Artykuły

"Wyzwolenie" St. Wyspiańskiego w ciekawej inscenizacji Józefa Pary

Nie jest to dzieło łatwe ani jako lektura, ani jako tworzywo teatralne. Zwłaszcza dla dzisiejszego czytelnika, widza czy realizatora scenicznego. Ale jest to dzieło ważkie w naszym historycznym dorobku literackim, pominąć go nie sposób w narodowej edukacji kulturalnej i społecznej. "Wyzwolenie" stawiamy obok innego dzieła Stanisława Wyspiańskiego - "Wesela" i w bardzo bliskim sąsiedztwie romantycznego arcydzieła - "Dziadów" A. Mickiewicza.

Przeglądając przed katowicką premierą "Wyzwolenie" - a było to odświeżenie znajomości z tekstem po kilkudziesięciu latach - utykałem co kilkanaście kart na przegadaniach i dłużyznach, sloganowości i oczywistościach trudnych dzisiaj do strawienia. Nic przeto dziwnego, że wieczorem szedłem do teatru zaniepokojony, jak też inscenizator i zespół poradzą sobie w żywym spektaklu z tymi trudnościami. I tutaj, na samym wstępie relacji, pierwszy ukłon w stronę Józefa Pary za bardzo zgrabne "określenie" tekstu. Bardzo dużo skreślił z oryginału, ale substancji sztuki nie naruszył. Przyspieszył tylko jej rytm, przydał jej klarowności i strawności.

Wyspiański w "Wyzwoleniu" - podobnie, jak w "Weselu" - próbował rozliczać społeczeństwo polskie z jego wad, przywar i błędów. Należy pamiętać - społeczeństwo sobie współczesne. Katowicki spektakl zachował tę historyczną głębię wobec węzłowych problemów dramatu, choć wyraził to współczesnymi środkami scenicznymi. I za to drugi ukłon w stronę Józefa Pary, jako reżysera. A trzeci - za jego znakomitą rolę Konrada. Był romantycznie wzniosły i realistycznie trzeźwy, widownię zaś szczególnie ujął mistrzowskim przejściem z dramatycznej sekwencji tekstu i sytuacji do pełnej liryzmu kolędy, której w tle towarzyszył naiwniutki obrazek - niczym na szkle malowany - z kolebką i matką nad nią pochyloną. Było to dojście do kresu inscenizacji Wyspiańskiemu współczesnej, przeto chyba bardzo już starożytnej. Ale spektakl się i w tym wypadku "wybronił", na pewno dzięki doskonałym kostiumom Danuty Knosały i dekoracjom Jerzego Moskala, które dodały blasku całej inscenizacji. Nie "wybronił" się natomiast spektakl w kuplecie - bo jak to inaczej dzisiaj nazwać? - Karmazyna i Hołysza, nie tylko dlatego, iż tekst był przydługi, ale i dlatego, że zastosowano środki ze współczesnej i to nie najlepszej estrady.

Obok Józefa Pary, który dominuje w spektaklu swą bogatą i konsekwentna sztuką, znakomite aktorstwo ujawnił cały zespół, prowadzony pewnie, zdecydowanie, rytmicznie. W ogóle całe przedstawienie przebiega w bardzo żywym współczesnym rytmie, przy tym nasycone jest gęsto muzyką. Przy tej okazji zapamiętajmy nazwisko Edwarda Bogusławskiego, nie jako kompozytora - bo z tej specjalności znany jest nie tylko w kraju - ale jako autora muzyki scenicznej. Od lat czekamy na jego muzyczne dzieło sceniczne, gdyż doskonale czuje teatr, co zresztą w znacznym stopniu ujawnił choćby w "Wyzwoleniu".

Ewę Decównę podziwialiśmy w roli Muzy. Posągowa, szlachetna w geście i piękna. Reżyserem był Mieczysław Łęcki, stylowy i jednocześnie ze współczesnymi cechami, które niewątpliwie autor by zaakceptował. W efektownym kostiumie Geniusza pięknie się nosił po mickiewiczowsku i znakomicie podawał tekst Emir Buczacki. Wzruszającymi i mądrym Starym Aktorem był Mieczysław Jasiecki. A w ogóle to wszyscy byli bardzo dobrzy i żal serce ściska, że nie można tu z z imienia, nazwiska oraz roli serdecznie pochwalić całej obsady premierowej "Wyzwolenia", którym Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego otworzył nowy sezon 1976/77.

Zaprezentowany nam z tej okazji spektakl należy do wielce znaczących i bardzo udanych w artystycznej biografii katowickiego teatru kilku ostatnich lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji