Artykuły

Sztuka o umieraniu

Nie ma nic bardziej naturalnego i nieuchronnego niż śmierć. Lęk zaś przed nią i przerażenia, jakie budzi, wydają się równie naturalne i nieuchronne, jak ona sama, bo do śmierci trudno się przyzwyczaić i oswoić z myślą o niej. To są prawdy bardzo banalne. Kiedy się skończy ileś tam lat, coraz częściej zaczynają one stawać przed "oczyma duszy", ale zawsze jako coś bardzo, bardzo odległego. Ionesco skończył pięćdziesiątkę i napisał sztukę o śmierci, właściwie o starzeniu się i umieraniu. "Król umiera"... A raczej człowiek umiera, człowiek, który stworzył cuda techniki i sztuki, stał się panem świata, ujarzmił przyrodę, a sam musi się poddać jej nieubłaganemu prawu.

Ionesco drwił w swych sztukach z wielu rzeczy. Tu zdaje się szydzić z lęku przed śmiercią, ze wszystkich "ceremonii" (taki jest drugi tytuł "Króla"), którymi jest ona - przy całej swej naturalności - otoczona i udziwniona. Ale w gruncie rzeczy sam daje się ponieść przerażeniu wobec powolnej śmierci biologicznej i szyderstwem próbuje się przed nim bronić. Król, który nosi imię bohatera kilku sztuk Ionesco, Berangera, przechodzi przez wszystkie przedśmiertne stadia. Traci stopniowo władzę fizyczną i... władzę nad otoczeniem. Chce żyć za wszelką cenę. Każde życie jest piękne - nawet najgorsze - już przez to samo, że jest życiem. Pragnie zostawić po sobie ślad w pamięci ludzkiej, bodaj na jednej zapisanej karcie w jednej z miliona książek znajdującej się w jednej z miliona bibliotek. Nachodzą go jak żywe wspomnienia wczesnej młodości. Potem traci przytomność, majaczy, bredzi i odchodzi, a właściwie wszyscy otaczający go ludzie odchodzą od niego. Umiera się zawsze w samotności.

Beranger jest śmiesznym królem, śmiesznym człowiekiem, ale śmierć śmiesznych ludzi nie jest śmieszna. Ionesco pokazuje ją z kliniczną dokładnością, przetransponowaną w literackie i teatralne obrazy. Wszystko to dzieje się w jakiejś rzeczywistości pozbawionej pojęcia czasu i przestrzeni. Umieraniu zaś króla towarzyszy chór złożony z jego dwóch żon, ich służącej, kata-lekarza i strażnika. Wypowiadane przez nich zdania brzmią zupełnie logicznie i prawdziwie, ale w tej sytuacji urastają do absurdu, choć wcale nie są absurdalne. Wszystko razem ma w sobie coś z makabrycznej groteski, w której znać świetne pióro Ionesco, jego celność słowa i efektu teatralnego. Ale nie ma rady - po tej sztuce wychodzi się z teatru bez wzruszenia i z pewnością trudno ją nazwać "przyjemną". Oczywiście może ktoś powiedzieć, że i jedno i drugie nie jest konieczne w teatrze. W takim razie trzeba stwierdzać, że zawartość myślowa tych biologicznych rozważań jest dosyć uboga i "Król" nie należy do najlepszych utworów tego pisarza.

Do takich wniosków dochodzi się, mimo że przedstawienie w Teatrze Współczesnym jest wybornie wyreżyserowane i grane. Jerzy Kreczmar bardzo zintelektualizował całą sztukę, osadził ją w realnym, nie zgroteskowanym, ale teatralnym świecie, stuszował do minimum wszystkie efekty biologiczne. Tadeusz Fijewski miał znowu swą wielką rolę. Znakomicie połączył śmieszność Berangera z jego tragicznością - właściwie nie tragicznością, a okrutnym choć nieuchronnym losem. Antonina Gordon-Górecka (I żona) prowadziła dialog z wspaniałą naturalnością i swobodą. Kazimierz Rudzki jako lekarz zabłysnął swoim dowcipem. Bardzo dobrze zagrali też swoje role: Zofia Saretok (II żona), Barbara Wrzesińska (służąca) i Tadeusz Surowa (Strażnik). Scenografia Jana Kosińskiego doskonale dostosowana była do charakteru przedstawienia. Na uwagę zasługuje też bardzo "wymowna" muzyka Zbigniewa Turskiego oraz zgrabnie dający sobie radę z trudnościami oryginału przekład Adama Tarna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji