Artykuły

Moje życie w teatrze

- Zostawiam teatr w dobrej kondycji, ale teraz o jego losie będą decydować następcy. Nie rezygnuję z pracy, już myślę o kolejnej sztuce, którą chciałabym wyreżyserować - mówi IRENA DRAGAN, dyrektorka Teatru Kubuś, która po 30 latach kierowania kielecką sceną przechodzi na emeryturę.

Lat 65. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego i reżyserii w Pradze. Reżyser, od 30 lat dyrektor kieleckiego Teatru Lalki i Aktora Kubuś. Wielbicielka zwierząt (pies wzięty ze schroniska), roślin, pracy na działce i zielonej herbaty. Syn Marcin jest informatykiem, pracuje w Warszawie.

Premiera spektaklu "Opowiadanie króla Wysp Hebanowych" według Leśmiana, w reżyserii Ireny Dragan, odbędzie się w niedzielę w Teatrze Lalki i Aktora Kubuś o godz. 11.

- Teatrowi dałam wszystko, co mogłam najlepszego, ale też wiele otrzymałam w zamian. Praca tutaj była wspaniałą przygodą.

Teatrów w życiu pani Ireny było kilka. Pierwszy mieścił się na strychu domu w rodzinnej Legnicy. Tam powstawały pierwsze, robione samodzielnie przedstawienia. Kolejny teatr pojawił się w czasie studiów we Wrocławiu.

URZECZONA LALKAMI

- Zawsze interesował mnie teatr lalkowy, mimo że w tamtych czasach we Wrocławiu działali fantastyczni ludzie związani z teatrem dramatycznym - mówi. - Mnie się jednak wydawało, że tamten teatr nie odpowiada na najważniejsze pytania, że to nie ta forma.

A w lalkowym urzekało ją wszystko, przez ostatnie lata studiów pracowała w teatrze lalkowym. Pracę magisterską też mu poświęciła, chociaż musiała o to walczyć z promotorem.

Kończąc polonistykę wiedziała, że będzie studiować reżyserię, do wyboru miała Pragę lub Leningrad. - Myślę, że to wszystko było gdzieś na górze zaplanowane, bo gdy zdecydowałam się na Pragę na uczelni otwarto lektorat czeskiego, na który się zapisałam. Oczywiście potem okazało się, że niewiele

umiem, ale uczyłam się z zapałem.

Cztery lata studiów w Pradze minęły błyskawicznie i upewniły ją, że właśnie to chce w życiu robić. - Atmosfera Pragi to jest coś czego się nie zapomina - dodaje, a pierwsze kroki na profesjonalnej scenie jako asystent reżysera stawiała w Hradec Kralove. - Tam cały zespół żył jak wielka rodzina. Inspicjent prowadził klub dla aktorów, w którym serwował własnoręcznie upolowane bażanty czy zające. To było coś niezwykłego.

To w Czechach zafascynowała się czarnym teatrem (widz obserwuje cienie rzucane przez grające lalki), który potem bardzo chętnie wykorzystywała.

Z TEATRU DO TEATRU

Z Pragi trafiła do Białegostoku, gdzie zaproponowano jej, świeżej absolwentce wykłady na powstającej szkole teatralnej i reżyserowanie. - Wytrzymałam rok, bo bardzo brakowało mi praskiej atmosfery - wspomina. Kiedy zaproponowano jej pracę w najstarszym polskim teatrze, warszawskim Baju nie zastanawiała się ani chwili. Było świetnie - przyznaje, tu poznała swą "połówkę", Henryka Bilskiego i związek ten trwa do dzisiaj, ale i tak nie zagrzała długo miejsca. - Nie mogłam się oprzeć, kiedy Ministerstwo Kultury zaproponowało mi kierowanie sceną lalkową w Zielonej Górze. Lubię nowe wyzwania.

Tam pracowała 5 lat i stamtąd trafiła do Kielc. - Nigdy wcześniej nie byłam w Kielcach, więc z ciekawością oglądałam miasto, kiedy zaproponowano mi reżyserowanie. Patrzyłam i zastanawiałam się czy chcę tu przyjechać na dłużej.

POMOC PIPY

Miasto urzekło ją, było pięknie zielone, ciepłe. To była jesień 1981 roku. - Przejęłam teatr, który właściwie nie miał swojej sceny. Graliśmy wtedy gdzie się da: w filharmonii, w Wojewódzkim Domu Kultury. W budynku przy ulicy Dużej tynk odpadał płatami, śmierdziało grzybem. Zaczęły się wizyty w Urzędzie Miasta, szukanie innej siedziby. - Proponowałam przeprowadzkę do kina Skałka, Bajka i w wiele innych miejsc. Bez skutku. W sukurs przyszła mi inspekcja pracy, która po wizycie w 1986 roku nakazała teatr zamknąć. Nie można było udawać, że wszystko jest w porządku i pieniądze na remont się znalazły.

W 1992 roku otwarto wyremontowany teatr i natychmiast okrzyknięto go najpiękniejszym w Polsce. - Jedynym mankamentem była ciasnota - mała scena i brak zaplecza. Liczyłam, że uda się teatr poszerzyć np. o gmach filharmonii, ale nic z tego nie wyszło, budynek kupił bank, a części należącej do prywatnych właścicieli nie udało się do dzisiaj odkupić.

Kierując teatrem Irena Dragan nie zrezygnowała z roli reżysera. - Robiłam 1-2 sztuki w roku, starając się także ściągać do Kielc twórców liczących się w środowisku, by aktorzy i widzowie mieli jak najwięcej pożytku. Zawsze zwracałam uwagę na scenografię, uważałam, że to jedna z najważniejszych rzeczy i oprawę mieliśmy z najwyższej półki.

MUZYCY SPOD PUCHATKA

Jedną z pierwszych sztuk wyreżyserowanych przez Irenę Dragan w kieleckim teatrze było "Stworzenie słońca" oparte na peruwiańskich legendach. - Zawsze chciałam robić spektakle przybliżające kulturę innych narodów - wyjaśnia. - Podchodzę do tego bardzo poważnie, dokładnie dokumentuję wszystko. Przygotowanie jednego spektaklu trwa około 2 lat. Czytam co się da na temat danego kraju, słucham muzyki. Pamiętam, że pracując nad "Stworzeniem słońca" ściągnęłam do teatru peruwiańskich muzyków występujących przed kieleckim Domem Towarowym Puchatek, by nauczyli aktorów tańczyć. Sprowadziłam z Peru oryginalne poncha i czapki.

Nie inaczej było przy spektaklu o Romach - zaczęło się od wizyty w muzeum romskim w Tarnowie, a potem u autora zbioru romskich bajek pana Mirzy w Białce. - Zostałam tam, by zobaczyć jak wygląda życie w romskiej osadzie, by zrozumieć i poczuć to, o czym miałam robić sztukę.

Może właśnie dlatego, że tak autentyczne jej przedstawienia poruszają. Nie inaczej było z "Ośmioma światłami Chanuki", żydowską sztuką obsypaną nagrodami. - Na międzynarodowym festiwalu dostaliśmy Grand Prix, ale dla mnie ważna była reakcja kolegów z innych krajów, Litwini się dziwili skąd mamy tylu Żydów w zespole, a Grek przyznał, że nie rozumiał ani słowa, ale emocje odczytywał bezbłędnie i bardzo to przeżył.

ZAPROSZENIA DO CHIN

- Czasami odnosiłam wrażenie, że los stara się spełnić moje najskrytsze marzenia. Fascynowała mnie kultura Dalekiego Wschodu. Dzięki qi gongowi poznałam wiceprezydenta Gruszewskiego i za jego sprawą trafiłam do ambasady chińskiej. Dostaliśmy zaproszenie do teatru w Szanghaju, potem oni odwiedzili nas. Poznałam tam teatr cieni i operę chińską i to pomogło mi stworzyć własny spektakl "Córka króla Smoka", który zresztą został doceniony przez Chińczyków. Z nim zaprosili nas do siebie ponownie, wystąpiliśmy też na Expo co było niesamowitym przeżyciem.

Jak każdy reżyser Irena Dragan chciała poznać opinie o swojej pracy autorów sztuk. - Drżałam, kiedy Wojciech Żukrowski siedział na premierze "Porwania w Tiuturlistanie" i odetchnęłam, kiedy powiedział, że udatnie to zrobiłam - wspomina. - Mogłam poznać Paulo Coelho, który nie widział naszego "Alchemika", ale gratulował pomysłu i odwagi, kiedy wręczyłam mu miniaturę lalki - głównego bohatera. Pracując w teatrze poznałam wielu wspaniałych ludzi: aktorów, reżyserów, scenografów, muzyków.

MILION W TEATRZE

Zachwyt pracą nie zmienia jednak faktu, że była ona bardzo wyczerpująca. - To ogromna odpowiedzialność i stres. Przed laty zrezygnowałam z zastępcy, by móc dać ludziom pieniądze w ten sposób zaoszczędzone. Ciągnęłam wszystko sama, kosztem domu i rodziny. Oczywiście miałam bardzo dużo satysfakcji. Policzyłam, że w czasie mojej kadencji spektakle obejrzało milion dzieci, to jest wspaniałe. Ale mówię dosyć - postanowiłam odpocząć. Prezydent próbował zatrzymać Irenę Dragan, ale zdania nie zmieniła. Wpływ na tę decyzję miały także nieporozumienia z częścią zespołu aktorskiego. - Ekstremalne roszczenia finansowe i zawiść - ocenia dyrektor. - Zostawiam teatr w dobrej kondycji, ale teraz o jego losie będą decydować następcy. Nie rezygnuję z pracy, już myślę o kolejnej sztuce, którą chciałabym wyreżyserować.

Na zdjęciu: Irena Dragan i Paulo Coelho

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji