Artykuły

Małpiarstwo

"Samobójca" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Ktoś winien umrzeć, żeby żyć mógł ktoś w nowym spektaklu Anny Augustynowicz

Zaczyna się odpychająco. Scena składa się z geometrycznych brył i podestów. Postacie mają na twarzach klaunowski makijaż. Poruszają się krokiem cyrkowych błaznów, sceny miłosne zamieniając w automatyzm skłonów przy wtórze rytmicznego popiskiwania. Wygląda na to, że spektakl będzie mechaniczną groteską, sprawną i "nowoczesną", tyle że mało kogo obchodzącą. Ale wystarczy poczekać.

Wstydliwe zrywanie boków

"Samobójca" postał w 1930 roku. Był satyrą zbyt celną, by ją puściła sowiecka cenzura. Erdman już za chwilę miał wsiąść na oszalałą huśtawkę polityczną bujającą jego życiem od syberyjskiego zesłania po nagrodę stalinowską otrzymaną za jakiś chłam. Na razie był obiecującym pisarzem łączącym wnikliwość obserwacji ze świetnym opanowaniem wodewilowej sztuki wywoływania śmiechu. Zabawy takie nie są dzisiaj w cenie. Scenki o dwóch babach, które na czworakach szukają świeczki, albo rozśmieszanie ponuraka przez tłumaczenie mu sensu opowiedzianego kawału, które widownię dawnych fars doprowadziłoby do zrywania boków, biegną w szczecińskim przedsta-wieniu pośpiesznie i jakby wstydliwie. Reżyserka dąży jak najszybciej do tego miejsca, dla którego, wolno sądzić, zdecydowała się reanimować tę wiekową satyrę.

Ożywiające samobójstwo

Oto prosty obywatel, od lat bezrobotny, zgnębiony milczącymi wyrzutami żony (utrzymującej rodzinę), głośnymi wyrzutami teściowej i w końcu wyrzutami własnego sumienia, po rozpaczliwych próbach znalezienia zajęcia dopuszcza do siebie myśl, że takie życie nie ma sensu i trzeba z nim skończyć. I od tej chwili życie to znienacka nabiera wartości. Samobójcza deklaracja bohatera - a właściwie ledwie pomysł zamysłu - staje się nieoczekiwanie wartością handlową, towarem dla całej galerii "kupców"; wizerunek owej galerii jest sednem szczecińskiego widowiska. Przybywają handlarze ideami: moralista, klecha i artysta kabotyn tudzież rozmaitej proweniencji damy; hasło: "Zabił się dla mnie / dla nas / dla naszej sprawy", jest dla wszystkich szansą ożywienia własnej pustej i żywiącej się pozorami egzystencji. Nadchodzi wielkie ożywienie koniunktury za sprawą jednego, skądinąd fałszywego trupa.

Tandeta zbiorowej wyobraźni

Czymś, co niesie spektakl we Współczesnym, jest nade wszystko gniewna niezgoda na publiczny frazes w mowie i czynie. Anna Augustynowicz przyszpila go efektownie, trafnie modernizując Erdmanowskie obserwacje: moralistyczne mowy nabierają telewizyjnego sznytu, powaga chwili zderza się, zgrzytając, z obowiązującym dziś stylem wesołego luzu. Wymieszanie zachowań pogrzebowych z zabawowymi, przymulenie naturalnych odruchów serca przez kramarską tandetę zbiorowej obyczajowości najlepiej odciska się w muzyce wykonywanej ofiarnie przez samych aktorów. Czego tu nie ma! Są pieśni masowe i knajpiane klezmerstwo, stare poczciwe Filipinki na zmianę z "Happy Birthday" (średnio tu pasujące), a clou stanowi radziecki przebój "Zawsze niech będzie słońce" w wersji... anglojęzycznej. Żart o potężnej sile rażenia: świadectwo zinfantylizowania masowej wyobraźni, w której zatarciu uległy różnice między tym, co szczere i narzucone.

Klaunowskie makijaże, rażące z początku, znajdują więc swoje uzasadnienie. Bohater (świetny Mirosław Guzowski) z kamienną twarzą Bustera Keatona mówiący proste słowa o woli życia bez poniżenia i upokorzeń do końca ma uszminkowaną na biało twarz i czerwone policzki. Pozostali stopniowo zmywają charakteryzację. Ale to oni współtworzą ten cyrk przerysowanych gestów, w jakim przychodzi nam żyć. A od czasu do czasu także i umierać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji