Artykuły

Chiny - wyrzut sumienia reżysera

- Jeśli artysta ma jeszcze jakiś obowiązek, to właśnie taki, żeby mówić o rzeczach, które z uwagi na polityczną poprawność zostały z szerokiej dyskusji wyrugowane - mówi Paweł Passini, reżyser spektaklu "Turandot", poruszającego m.in. temat prześladowań w Chinach. Rozmowa z reżyserem w Gazecie Wyborczej - Opole.

"Turandot", jeden z najbardziej docenionych spektakli teatralnych, zostanie w czwartek pokazany na festiwalu teatrów lalek. Inspiracją dla niego była ostatnia, niedokończona opera Pucciniego, ale też biografia kompozytora. W inscenizacji ważną rolę odgrywa zaś... język migowy.

Anita Dmitruczuk: Dlaczego "Turandot" jest spektaklem lalkowym?

Paweł Passini, reżyser spektaklu: Każdy spektakl rodzi się ze spotkania artystów. W tym przypadku była to moja współpraca najpierw z Kompanią Doomsday, a potem Grupą Coincidentia, która ma swoją tradycję lalkową. Ja także często sięgam po lalki, i jest to dla mnie naturalny wybór.

W spektaklu "Turandot" mówi się o kobiecie jak o kukle, ponadto cała rzecz dotyczy uprzedmiotowienia człowieka, odczłowieczenia artysty, pytania, czy aktor jest czymś więcej niż lalką. W jakim stopniu artysta ma władzę nad tym, co tworzy, a w którym momencie zaczyna pełnić wobec swojej sztuki rolę służebną.

Na dodatek wszystko dzieje się w Chinach. Jest więc tutaj także lalka - zabawka, chińska lalka, którą wiele dzieci pewnie darzy sporymi emocjami. Ale jednocześnie to ta sama lalka, która powstaje z pracy i cierpienia albo ich chińskich rówieśników, albo więźniów torturowanych i gnijących w więzieniach. Dzięki lalce pytamy też o to, czy to, co piękne, jest jednocześnie dobre. Innymi słowy - lalka jest tu nie tylko środkiem teatralnym, jest też pewną figurą.

Pytam, bo ciągle pokutuje przekonanie, że ten mniej poważny, dziecinny teatr to właśnie teatr lalkowy.

Takie przekonanie może pokutować tylko wśród ludzi, którzy się teatrem nie interesują wcale. Spektakl "Turandot" wygrał chyba wszystko, co mógł. Również w Edynburgu, gdzie zdobyliśmy najważniejsza nagrodę - to nie udało się żadnemu polskiemu teatrowi. Mówię o tym nie bez przyczyny, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie robię łatwego teatru i do wygrywania nie jestem specjalnie przyzwyczajony. Jednak "Turandot" odniósł sukces, a to przecież spektakl lalkowy. Pytanie, czy sztuka animacji jest dla dzieci, czy dla dorosłych, jest w ogóle pytaniem czysto akademickim. Paradoksalnie to lalkowy teatr dziecięcy ma coraz większy kłopot. Często, żeby zrobić spektakl dla dzieci, to musi to być czysta komercja. Bo to rodzice wybierają spektakle. A ich gotowość na tłumaczenie swoim dzieciom rzeczy trudnych jest minimalna.

Pan od dawna szukał też pomysłu na to, żeby włączyć do swojego spektaklu niepełnosprawnych. Nie na zasadzie pochylania się nad ich nieszczęściem, tylko wykorzystania umiejętności, jakie mają.

- W "Turandot" to się udało. Ogromną rolę w tym przedstawieniu gra język migowy. Aktorzy też się go uczyli przez pół roku, ale tylko ktoś, kto posługuje się nim na co dzień, może to robić w sposób kreatywny, umie go ze swobodą przekształcać. I o to właśnie chodziło.

Kiedyś robiłem taki projekt na Śląsku, w którym chodziło o przeniesienie ruchu w świat wirtualny. Wtedy także szukaliśmy osób niepełnosprawnych, ponieważ inaczej posługują się swoim ciałem. Ruch człowieka, który np. stracił nogi, sprawia, że rąk używa zupełnie inaczej. Jego niepełnosprawność jest poza wszystkim także źródłem wypracowania pewnych umiejętności, których człowiek pełnosprawny nigdy by nie osiągnął.

Tak w jednym, jak i w drugim projekcie chodziło więc o to, żeby zaprosić niepełnosprawnych do współpracy jako partnerów. Wykorzystać ich potencjał i umiejętności. I w jednym, i w drugim przypadku niepełnosprawni wnieśli do tych projektów to, czego inni wnieść by nie mogli.

A dlaczego wziął się pan za temat Chin, i to wykorzystując na dodatek operę Pucciniego?

- W Polsce nie będziemy pewnie mieli tak ogromnych fabryk i przemysłu ciężkiego, ale myślę, że cechą Polaków jest pewna wrażliwość na brak sprawiedliwości i krzywdę. A temat Chin to taki wyrzut sumienia. Myślę, że jeśli artysta ma jeszcze jakiś obowiązek, to właśnie taki, żeby mówić o rzeczach, które z uwagi na polityczną poprawność zostały z szerokiej dyskusji wyrugowane. Dlatego chcemy przypominać o tych wszystkich ludziach wykorzystywanych, męczonych, cierpiących w Chinach.

Opera Pucciniego była jednym z pierwszych tekstów w europejskiej sztuce, który pokazywał Chiny. Chór Chińczyków został tam przecież przedstawiony jako żądny krwi, zły. Ale nie był taki sam z siebie, ale dlatego, że funkcjonował pod rządami złej księżniczki. Rzeczywistość chóru była pewnego rodzaju klątwą. Ale jest też nadzieja, że ta klątwa zostanie kiedyś zdjęta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji