Artykuły

Kolorowa skorupka

Mam nieodparte wrażenie, że przyjęta konwencja musicalu działa jak bufor - pozwala na niefrasobliwe myślenie, że można sobie odpuścić, skoro to muzyka jest najważniejsza - o spektaklu "Psiakość. Musical o zwierzęcej miłości" w reż. Marioli Ordak-Świątkiewicz w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

"Psiakość. Musical o zwierzęcej miłości" prezentowany na scenie Opolskiego Teatru Lalki i Aktora budzi we mnie mieszane uczucia. Właściwie im dłużej o nim myślę, tym gorzej go oceniam. Bo choć to jajko ma kolorową i ładną skorupkę, czuję, że w środku kryje się zbuk.

Mam zastrzeżenia już do samej historii napisanej przez Martę Guśniowską. Spektakl z początku wydaje się opowieścią o przyjaźni między dziką Wilczką i miejskim kundelkiem o wdzięcznym imieniu Psiakość. Porzucony, choć na początku nieświadomy tego faktu i pełen wiary w miłość swojego pana, piesek decyduje, że z leśnej polany wróci do ciepłego mieszkania w blokowisku. Znudzona monotonnym życiem, wilczyca postanawia go odprowadzić. Tak zarysowana sytuacja dramaturgiczna daje możliwość stworzenia interesującej opowieści. Autorka idzie tymczasem tropem najprostszym, zasugerowanym w tytule - podczas wspólnej podróży przyjaciele zakochują się w sobie. Pierwsza strzałą Amora zostaje ukłuta Wilczka, która zresztą na początku spektaklu samotnie wyła do księżyca - widomy znak, że coś się świeci. Jedno przypadkowe zdanie wypowiedziane przez towarzysza, traktuje jako zapowiedź uczucia. Psiakość wydaje się raczej zdystansowany i skupiony na dotarciu do domu. Historia oczywiście, jak przystało na romansową konwencję, do której odwołuje się autorka, ma pozytywne zakończenie, zwierzęta żyją długo i szczęśliwie w lesie (bo miejsce kundla zajął ładniejszy od niego pudel). Ot i koniec opowieści. Dla mnie trochę za mało. Sytuacja wyjściowa wydaje się dobrą okazją do podjęcia dyskusji o problemach związanych z miłością do kogoś odmiennego od nas, wychowanego w innych warunkach, przyzwyczajonego do innego sposobu życia. Tak jednak się nie dzieje. Banalną ramę historii wypełniają mnożące się w nieskończoność rozmowy ze zwierzętami napotkanymi przez Wilczkę i Psikościa w drodze do miasta. Kolejne postacie koniecznie muszą być obdarzone jakąś przywarą lub cechą, którą można wyolbrzymić i wykorzystać do wykreowania zabawnych sytuacji. Sepleniący wąż z atakami amnezji, wiecznie cierpiący na brak czasu bóbr, kochliwa żaba, narcystyczny kogut - to postaci barwne i krwiste, łakomy kąsek dla komediowych gagów. Trudno pomiędzy nimi przemycić jakąś refleksję o świecie.

Pozostający wiele do życzenia tekst nie byłby może problemem, gdyby nie sama inscenizacja, niespójna w warstwie plastycznej i momentami wyraźnie zapominająca, że adresatami spektaklu są dzieci. Do starszej części publiczności, niekoniecznie dla pięciolatków - potencjalnych odbiorców przedstawienia, ewidentnie adresowana jest scena z kogucikiem, który ma kurzy harem i składa nocne wizyty w kurniku czy zrealizowany z rozmachem fragment w szczurzym mieście, gdzie panują zasady jak na Bronxie. Owszem, dużo mówi się o teatrze familijnym, który stanowi atrakcję zarówno dla starszych i młodszych. Zdaje mi się, że tym razem elementy nie zostały zrównoważone, nie ma mowy o subtelnym wplataniu aluzji skierowanych do rodziców w strukturę spektaklu, konstruuje się dla nich całe sceny. Dzieci bawią się jakby przy okazji.

Plastyczna warstwa realizacji wymaga osobnego omówienia. Twórcy mieli wiele interesujących pomysłów, szkopuł tkwi w braku selekcji i konsekwencji. Przede wszystkim odnieść można wrażenie, że cały spektakl został koncepcyjnie podporządkowany końcówce - na ostatni kwadrans zostawiono nie tylko najbardziej efektowne epizody, ale dopiero wtedy zaczyna jako tako funkcjonować scenografia. Dużą część małej sceny zajmuje srebrna, dość pokaźna cembrowina, na której zainstalowano lśniący stalowym blaskiem tramwaj czy pociąg. Ciężko uzasadnić ten pomysł. Wagony są co prawda poręcznymi parawanami, za którymi ukrywają się animatorzy, w jednej scenie "studnia" symbolizuje staw, ale poza tym błyszczący owal budzi pytania o sens swojej obecności. Nade wszystko zwyczajnie zajmuje miejsce i przeszkadza w budowaniu kolejnych sekwencji spektaklu.

Większość przedstawienia rozgrywa się na tle lasu i łąki - wprowadzanych na scenę przede wszystkim przy pomocy wizualizacji. Kłopot w tym, że same wizualizacje nie stanowią integralnej części scenografii. Poprzez niefortunne umiejscowienie niewielkiego w gruncie rzeczy ekranu nad cembrowiną, wyglądają jak puszczany od czasu do czasu film, odwracający wzrok od działań scenicznych. Drzewami okazują się również stojące po bokach stalowe tuby z wyciętymi otworami, w których na początku przedstawienie pojawiają się postaci leśnych zwierzaków. Pluszowe lalki, zaprojektowane przez Jana Polivkę, inspirowane muppetami Jima Hensona, są cudownie odrealnione, zwariowane, pomysłowe. Świetlne punkciki oczu sowy migają, gdy tonem mędrca wygłasza tyrady, miś dźwiga na głowie garnek z napisem miód, bobrowi krzaczaste brwi zasłaniają oczy. Lalki dzikich stworzeń trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać, zwierzęta domowe, które pojawiają się później, to wierne obrazy swoich prototypów (kury, kaczka). Wydaje mi się, że to przemyślana strategia, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że postaci ludzkie kreowane są w żywym planie. Nie mniej, zupełnie mnie nie przekonuje - bardziej niż czemuś służy, rozbija plastyczną spójność całości.

Efektownym, acz w ostatecznym rozrachunku niewykorzystanym chwytem jest burzenie iluzji świata przedstawionego. Spektakl otwiera wejście aktorów w czarnych koszulkach i jeansach, podobnie wygląda zamknięcie. To oczywiście tworzy swoistą klamrę, która jednak nie znajduje uzupełnienia w przedstawieniu. O dziwo, kiedy animują lalki, najczęściej ukrywają się za parawanami tworzonymi przez drzewa, tramwaj, nawet rozwieszone przez rybaka pranie. Sprawę komplikuje fakt, że narratorem historii Wilczki i Psiakościa jest widziane na filmie ich dziecko, które wprowadza nas w opowieść, a na zakończenie ujawnia swój pyszczek. Aż ciśnie się na usta podsumowanie: przekombinowane!

Mimo tak licznych uwag, muszę przyznać sprawiedliwie, że oglądanie przedstawienia sprawia widowni dużo radości. Kolejne sceny są zabawne, tempo dobre, a twórcy nieustannie zaskakują coraz to nowymi pomysłami inscenizacyjnymi (choćby żaba animowana przez dwie aktorki: stojąc obok siebie trzymają lalkę, której kończyny zostały zrobione z rozciągliwego materiału i zaczepione o dłonie i stopy animatorek). Każda z postaci spotykanych na drodze przez Wilczkę i Psiakościa zostaje obśmiana, dialogi zostały dowcipnie i lekko napisane, stąd na widowni często słychać chichoty (od pewnego momentu przede wszystkim rodziców). Nie można zapominać, że spektakl ma formę musicalu (z trwającego osiemdziesiąt minut przedstawienia dałoby się pewnie zmontować godzinną ścieżkę dźwiękową), co nieomal automatycznie sprawia, że publiczność bawi się lepiej. Aranżacji piosenek, rozpiętych między jazzem, bluesem i popem, słucha się zresztą dobrze, przywodzą na myśl znane kawałki (podobnie jak ich wykonania naśladują utrwalone w naszej, dorosłych, pamięci sceny z teledysków i filmów). Szkoda tylko, że śpiew płynie z offu, co na małej scenie mocno rzuca się w oczy. Upiornie wygląda choreografia, przewidziana na dużą przestrzeń, a może po prostu niedopracowana, Aktorzy, wykonując prościutkie układy, podczas obrotów wpadają na siebie, są niezgrabni. Szczególnie widać to we fragmencie rozgrywającym się na wsi, kiedy gospodarze śpiewnie wspominają swoją młodość.

Mam nieodparte wrażenie, że przyjęta konwencja musicalu działa jak bufor - pozwala na niefrasobliwe myślenie, że można sobie odpuścić, skoro to muzyka jest najważniejsza. Niedobrze, że spektakl utrwala w dzieciach taki stereotyp. Tym bardziej, że na polskiej scenie dziecięcej musicali jest jak na lekarstwo. Tekst pisany przez jedną z najaktywniejszych i najpopularniejszych dramatopisarek, lalki Jana Polivki, muzyka Marcina Mirowskiego - wydawało się, że opolska propozycja ma potencjał, by okazać się zwiastunem zmian. Reżyserka, Mariola Ordak-Świątkiewicz, zapomniała o umiarze i konsekwencji, przygotowała inscenizację chaotyczną i niedopracowaną. Pozostaje wierzyć w czujność nauczycieli i rodziców, których nie zmyli kolorowa skorupka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji