Artykuły

Wychowałam się w cyrkowym wozie

- Przez długi czas mieszkałam w wozie cyrkowym. Musiałam ciężko pracować, pomagać rodzicom. Najczęściej sprzedawałam bilety w kasie. Nigdy nie miałam wakacji, wszystkie wolne dni, wszystkie soboty, niedziele siedziałam w tej kasie - wspomina ANNA GORNOSTAJ, dyrektorka Teatru Capitol w Warszawie.

Jej dzieciństwo było rozrywkowe i barwne, ale... wcześnie poznała smak samodzielności. Pewnie dlatego do dziś jest niespokojnym duchem.

W serialu "barwy szczęścia" gra serdeczną, ciepłą, energiczną Różę Cieślak. Taka sama jest w życiu prywatnym. Łatwo się wzrusza, ale gdy trzeba, potrafi przenosić góry. Albo... założyć własny teatr.

"Pani Domu": Miałaś taki moment w życiu, że myślałaś: "Jest piękniej niż w marzeniach?"

ANNA GORNOSTAJ: Niedawno siedzieliśmy ze Staszkiem, moim mężem, na Borneo i myślałam: "To już 28 lat razem, a z każdym dniem jest coraz piękniej i coraz lepiej nam ze sobą".

Czułaś, że tak będzie, gdy go poznałaś?

- Miłość spadła jak grom i nie myślałam za wiele. Gdy poznałam Staszka, miałam chłopaka. Przyjechali kiedyś razem do wesołego miasteczka, które prowadzili moi rodzice. Wtedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Pół roku później braliśmy ślub. Powiedział: "Nie znajdę lepszej dziewczyny, kocham cię, zostań moją żoną" i dał mi pierścionek, historyczny, po babci, wyciągnięty z mąki, bo tam babcia przechowywała rodowe precjoza. Pomyślałam: "Pierwszy raz ktoś mi się oświadczył, głupio odmówić". Poza tym kochałam go. A potem się przeraziłam. Staszek do dziś mi wypomina, ze uciekłam między ślubem cywilnym a kościelnym. A ja się przestraszyłam. Zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. "Po cywilnym można się rozwieść, ale z tym kościelnym, to żarty się skończyły" - myślałam. Wsiadłam w auto i zwiałam w Polskę. Znalazł mnie. Dwa dni przekonywał, żebyśmy jednak wzięli ten kościelny.

Kłócicie się czasem?

- Teraz już nie, ale kiedyś talerze leciały. Ostatnia zastawa rodowa poszła gdzieś po 14 latach pożycia. Potem było mi żal, rzucałam więc w złości słoikami z przetworami, w końcu pustymi słoikami, by szkody były jak najmniejsze. Człowiek jednak z wiekiem łagodnieje. Dziś dziękuję Bogu, że daje mi się z nim starzeć, że jesteśmy zdrowi. Gdyby go zabrakło, nie wyobrażam sobie związku z kimś innym.

A jesteś dobrą mamą?

- Zawód aktora bardzo pochłania. Wciąż mam wrażenie, że moje dzieci są zaniedbane. Pewnie trochę demonizuję, bo mam syndrom "wzorowej uczennicy". Myślę też, że to lepiej dla moich dzieci, iż nie jestem kwoką, bo mogą stać się samodzielne. Grunt, że mają to, co najważniejsze w życiu: czują, że są kochane i zawsze znajdą w nas oparcie. Oczywiście przeszliśmy też okres buntu. Przez parę lat w pokoju Basi między drzwiami a futryną była wielka dziura, bo ona wciąż trzaskała drzwiami. Obrażała się na nas bez przerwy. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Przy Basi bez przerwy biegaliśmy do psychologów, przy Jurku już mieliśmy przetarte szlaki i wiedzieliśmy, że ten okres buntu trzeba po prostu przeczekać, minie jak katar. Dzieci "wyszły na ludzi", ale żadna w tym moja zasługa, bo ja od lat walczę o swój teatr, mało mam dla nich czasu.

W teatr włożyłaś rodzinny majątek. A jak się nie uda?

- Gdy dostaliśmy spadek, nie zastanawialiśmy się długo, co z nim zrobić. Jedni pewnie woleliby porsche i dom z basenem, my mieliśmy inne marzenia. Na szczęście Basia powiedziała, że jest z nas dumna, więc może nie będzie miała pretensji, że przeputaliśmy ojcowiznę.

Dlaczego zostałaś aktorką?

- Dziś myślę, że to była ucieczka od świata wesołego miasteczka. Bo wychowałam się w wesołym miasteczku, które prowadzili moi rodzice. I nie zawsze było wesoło. Przez długi czas mieszkałam w wozie cyrkowym. Musiałam ciężko pracować, pomagać rodzicom. Najczęściej sprzedawałam bilety w kasie. Nigdy nie miałam wakacji, wszystkie wolne dni, wszystkie soboty, niedziele siedziałam w tej kasie. Pierwsze wakacje miałam w wieku 17 lat, gdy się zbuntowałam i pojechałam z koleżankami na miesiąc na Mazury.

Pamiętasz to mieszkanie w cyrkowym wozie?

- Jasne (śmiech). Pośrodku była kasa, po prawej stronie kuchnia z jadalnią, a po lewej sypialnia. Toaleta znajdowała się na zewnątrz, taka sławojka. W kuchni była mała kuchenka, ale wodę się przynosiło w wiadrach. Na zimę przenosiliśmy się do mieszkania, do Jeleniej Góry. Najpierw to był wynajęty pokój z kuchnią w mieszkaniu jakiejś pani. Ale dla mnie ten pokój z kuchnią był po prostu pałacem. Miałam wtedy chyba siedem lat, już chodziłam do szkoły. Pokój był przedzielony meblościanką, z jednej strony mieszkali rodzice, a z drugiej był pokoik dla mnie. Pamiętam dywan, na którym się bawiłam, biurko w tej meblościance. Zimy były wspaniałe. Rodzice nie pracowali i mieli dla mnie czas. Wreszcie były obiady w domu, bo od marca do października musiałam sobie sama radzić gdzieś na mieście. Już wtedy poznałam wyższość świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, bo w Wielkanoc zawsze pracowaliśmy. Natomiast w Boże Narodzenie mama miała czas, więc trzy tygodnie przed Wigilią zaczynała się fantastyczna praca, wszystko robiła sama. Ale to też było trudne ekonomicznie. Nienawidziłam przednówka, bo wtedy nie mieliśmy już pieniędzy i wszyscy marzyli, żeby wreszcie otworzyć wesołe miasteczko. Wiosną znów jechaliśmy na Wybrzeże, do wesołego miasteczka.

A co ze szkołą?

- Wciąż je zmieniałam. W końcu rodzice kupili mieszkanie w Gdańsku. Rano szłam do szkoły, a po lekcjach biegłam do wesołego miasteczka.

Koleżanki zazdrościły, że po szkole idziesz w takie fajne miejsce? - W szkole podstawowej wszyscy mi strasznie tego zazdrościli. A ilu miałam przyjaciół! Pewnie dlatego, że bilety rozdawałam lekką ręką.

To musiało być superżycie!

- Tylko teoretycznie. Rodzice ciężko pracowali, od 6.00 rano, do 22.00. Najgorsze były soboty i niedziele, bo wtedy już w ogóle nie mieli dla mnie czasu. I ten strach. Matka każdego wieczoru dziękowała Bogu, że dzień się skończył szczęśliwie. Kiedyś urwały się wszystkie zabezpieczenia w diabelskim młynie. Jak to się stało, nikt nie wie. Przerażeni patrzyliśmy na kręcący się z prędkością 200 km na godzinę młyn. Cud, że nikt nie zginął. Miałam wtedy chyba 18 lat. Powiedziałam sobie wtedy, że nigdy w życiu, nie chcę takiego stresu. Najgorsza jest odpowiedzialność za ludzkie życie.

JEDZENIE

Zupa

Tom Yang Gong - przepadam za tą zupą. To azjatycki przysmak z mlekiem kokosowym i krewetkami. Pycha!

Spacer

Najbardziej lubię wspólne wyprawy z dziećmi. Nie ma znaczenia, czy jest to wielka podróż, czy tylko spacer. Zdaję sobie sprawę, jak ulotne są chwile wspólnie przeżyte z bliskimi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji