń.

Ale do jego twórczości tradycja narodowa za bardzo się nie odwołuje...

- Ruch narodowy, czy też nacjonalistyczny, jaki zaczął się rodzić także w Polsce, w ogóle miał problemy z polskimi poetami, łącznie z tymi, których uznawał za wieszczów. Jeśli ktoś wyznaje ideologię "Polska dla Polaków", to od razu staje do ostrej konfrontacji z naszą narodową epopeją, która wszak zaczyna się od słów: "Litwo, ojczyzno moja". To jest absolutnie wspaniałe, że arcydzieło polskiego języka i synteza polskości tak się właśnie zaczynają. Dzięki temu można zasadnie mówić, że polski ruch nacjonalistyczny jest w rzeczywistości wymierzony w prawdziwą polską tradycję, a wręcz jest antypolski.

Siłą i pięknem Polski jest jej wielokulturowość i otwartość na różnorodność. Tak chciałbym myśleć o tym, co uważa się za najbardziej tradycyjne, czyli o polskiej gościnności. Nie oznacza to eklektyzmu, ale wiedzie do wewnętrznej dynamiki, która Polakowi nie pozwala się na śmierć zasklepić w Polaku. W tym sensie wyklinani przez "prawdziwych patriotów" Gombrowicz czy Miłosz nie są antypolscy, ale wręcz arcypolscy.

Teraz narodowe środowisko uważa, że inicjatywa Palikota jest antypolska. Bo tak otwarcie Kościoła jeszcze w Polsce nie atakowano.

- Trochę byłbym ostrożny z zestawianiem Palikota z Gombrowiczem, choć on sam takie zestawienia czynił. Palikot to dla mnie wciąż zagadka, człowiek, który raczej reaguje na zmienne sytuacje, dostosowując się - jak rasowy biznesmen - do koniunktury. Dotychczas działał przede wszystkim tak, by skupić na sobie uwagę. Teraz chce zdejmować krzyże, ale kto wie, czy za kilka lat nie zacznie domagać się ich ponownego powieszenia.

Niezależnie od słuszności działań na rzecz świeckiego państwa, to, że zaczyna je od bardzo widowiskowego ataku na wyróżniony znak, każe mi być ostrożnym w ocenie jego intencji. Oczywiście sposób obecności Kościoła w życiu publicznym jest poważnym problemem także, a może wręcz przede wszystkim, dla samego Kościoła, ale rozwiązaniu tego problemu takie spektakularne akcje wcale nie służą. Ich efektem będą przepychanki, medialne awanturki i okopanie się na swoich pozycjach.

Ruchowi Palikota pewnie przyniesie to jakieś zyski, choćby w postaci pozostawania w centrum uwagi, ale nie wydaje mi się, żeby odgrywanie Nergala polskiej polityki miało być działaniem "męża stanu". Ostatecznie przywódcy liczącej się siły parlamentarnej powinno chodzić o coś więcej niż o sprzedanie kolejnego albumu czy brylowanie na okładkach kolorowych pism. Być może w dłuższej perspektywie działalność Palikota przyniesie coś poza zagospodarowaniem części elektoratu, ale w tej chwili wydaje mi się ona jedynie kolejnym przejawem procesu przekształcania polskiej polityki w masowe widowisko.

*Dariusz Kosiński - ur. w 1966 r., profesor w Katedrze Dramatu Wydziału Polonistyki UJ. Laureat tegorocznej Nagrody im. Tischnera za książkę "Teatra Polskie. Historie". Zajmuje się historią i teorią sztuki aktorskiej XIX wieku, dziejami polskiej tradycji teatralnej, którą nazywa polskim teatrem przemiany

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji