Artykuły

Śmierć w Nowym Jorku

Janusz Gajos (64 l.) debiutuje na scenie Teatru Narodowego rolą Willy'ego Lomana w "Śmierci komiwojażera" Arthura Millera. Od dawna oczekiwaną inscenizację przygotował Kazimierz Kutz, na scenie - gwiazdy.

Willy Loman, sześćdziesięcioparoletni komiwojażer (wędrowny sprzedawca), całe życie marzył, że zostanie najlepszym w firmie, szanowanym i lubianym przez wszystkich pracownikiem. Że jego ukochany syn, któremu od dziecka pobłażał, rozkręci własny interes i wyjdzie na ludzi... Ale pragnienia nie chciały się spełnić, życie okazało się pasmem rozczarowań.

"Śmierć komiwojażera" to arcydzieło współczesnego dramatu, nie tylko amerykańskiego. Reżyseria i obsada (m.in.: Anna Seniuk, Wojciech Malajkat, Zbigniew Zamachowski, Emilian Kamiński) dają nadzieję, że tę wyjątkowość da się zauważyć również na scenie.

Premiera odbędzie się dziś, 16.04 o godz. 19.15 na scenie Teatru Małego (ul. Marszałkowska 104/122). Bilety kosztują 50 zł.

Czułem się nieswojo - mówi Janusz Gajos

- Kim jest Willy Loman, główny bohater "Śmierci komiwojażera"?

- Trudno powiedzieć jednym słowem, bo można się mimowolnie sprzeniewierzyć idei, którą przelał na papier Arthur Miller. Willy Loman... Gdybyśmy spotkali go tu na ulicy koło teatru, to natychmiast spostrzeglibyśmy, że nie umie poradzić sobie z nową rzeczywistością. Z życiem, które stawia przed nim wyzwania dosyć obce jego sposobowi myślenia. Jest trochę nieudacznikiem, no i ma już swoje lata, myśli bardziej o śmierci niż o tym, co go otacza tutaj.

- Co jest ważniejsze, marzenia czy pieniądze?

- Marzeń bardzo często nie można zrealizować z braku pieniędzy. A jak się ma za dużo pieniędzy, to z kolei uciekają marzenia. Znalezienie złotego środka jest bardzo trudne.

- A jakich wartości nie da się na pieniądze przeliczyć?

- O tym napisało traktaty wielu filozofów, nie będę się z nimi ścigał.

- Spytałam aktora, nie filozofa.

- Jest masa takich rzeczy. Siebie nie można przeliczać na pieniądze, wizerunku, stosunku do życia. Nie można sprzedać się za wszelką cenę, bo traci się kontakt z samym sobą. To bez sensu.

- Prawie dwa lata nie był pan związany z żadnym teatrem. Dlaczego teraz zrezygnował pan z wolności?

- Byłem tzw. wolnym strzelcem i dawało mi to pewną swobodę. Ale ponieważ całe życie przynależałem do jakiejś rodziny teatralnej, to troszeczkę czułem się już na tej wolności nieswojo. Skorzystałem z propozycji Jana Englerta i od początku sezonu jestem członkiem zespołu Teatru Narodowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji