Artykuły

"Czy ktokolwiek wie na co czekamy? The show must go on"

To zadziwiające, jak łatwo pękła granica między tancerzami a widownią i jak prostymi środkami udało się Belowi ją zburzyć - o spektaklu "The Show Must Go On" w reż. Jérôme Bela w Teatrze Dramatycznym w Warszawie prezentowanym na X Festiwalu Ciało/Umysł pisze Aleksandra Lewandowska z Nowej Siły Krytycznej.

Historia jako hasło wywoławcze tegorocznej edycji festiwalu "Ciało/Umysł" stała się dla organizatorów pretekstem do zaprezentowania szeregu spektakli tanecznych wchodzących w dyskusję z początkami tańca współczesnego, negujących zasady, rewidują wzorce. "The show must go on" Jérôme Bela zdecydowanie bliżej jest do performancu niż do tradycyjnych form tanecznych. Na scenie nie zobaczymy tradycyjnie rozumianego tańca. Narracja spektaklu tworzona jest przy pomocy muzyki, a konkretnie - 19 największych hitów XX wieku. Bel zadaje pytanie o konwencje muzyczne, które nas poruszają, usiłuje też dociec przyczyn naszych reakcji na bodźce dźwiękowe. Siedząc na widowni, byłam jednym z żywo reagujących widzów i zastanawiałam się, jak głęboko w nas zakorzeniona jest popkultura i jak bardzo potrafi być wszechogarniająca.

Warszawska realizacja Bela stanowiła kolejną odsłoną spektaklu, prezentowanego od 2001 roku, głównie w Lyon we Francji. Tym razem artysta zaprosił do projektu 30 warszawiaków. Choć wybrano ich już w maju 2011 roku, próby trwały tylko ostatnie 2 tygodnie września. W zespole znalazło się kilku profesjonalnych aktorów (np. Waldemar Barwiński) i tancerzy (Magdalena Jędra). Reszta to performerzy lub amatorzy. Warsztat nie jest najważniejszy, liczy się przede wszystkim dystans do siebie i poczucie humoru. Sam taniec opierał się na karykaturalnych ruchach, które dopiero w kontraście z kamiennymi twarzami ich wykonawców nabierały właściwego znaczenia. Pastiszowe sceny stają się zwierciadłem naszych codziennych zachowań. Doskonale oddaje to jedna z ostatnich sekwencji. Każdy z wykonawców dostaje słuchawki do iPoda. Obraz niczym wyrwany z ulicy wielkiego miasta - każdy słucha swojej muzyki, zamknięty we własnym świecie, idzie we własną stronę. W nierównych odstępach czasowych rozlegają się fragmenty utworów - wokół nich zaaranżowano komiczne scenki. Tak na przykład mężczyzna, który z osłupiałą miną zastygł w połowie kroku, zaczyna nucić "I'm still standing". Zaś dziewczyna z rozanieloną miną śpiewa melodramatycznym głosem "I will always love you" Celine Dion z filmu "Titanic".

Występujący na scenie kreują przerysowaną wersję samego siebie. Zgodnie z tą koncepcją - nie mają kostiumów. Noszą stroje wyjęte z własnej szafy, które podkreślają karykaturę: DJ, który nieporadnie naśladuje króla parkietu, nosi rozciągnięty szary sweter, który podkreśla jego niezgrabność.

Twórcy rezygnują ze scenografii. Paradoksalnie, to scena staje się w spektaklu jedynym aktorem. W naturze swojej przeznaczona jest do bycia zasłanianą konstrukcjami dającymi iluzje innego świata, obudowywania działań aktorskich w wizualne formy i atrybuty. W "The show" po raz pierwszy widziałam scenę, która, wyzwolona od scenografii, ożywa. Przez dużą część spektaklu, nasączona światłem jaskrawych reflektorów, znajduje się w centrum uwagi. W jednym z utworów padają na nią mocne światła, odsłaniające porysowaną powierzchnię. Nareszcie może stać się gwiazdą. Nie ucieka w cień nawet, gdy znajdują się na niej performerzy. Zawsze dumnie wystaje z przodu. Tak jakby zachęcała widza do dołączenia do spektaklu.

I to jej całkiem nieźle jej wychodzi. Publiczność śpiewa dobrze znane przeboje Beatlesów, Queen, Dawida Bowie'go. To zadziwiające, jak łatwo pękła granica między tancerzami a widownią i jak prostymi środkami udało się Belowi ją zburzyć. Spontaniczna reakcja widowni podkreśla performatywny charakter spektaklu Bela. Jak napisał w odpowiedzi na pierwszą premierę "The show" Marten Spangberg - "Sztuka co raz częściej jest po to, by zapraszać widza do ponownego odkrycia siebie, lub, mówiąc mniej utopijnie, do ponownej refleksji nad swoją ideologią odbioru. Dekonstruuje siebie samą, swoją własną dziedzinę, aby stać się świadomą siebie poprzez tą refleksję i samoświadomość. Staje się swoim własnym doświadczeniem, nigdy praktyką czegoś innego. Być zatem częścią doznania sztuki jest zawsze tylko doświadczeniem siebie." Na zakończenie festiwalu "Ciało/Umysł", reżyser na półtorej godziny wyzwolił teatr z cielesnej formy i zwolnił widzów z obowiązku intelektualnego odbioru spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji