Artykuły

Widowiskowe anegdoty

"Shrek" w reż. Macieja Korwina w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Takiej biesiady, jaką widzom musicalowego "Shreka" w gdyńskim Teatrze Muzycznym funduje scenograf Paweł Dobrzycki, dawno w trójmiejskich teatrach nie było. Smoczyca na dwa albo i trzy piętra, gotyckie ruiny z fantastyczną wizualizacją w tle, wędrujące wielkie dęby i samojezdne szczury - naprawdę bajka.

Cała ta wielka scenograficzna maszyneria, co ważne, nie jest tu balastem. Scenograf musiał z reżyserem, Maciejem Korwinem, przegadać niejeden długi wieczór, skoro wydarzenia tak płynnie, bez żadnych zacięć przechodzą jedno w drugie. Spektakl nie jest krótki, ale nie można powiedzieć, żeby się jakoś dłużył.

Czemu zatem z czwartkowej premiery prasowej wychodziłem zadowolony, ale nie zachwycony?

Rzecz chyba w tym, w jaki sposób Maciej Korwin próbuje w gdyńskim "Shreku" usatysfakcjonować i młodocianych, i dojrzałych widzów. Bo że musicalowy "Shrek" celuje w familijną publiczność, to jest jasne. Że dzieciaki wyjdą z tego przedstawienia zachwycone, to także jest jasne. Z dorosłymi może już być różnie. Niektórzy mogą pomyśleć, że z takich bajek już wyrośli.

Animowany "Shrek" (zwłaszcza pierwsza część, bo potem było z tym dużo gorzej) był mądrą bajką na opak, mówiącą o tym, że to, co wygląda na brzydkie i złe, może być piękne i szlachetne, i nawet taki pierdzący zielony zwierz jak Shrek może mieć złote serce.

Żeby to powtórzyć w teatrze, trzeba by zastosować się do przepisu, wypowiadanego zresztą ze sceny, że ogr jest jak cebula. Trzeba go obrać ze wszystkich łupin, żeby zobaczyć i docenić, jaki to zacny stwór.

Otóż ta trudna sztuka Jackowi Wekslerowi udała się raczej tylko w niektórych scenach. Bardzo jestem ciekaw, jaki okaże się Shrek w wykonaniu Rafała Ostrowskiego, jak jemu uda się pokazanie duszy Shreka przez grubą charakteryzację.

Jest to dla tego przedstawienia tym ważniejsze, że wielu aktorów, grających inne postacie, wykorzystało swoje pięć minut, by stworzyć naprawdę udane role. Trzeba by wymienić choćby Martę Wiejak jako pełną werwy i radości Fionę, świetną wokalnie smoczycę Marty Smuk, przede wszystkim zaś Łukasza Dziedzica, który kurduplowatego lorda Farquaada gra całkiem dosłownie na kolanach, a jednak przezabawnie.

Na czwartkowej premierze Shrek był trochę w cieniu innych bohaterów, a bajka jest przecież głównie o nim. Shreka i mądrości tej postaci trochę mi, dorosłemu widzowi, zabrakło. Zamiast tego dostałem mnóstwo różnych grepsów, wymyślanych przez reżysera, który na różne sposoby puszcza do mnie oko.

Teczka z aktami Fiony ma na przykład nadruk IBN, po rozświetlonym Księżycu przemknie cień jak z filmu "E.T.", nad zbitą z bali spiżarnię Shreka wysunie się tabliczka z napisem "ulica Świętojańska".

Takich grepsów jest dużo, za dużo. Ja tam bym wolał, żeby reżyser, zamiast mnie nimi łaskotać, próbował wejść głębiej w przesłanie historii Shreka. Ale Korwin wybrał anegdoty. I widowiskowość. Trochę szkoda. Choć widowiskowość jest rzeczywiście pierwsza klasa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji