Artykuły

Nieszczęśni słudzy dolarowych wartości

Warstwa emocjonalna, obok wymowy społecznej, stanowi niezwykle istotny czynnik w dramatopisarstwie Millera. Pewnie te dwa elementy, zapewniające zresztą powodzenie sztuce, zadecydowały o tym, że Feliks Falk w przeciągu półrocza dokonał dwóch inscenizacji "Śmierci komiwojażera" (poprzednia w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku). Każda dzisiejsza inscenizacja tej sztuki wpisuje się już w nowe konteksty polskiej rzeczywistości, a tym samym nabiera też innych znaczeń percepcyjnych, aniżeli kiedyś. Jednak natrętne doszukiwanie się w spektaklu przede wszystkim społecznej aktualności, wynikającej np. z osadzenia akcji sztuki w warunkach systemu kapitalistycznego, byłoby dość krzywdzące dla przedstawienia. No i niezupełnie prawdziwe.

Ukazujący się po odsłonięciu kurtyny kompleks wieżowców, słynnych nowojorskich drapaczy chmur, zamykający tylną część sceny, tylko pozornie stanowi tu drugi plan scenograficzny, niejako tło dla akcji toczącej się w centralnym miejscu sceny, które wypełnia wnętrze domu Lomanów. Owe wieżowce, symbolizujące tu potęgę wielkości (dolara, cywilizacji, kariery i sukcesu jako swoistego miernika wartości człowieka itp.), przytłaczają, niejako wgniatają w ziemię położony u ich stóp skromny dom bohaterów spektaklu. Relacje między tymi planami są oczywiste, metafora aż nadto czytelna. Zarówno w warstwie realistycznej, jak i psychologicznej.

Warszawska inscenizacja "Śmierci komiwojażera" wydobywa te akcenty, które stanowią jednak o pewnej ponadczasowości sztuki. A mianowicie, choć osadzona w konkretnych realiach czasowych, podejmuje zawsze ważny aspekt moralny tyczący wyboru wartości, analizy postępowania, dotyka problemu zatraty autentyzmu w świecie, którego wyznacznikiem i miarą wartości musi być kariera, sukces i gdzie w pogoni za owym sukcesem nie ma miejsca na chwilę słabości, albowiem trwa nieustająca rywalizacja, w której wygrywają bogatsi, silniejsi. Główny bohater spektaklu, Willy, nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca w owej dżungli obcych dlań wartości i zachowań. Wie o tym, że ważny jest przede wszystkim dobry interes, wszak na tym świecie - jak powiada - tylko to się liczy, co się nadaje do sprzedania. Wszystko można kupić i sprzedać. A skoro tak, to i on - posiadając polisę ubezpieczeniową na własne życie - może sprzedać je za 20 tys. dolarów. Wystarczy popełnić samobójstwo. Choćby po to, by jego najbliższym żyło się lepiej. Ale nie tylko, Willy nie chce pozostać w pamięci synów jako bankrut własnych nadziei i ambicji.

Znakomita gra aktorów, wszystkich wykonawców, jest największym walorem tego sprawnie wyreżyserowanego przedstawienia (aczkolwiek w pierwszym akcie o nieco rozwleczonej narracji). Willy w interpretacji Jerzego Kamasa jest postacią przejmującą, tragiczną, łączącą w sobie to, co w człowieku bywa małe i słabe, z tym, co wielkie i godne, to, co śmieszne i chwilami groteskowe, z tym, co liryczne i wzniosłe. Obserwujemy rozwój postaci budowanej przez aktora wpierw nieco na wyciszeniu, a potem, w miarę narastania dramatu, z użyciem coraz to ostrzejszych środków ekspresji. Doskonałą partnerką aktora jest Halina Łabonarska (gościnnie). To jedna z najlepszych ról w dorobku artystki. Linda Łabonarskiej, pełna ciepła, serdeczności i miłości, jest głęboko prawdziwa i wzruszająca. A jej urwane: "nie" w końcowej scenie spektaklu i natychmiast zastygłe jakby w niemym krzyku rozpaczy, nasuwa skojarzenie z przejmującym obrazem Muncha "Krzyk". I tu mogłoby się skończyć przedstawienie. Lepszej pointy i lepszego efektu artystycznego nie trzeba. Natomiast finałowa scena z żałobnikami, przy takim zderzeniu zabrzmiała obco, prawie horrorystycznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji