Artykuły

Na wahadle - między centrum a peryferiami

Trzeba najpierw spojrzeć w przeszłość, by zrozumieć, dlaczego spośród węgierskich reżyserów teatralnych w średnim wieku akurat Béla Pintér, Zoltán Balázs oraz Viktor Bodó są obecnie twórcami najczęściej wymienianymi zarówno za granicą, jak i na Węgrzech - pisze Tamás Jászay w Teatrze.

W latach osiemdziesiątych teatr węgierski za granicą reprezentował niemal wyłącznie budapeszteński Teatr im. Józsefa Katony. Musiało minąć sporo czasu, by na początku lat dwutysięcznych Krétakör Színház (Teatr Kredowe Koło) i prowadzący grupę Árpád Schilling - który na początku swej drogi reżyserskiej właśnie w Katonie odnosił sukcesy - w odbiorze międzynarodowym częściowo zajęli miejsce znanego teatru instytucjonalnego. W małym kraju wszystko ze wszystkim się wiąże. Po radykalnej zmianie profilu Teatru Krétakör w 2008 roku - zespół zamknął okres uprawiania tradycyjnego teatru i zdecydował się na tworzenie wspólnych gier - natychmiast ustały jego częste i regularne występy zagraniczne. Prawdopodobnie także tej decyzji inne niezależne grupy z Węgier mogą zawdzięczać nagły wzrost zainteresowania ich działalnością. Zaciekawił przede wszystkim styl tych twórców. Dlaczego?

Realizm psychologiczny - wyniesiony w Teatrze Katony na poziom mistrzowski i wciąż tam wykorzystywany (wymienić należy realizacje Gábora Zsámbékiego i Tamása Aschera) - przez dziesięciolecia decydował o obliczu węgierskiego teatru. Natomiast w latach dziewięćdziesiątych, tylko częściowo w wyniku zmiany ustroju, pojawiła się na węgierskiej scenie grupa zjawisk, definiowana w literaturze fachowej jako nowy teatralizm - wielokierunkowa, trudna do opisania, która obok psychologizującego sposobu gry brała pod uwagę także eksperymenty z "innym teatrem" z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (na przykład Péter Halász, József Ruszt). Nie traktowano już realizmu psychologicznego jako jedynej zbawiennej metody.

Radykalne inscenizacje dramatów, realizowanych we wciąż konserwatywnych repertuarowo teatrach instytucjonalnych, uświadomiły twórcom (oraz oczywiście widzom i krytykom), że teksty sztuk można interpretować. Nowy język formalny różnie wyglądał u poszczególnych reżyserów. János Mohácsi radykalnie zmieniał tekst dramatów należących do kanonu. Dla stylu Róberta Alföldiego decydująca stała się precyzyjnie wypracowana strona wizualna. Sándor Zsótér umieszczał sytuację teatralną w cudzysłowie, a András Jeles w miejsce logicznej konstrukcji na plan pierwszy wysunął asocjacyjne myślenie sceniczne. Można śmiało stwierdzić, że nowy teatralizm stanowił oblicze rodzącego się na nowo pod koniec lat dziewięćdziesiątych węgierskiego teatru reżyserskiego. Nie zagłębiając się w szczegóły, można wywieść twórczość naszych bohaterów właśnie z tego kręgu.

Mimo charakterystycznych różnic możemy znaleźć sporo cech wspólnych teatru uprawianego przez Bélę Pintéra, Viktora Bodó i Zoltána Balázsa [na zdjęciu]. Wszyscy trzej są twórcami all-round - jednocześnie aktorami, reżyserami i liderami zespołów - każdy z nich także już od ponad dekady jest uznaną i obsypaną nagrodami postacią węgierskiego teatru. I choć Balázs od lat już nie gra na scenie, a Bodó tylko czasami pojawia się we własnych spektaklach, to Pintér od początku gra, często występując w głównej roli, w napisanych przez siebie sztukach, które sam reżyseruje.

W ich życiowym dorobku w specyficzny sposób przejawiają się zarówno złe, jak i dobre strony funkcjonowania w centrum i na peryferiach, w teatrze instytucjonalnym i grupie niezależnej. Zoltán Balázs oprócz własnej grupy Maladype, jesienią tego roku obchodzącej dziesięciolecie, stale współpracuje z węgierskimi i zagranicznymi teatrami instytucjonalnymi. Z kolei Béla Pintér przygotowuje przedstawienia wyłącznie z własnym, choć w ciągu lat dynamicznie się zmieniającym, zespołem - w malutkim Teatrze Szkéné, znajdującym się na drugim piętrze budapesztańskiej politechniki. Po trwającej parę lat przerwie Viktor Bodó w przyszłym sezonie wraca do Katony, by reżyserować w - niegdyś macierzystym - teatrze.

Wygląda na to, że przed Zoltánem Balázsem właśnie teraz otwiera się międzynarodowa kariera: jego przedstawienia są zapraszane do programów głównych ważnych festiwali (Nitra, Amsterdam, Wrocław). Nazwisko Bodó i nazwa jego powstałej w 2008 roku grupy, Szputnyik Hajózási Társaság (Towarzystwo Żeglugowe Sputnik), która znalazła stałe schronienie w działającym impresaryjnie Teatrze MU, dzisiaj już brzmią znajomo w krajach niemieckojęzycznych. Bodó kilkoma realizacjami berlińskimi, a potem regularnymi w Grazu i Kolonii, zdobył międzynarodowe uznanie. Także Béla Pintér od dłuższego czasu nie może narzekać na jego brak: Berlin, Helsinki, Nowy Jork, Montreal, Paryż, Nitra - to tylko kilka miejsc, gdzie występy jego zespołu odniosły głośne sukcesy. Interesująca jest, dokonująca się w minionej dekadzie, zmiana stosunku krytyki teatralnej wobec tych trzech twórców. Krytycy zostali też zmuszeni do przedefiniowania swojej roli w świetle zjawiska nowego teatralizmu.

Zoltán Balázs, z jego burzącymi formę przedstawieniami, na początku był ulubieńcem teatrologów, jednak jego rytualno-formalne realizacje, nie mające praktycznie tradycji na Węgrzech, zostały wręcz zmiażdżone przez krytykę, a o eksperymentach prowadzonych od 2008 roku wciąż jeszcze wyraża się ona ostrożnie.

Droga Viktora Bodó była w większości jednorodna: po początkowym niezrozumieniu i rzucaniu gromów zaklasyfikowano go jako pomysłowego dziwaka z ciasnych scen studyjnych. Dopiero w 2010 roku, po premierze Lilii na głównej scenie Schauspielhaus w Grazu, okrzyknięto go bezkonkurencyjnym talentem. Z kolei Béla Pintér na początku zadziwił krajową krytykę - jednak recenzenci szybko do niego przywykli, a po kolejnym przedstawieniu znudzili się zawsze stosowanym, profesjonalnie skonstruowanym językiem scenicznym. Jednocześnie kwestionowali jego dramatopisarskie kwalifikacje: nie byli entuzjastami skomplikowanego sposobu opowiadania i niespotykanego doboru tematów. Trudno, nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Węgierski i uniwersalny - Béla Pintér i jego Grupa

W przedstawieniach Béli Pintéra i jego Grupy przechadzają się ręka w rękę rzeczy wartościowe i niesmaczne, autentyczny folklor i sztuczny wiejski kicz, podniosła ceremonia i rozpasana radość życia, wypaczona węgier ska bajka ludowa i rozpoznawalny uniwersalny mit. Jako symboliczny możemy potraktować wybór nazwy grupy: decyzja nie została podjęta jednoosobowo, po prostu po przedłużających się i bezowocnych poszukiwaniach pomysłu grupa pozostała przy najprostszym rozwiązaniu.

Nie ma żadnej przesady w umieszczeniu czterdziestojednoletniego Béli Pintéra w absolutnym centrum, wszak sam pisze i reżyseruje swoje sztuki. Co więcej, przez dłuższy czas główne role pisał dla siebie - a czasem dla reszty stworzonego w 1998 roku zespołu, przez długi czas niezmiennego, kilka lat temu pomyślnie odmłodzonego. Wybrane tematy często mają autobiograficzne źródło, a role są pisane dla konkretnej osoby. Trzeba było czekać przeszło dziesięć lat, by ktoś w końcu podjął próbę sprawdzenia, czy Pintérowski świat zadziała w ramach teatru instytucjonalnego, z innymi aktorami i innym myśleniem reżyserskim. Rezultat jednak mówi sam za siebie: János Mohácsi w Teatrze Narodowym w Peczu przeniósł na scenę "Operę wieśniaczą" ("Parasztopera"), i wygrał nią, w czerwcu 2011 roku, nagrodę za najlepszą reżyserię na Państwowych Spotkaniach Teatralnych w Peczu.

"Opera wieśniacza" jest zresztą najdojrzalszym z dzieł Pintéra, pozostającym w repertuarze od 2002 roku i objeżdżającym świat. Sztuka obfituje w prastare, mityczne elementy (rodzice nie rozpoznają dawno niewidzianego syna i z chciwości mordują dobrze wyglądającego młodego człowieka), a umieszczona została w unikalnej muzycznej tkance. W muzyce Benedeka Darvasa możemy rozpoznać wiele elementów: od siedmiogrodzkich pieśni ludowych, poprzez motywy z oper barokowych, do współczesnych, popowych/rockowych elementów. Recytatywy i arie rozbrzmiewające w chłopskim otoczeniu, a także wachlarz charakterystycznych wiejskich postaci rozśmieszają widownię, podczas gdy brutalna tragedia rodzinna skłania do płaczu. Przypuszczalnie właśnie ta zawsze obecna dwoistość jest jednym z sekretów niesłabnącego powodzenia grupy: Béla Pintér nawet w tak krwawych i makabrycznych sytuacjach jest w stanie wyłuskać momenty, z powodu których widownia wybucha spontanicznym śmiechem. Wskazane przez niego tematy nie są zbyt podnoszące na duchu: w okazałym katalogu znajdziemy kazirodztwo i dzieciobójstwo (Opera wieśniacza/Parasztopera), przemoc w rodzinie (Królowa ciastek/ A sütemények királynője), traumę drugiej wojny światowej (Dziewuszka/Gyévuska), fanatyzm religijny (Dzieci demona/A démon gyermekei) i impotencję doprowadzającą egzystencję do ruiny (Równoległa godzina/Párhuzamos óra).

Po skromnych sukcesach ostatnich lat wydarzeniem okazał się "Szlam" ("Szutyok"), którego premiera odbyła się w maju 2010 roku. Częściowo dlatego, że Pintér, z pomocą dobrze już znanych środków, sięga po wyjątkowo drażliwy w dzisiejszych Węgrzech temat. Bezdzietna para małżeńska adoptuje dwie dziewczyny z domu dziecka: prowincjonalne otoczenie, na początku nieufne i otwarcie rasistowskie, godzi się z dziewczyną romskiego pochodzenia, ale trudno mu dojść do kompromisu z drugą, brzydką i złą, tytułowym Szlamem. W końcu dziewczyna znajduje odpowiednie dla siebie towarzystwo w skrajnie prawicowej ideologii i na samym starcie nowego życia zupełnie inaczej zaczyna oceniać, najlepszą swego czasu przyjaciółkę, Cygankę Rózsi.

Teatr Béli Pintéra w ostatnim czasie zauważalnie stał się mroczniejszy, i jak to jeden z krytyków stwierdził w związku ze "Szlamem": jego estetyka w dużej mierze opiera się na, ubranym w ramy teoretyczne przez Susan Sontag, kampowym widzeniu świata, które można podsumować zdaniem "tak złe, że aż dobre".

Rytuały i gry - Zoltán Balázs i Teatr Maladype

Czy jest coś bardziej obcego dla Zoltána Balázsa niż bezpośrednie aluzje do okropności otaczającego nas świata? Nic. Przez długi czas bowiem kluczowymi słowami dla estetyki teatralnej urodzonego w 1977 roku aktora-reżysera były raczej piękno, ryt, czas i surowa, sztywna forma. Założony w 2002 roku Teatr Maladype przez dłuższy czas był faktycznie - w zgodzie ze znaczeniem jego nazwy - teatrem "spotkań"; artyści romscy i nieromscy, amatorzy i ludzie o teatralnym wykształceniu pracowali razem pod kierownictwem Balázsa.

Stworzyli czarodziejski i podniosły, powolny i powściągliwy, rytualny teatr z praktycznie nigdy nie granych w języku węgierskim sztuk, zapomnianych lub ledwo znanych autorów - Ionesco, Ghelderode'a, Geneta, Hölderlina, Wyspiańskiego czy węgierskiego Sándora Weöresa. Dzieła tych dramaturgów nie są częścią tradycyjnego repertuaru teatru węgierskiego - z tego względu trudno prześledzić ich rozumienie dramatu i wpływ, jaki miało na kontynuatorów. Balázs z jednej strony wchodził więc na swoiście bezpieczną ścieżkę, nie dając krytykom szans na porównania - gdy sięgał po sztuki bez możliwej do prześledzenia historii recepcji. Z drugiej strony ogromnie ryzykował: wszak konserwatywny gust węgierskiej widowni teatralnej dość trudno zmienić.

Z początku sukces był oczywisty. Grupa porywająca się na coraz ambitniejsze zadania doczekała się stałej publiczności. A i krytyka z radością przyjęła realizacje nie mające na Węgrzech poprzedników, które najprędzej można by porównać z pięknymi konstrukcjami scenicznymi Roberta Wilsona (Balázs uczył się też u niego przez jakiś czas). Duża zmiana nastąpiła w 2008 roku, kiedy znany z dyscypliny formalnej - i z tego powodu coraz bardziej potępiany przez krytyków - zespół Maladype opuścił mury, będącego do tej pory jego domem, Teatru Bárka i wyruszył na niepewną ścieżkę niezależności. Członkowie grupy wymienili się, zespół odmłodniał. Wydawało się też, że reżysera już nie interesuje misterne i precyzyjne dyrygowanie wypracowanymi rytami. Zamiast tego na plan pierwszy wysuwa się raczej jego namiętność do gry.

Zagrany już blisko osiemdziesiąt razy spektakl Leonce i Lena w wyrazisty sposób symbolizuje odnowiony Teatr Maladype. Sztuka nie ma już wiele wspólnego z klasycznym tekstem Büchnera: w zupełnie pustej, otoczonej bambusowymi pałkami przestrzeni, pięciu chłopców i trzy dziewczyny w nijakich ubraniach recytują, śpiewają, tańczą, pokazują, rapują wariacje do niektórych scen sztuki. Do każdej z dwudziestu pięciu scen przygotowane są po cztery wariacje, a od publiczności zależy ułożenie menu: jedną scenę może obejrzeć nawet w kilku wersjach, a inne opuścić. Sednem jest nieograniczona kreatywność aktorów i ich zadziwiające upodobanie do zabawy, a także przeżycie bezpośredniego kontaktu z publicznością - w oczekiwaniu na jej natychmiastową reakcję.

Również "Egg(s)hell" jest sztuką z tej serii: w spektaklu pozostającym w repertuarze od dwóch i pół roku, w onirycznym otoczeniu, aktorzy ubierają się i rozbierają, błąkając się między różowymi flamingami i czarnymi krzesłami. Przez osiemdziesiąt minut oglądamy serię mistrzowskich, dowcipnych improwizacji - figlarne gonitwy tryskających energią młodych ciał. W międzyczasie tworzą się napięcia między mężczyznami i kobietami, toczącymi między sobą walki, a pomiędzy nimi opowieści - bez słów, wyłącznie gestami.

Spektaklem z nowego kierunku, gdzie podobnie rozłożono akcenty, jest jeszcze "Król Ubu". W samym środku ogromnego stosu gazet grają swoje małostkowe, agresywne gierki papierowe figury Alfreda Jarry'ego. "Płatonow" również opowiada o namiętności do gry. W tym przypadku w dosłownym tego słowa znaczeniu: podstawowym elementem scenografii jest robiący wrażenie ogromny stół bilardowy, wokół którego i na którym aktorzy wpadający na siebie, jak kule bilardowe, szukają swojego miejsca.

Wygląda na to, że Teatr Maladype, pracujący od kilku lat nad zupełnie nowym wizerunkiem, znalazł swoje miejsce, a pomagają mu w tym zarówno grupa młodych i ciekawych fanów, mnożące się zaproszenia na zagraniczne festiwale, jak i krajowa krytyka, powoli zwracająca się z zainteresowaniem w jego kierunku.

Surrealistyczny i groteskowy - Viktor Bodó i Szputnyik Hajózási Társaság

Mało jest takich ludzi w teatrze węgierskim, którzy zamieniliby członkostwo w zespole "najlepszego węgierskiego teatru", Teatru Katony, na zupełną niepewność. Viktor Bodó - młodszy od Zoltána Balázsa dokładnie o jeden rok i jeden dzień - właśnie tak zrobił. Dzisiaj wygląda na to, że była to słuszna decyzja.

Reżyser ma dwa oblicza. Na Węgrzech jego twarz jest bardziej zuchwała. Spektakle stworzone przez jego grupę, działające od 2008 roku Szputnyik Hajózási Társaság - Modern Színház-és Viselkedéskutató Intézet-Laborral (Towarzystwo Żeglugowe Sputnik - Instytut-Laboratorium badań nad Współczesnym Teatrem i Zachowaniami) - zgodnie z wybraną nazwą - są przede wszystkim przestrzenią dla eksperymentów w warunkach laboratorium teatralnego. Bodó ze swym zespołem "o-nazwie-nie-do-zapamiętania" pracuje z wieloma młodymi osobami, dzieli się niepohamowanym potokiem pomysłów i jednak czasami osiąga wątpliwy skutek.

Drugą twarz reżysera zna Zachód: już od pięciu lat Viktor Bodó reżyseruje co rok spektakl w Schauspielhaus w Grazu (częściowo z członkami własnej grupy). Co ważniejsze, czyni Graz ważnym ośrodkiem na austriackiej, a nawet europejskiej mapie teatralnej. Jego spektakl Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem według Handkego został wybrany do programu Theatertreffen, prezentującego dziesięć najlepszych spektakli z regionów niemieckojęzycznych.

Bodó należy do grona wizjonerów teatralnych, którzy władają wypracowywanym przez lata zestawem elementów i motywów, których użycie wciąż budzi zdumienie, śmiech lub przerażenie widzów. Krytycy często porównywali Bodó do Lyncha. I faktycznie: lekkim ruchem przyrządza na scenie miksturę z elementów przerażających i rozśmieszających zarazem. Niedawno na przykład udało mu się zrobić z "Wiśniowego sadu" Czechowa komiczny horror, rozgrywający się w domu wariatów. W dodatku, na potwierdzenie swego

ekstrawaganckiego podejścia, zaprezentował jedynie dwa pierwsze akty sztuki. Kontynuacja i zakończenie oczekiwane są na jesieni 2011 roku.

Fantastyczna adaptacja Procesu Kafki, wystawiana w teatrze studyjnym Teatru Katony - "Zwariowałpoczymprzepadł" ("Ledarálnakeltűntem") - pozwala w pełni przestudiować estetykę teatralną Bodó. Spektakl, którego premiera odbyła się w styczniu 2005 roku, zagrany już ponad sto pięćdziesiąt razy, zo stał obsypany nagrodami na całym świecie: dostał zarówno główną nagrodę na sarajewskim Festiwalu MESS, jak i uznanie za najlepszą reżyserię na toruńskim festiwalu "Kontakt", a także tytuł najlepszego przedstawienia na Festiwalu Teatrów Studyjnych w Rijece.

Co więc dzieje się przez trzy godziny na scenie? Cóż, Kafka jest tylko pretekstem, płaszczyzną wyjścia, a strażnikami jego dzieła, pozornie odchodzącymi od niego, są Bodó i drużyna aktorów prezentująca niezwykłą grupową współpracę. Adaptacja w słowniku pojęć Bodó nigdy nie oznacza służalczej kopii dzieła epickiego. Włożył on niezwykłą energię w jak najdoskonalsze odtworzenie atmosfery grozy. Podobnie było z przedstawieniem Mistrza i Małgorzaty w Grazu: kto nie znał dobrze powieści Bułhakowa, ten mógł się poczuć zagubiony we fragmentach fabuły zakręcających w nieobliczalny sposób. Dla ogólnego wrażenia pokazy akrobatyczne, psychopaci zmieniający się w ciągu paru sekund w profesjonalnych śpiewaków rewiowych czy pomysłowe, przygnębiające i klaustrofobiczne (nagrodzone stosem nagród) wykorzystanie przestrzeni mają takie samo znaczenie jak niewyczerpany zasób pomysłów.

Viktor Bodó jest mistrzem skrajnie precyzyjnej reżyserii chaosu. Jest też człowiekiem obdarzonym wyjątkowym - i często bardzo męczącym - poczuciem humoru. Być może z czasem, nie tylko po drugiej stronie austriacko-węgierskiej granicy, ale też w kraju, otrzyma możliwość zaprezentowania swojego niepowtarzalnego szaleństwa teatralnego w należnych mu warunkach wielkiej sceny.

tłum. Barbara Furgoł

Tamás Jászay - węgierski krytyk teatralny, absolwent Uniwersytetu w Szegedzie. Obecnie związany z portalem kulturalnym Rewizor - revizoronline.hu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji