Artykuły

Udziwniony komiwojażer

Diabli wiedzą, o co w końcu w tej sztuce idzie? Bo motywem przewodnim jest psychoza cywilizacji amerykańskiej, psychoza byznesu i dolara, manii obrotności i dzielności. Ale jest też studium człowieka starego, zaharowanego dla zdobycia majątku i przegranego fatalnie, wyrzuconego na śmietnik przez system bezwzględnej walki o byt. Dobrze. Ale jest jeszcze nieporozumienie rodziców z dziećmi mimo rozpaczliwych wysiłków utrzymania wspólnoty rodzinnej i to nie wszystko. Jest dalej dramat fikcyj życiowych, zaciekła walka ojca o ich utrzymanie i synów - o obalenie wśród bezradnego szamotania i nieuchronnych rozczarowań. Jest nieustająca wojna domowa, w której czułość uczuć ściera się z brutalnym okrucieństwem, szczerości, wśród daremnych obietnic, ciągłych załamań i zadrażnień.

Komiwojażer Loman ma kochającą żonę i dwu synów: jednego wałkonia i draba, drugiego mięczaka a obu blagierów, których jednak uważa za asów własnego systemu wychowawczego. Kompleks ambicji ogarnia i jego samego. Wylany z posady, nie chce przyjąć zajęcia u rodzonego brata choć co tydzień żebrze u niego o kilka dolarów. Żyje wyidealizowanym wspomnieniem lub pustym marzeniem o sukcesie. Jest w tym obrazie brutalny realizm, codzienności przemieszany z symboliką uogólnień. Może nasz komiwojażer jest typem, po prostu szarym człowiekiem a sztuka - oskarżeniem kapitalistycznej rzeczywistości? Bo jeden z braci Lomana - był typem awanturniczego eksploratora w wielkim stylu, żyjącego prawem dżungli. Drugi jest - arcywzorem solidnej trzeźwości kupieckiej. Takie są dwa wzory big-byznesu i zdobycia majątku, których właśnie brak w rodzince komiwojażera. Nadto jest jakaś nieprzenikniona ściana nieporozumienia, a nawet wzajemnej wrogości w tej rodzinie wiodąca w egzystencjonalne osamotnienie.

Kompleks komiwojażera rozgrywa się w dwu płaszczyznach: aktualnej i przeszłej. Postacie i wydarzenia minione wkraczają bezpośrednio w rzeczywistość bieżącą, splatają się z nią nierozerwalnie, powstaje stąd jakiś koszmar rozdwojenia jaźni, sąsiadujący z obłędem. To chwyt dramatycznie interesujący, choć nie nowy, by wymienić choćby sztukę Santa Cruz - M. Frischa. Owo przenikanie czasu, przeszłość, która nie ginie lecz warunkuje teraźniejszość i uzasadnia istniejące kompleksy, wzmaga fikcje, burzone znów przez rzeczywistość. To uaktualnienie przeszłości czyni z części I sztuki wielką ekspozycję o niezwykłym napięciu dramatycznym i pasjonujących dialogach, - mimo braku akcji. Część druga staje się ostrym melodramatem dzięki zagęszczeniu sensacyjności. Przy tym Miller lubuje się w niedopowiedzeniach, w zawieszaniu wyjaśnień, w umyślnych niejasnościach i różnoznacznych aluzjach. Stad motywy postępów pozostają zakonspirowane, a reakcje postaci są nieoczekiwane, życiowo nieusprawiedliwiane i wahają się w dużej rozpiętości. Np. Linda jest tkliwa wobec męża a często ordynarna dla synów. Ci znów - gotowi ratować ojca - lżą go i biją, pocieszają i naprzemian szydzą.

Całości sztuki brak dramatycznego skrótu. Jest ona skomplikowaną opowieścią, o przydługim rozwiązaniu i żałobnym epilogu. Mimo scen świetnych, napięcia nie układają się w wyraźną konstrukcję, problem się gmatwa i wciąż ukazuje inne, janusowe oblicze. Jest w całej tej fakturze Millera, okraszonej smutnym, hamowanym dowcipem, jakiś zamierzony amorfizm., przypadkowość i brak konsekwencji, co wszystko razem przypomina irracjonalizm życia ludzkiego, ale - nie życia scenicznego. Wynika stąd pewne udziwnienie. Jeśli porównać w tym względzie dwu czołowych dramaturgów amerykańskich, to nasuwa się uwaga, że Williams czyni w swym teatrze sprawy dziwne - realnymi, kiedy Miller udziwnia sprawy codzienne.

Jeszcze jedno: ostatecznie jesteśmy ciekawi motywów samobójstwa Lomana. Oczywiście jego sytuacja jest wystarczająco tragiczna dla uzasadnienia samobójstwa. Jednak mimo pokusy nie zdecydował się. Loman męczy się, że odejść nie może, nie dawszy nic ze siebie. Wszak mimo klęsk i zawodów, porozumiał się ostatecznie z synem i pragnie go urządzić. Więc co się dzieje? Motywem samobójstwa jest zapłacenie ostatniej raty polisy na wypadek śmierci. Oczywiście tylko zakonspirowane samobójstwo pozwoli zostawić synowi majątek. O tym napomyka wcześniej choć niejasno tekst, ale wyraźnie stawia sprawę krótki dialog Lomana z Benem. I otóż nie wiadomo czemu postać Bena zastąpiono w tej scenie głośnikiem, zacierającym niemal zupełnie znaczenie słów, i słuchacz nie dowiaduje się o istotnym dla rozwiązania motywie. I można mylnie sądzić, że Loman powiesił się z rozpaczy (gdyż i takie mylące sugestie podsuwa tekst). Jego pozorowany wypadek samochodowy (za sceną) nie ujawnił się też wyraźnie w przedstawieniu. Dramat był zakonspirowany do końca.

Realizm środowiska wyraziła najpełniej J. Zaklicka, w roli żony wiernej mężowi w klęsce. Stworzyła postać kobiety nieskomplikowanej, a szlachetnej i po swojemu, instynktownie mądrej, wyrozumiałej, dzielnej. Nadała postaci Lindy ciepły a dyskretny ton uczuciowy i wzruszające akcenty ale także bezwzględną brutalność w obronie pokrzywdzonego. Wizyjność postaci drugiego planu wyraził znowuż najpełniej T. Wesołowski, który niesamowitą aurę romantycznego rekina osiągnął bardzo powściągliwymi i prostymi na pozór środkami realistycznymi. Mimo to był z "innego świata". K. Fabisiak gubił się nieco w koszmarnej roli Lomana, nadużywając głuchego głosu i zmanierowanego gestu. Ciągła dwuplanowość akcji i sensacyjna melodramatyczność sytuacji usprawiedliwiają poniekąd ogólną przesadę ekspresji aktorskiej i sztuczność nagłych przejść. Z. Wójcik, jako idealizowany przez ojca wagabunda życiowy Biff, miał dobre zagrania w scenach brutalnej szczerości, a J. Sopoćko miło zarysował postać drugiego brata, mięczaka (Happy).

Miller z umysłu miesza wciąż oba plany akcji aktualnej i minionej. Przejścia są tak nieznaczne i płynne, że dopiero po chwili widz mówi sobie: aha! to było a nie jest. Można by spytać czy należało na scenie iść za tą niejasnością odautorską, czy też rozróżnić plany wyraźną optyką. Ale zgodnie ze stylem autora zacierano granicę w przedstawieniu.

Scenograf otoczył wnętrze prześwietloną kratownicą, dając sugestywną aluzję wielkomiejskiego pejzażu drapaczy chmur i tym samym aurę przygniatającą i wyodrębniającą nikły światek rodziny Lomanów. Wnętrze zorganizował funkcjonalnie. Muzyka wnosiła ogłuszający akcent wielkomiejskiego hałasu i wzmagała gorączkową atmosferę sztuki.

Interesująca jest w tej sztuce próba scenicznego ukazania procesów podświadomych, włączonych naocznie w życie świadome. Jednak nagromadzenie w jednym worku obfitych szczegółów środowiska, zawodu, ustroju oraz parapsychologii i biegu dwu czasów - stwarza - przy konspirowanym podtekście - wyjątkowe trudności w realizacji. Stąd nieporozumienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji