Artykuły

Jubilat rozśpiewany

Byłem zaskoczony tą premierą. Zresztą nie tylko ja. Bo nikt przecież nie spodziewał się wiele po starej ramotce z początków dziewiętnastego wieku, ni to kopii, ni to kontynuacji słynnych "Krakowiaków i Górali" Bogusławskiego.

Tymczasem Jana Nepomucena Kamińskiego "Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale" acz wiotki dramaturgicznie, naiwny w swej prostocie lub raczej prostoduszności, został tak smakowicie przyprawiony w Teatrze Dramatycznym, że znikły wszelkie uprzedzenia, widownia dała się wciągnąć w zabawę, śledziła nieskomplikowane perypetie i oklaskiwała aktorów oraz dowcipne kuplety, które wyszły spod pióra Wojciecha Młynarskiego.

Spektakl jest naprawdę urzekający. Sprawdził się świetny pomysł reżysera Ludwika Rene z teatrem w teatrze pozwoliło to na zastosowanie cudzysłowu, który uwierzytelnia naiwne przecież wydarzenia. Ta również konwencja daje szansę aktorom na autentyczną zabawę nie skrępowaną gorsetem nadmiernej stylizacji. Ale z drugiej strony spiętrza niebagatelne trudności: bo jak zabawa, to i śpiew, i taniec, i ostre tempo - a wszystko utrzymane w ścisłej dyscyplinie, której osiągnięcie, jak wiadomo, wymaga największej pracy i najstaranniejszego przygotowania.

Reżyser dobrał sobie młodą obsadę sięgając tu i ówdzie prawie po debiutantów, tam gdzie trzeba wsparł się na artystach doświadczonych, przydał ensemblowi śpiewających i tańczących harcerzy (Centralny Zespół Artystyczny ZHP) - i wprawił w ruch tą wielką, skomplikowaną machinę.

Na prasowej premierze nabrała już bardzo znacznych obrotów. Bez zahamowań i zgrzytów. Okazało się, że młodzi wykonawcy są sprawni fizycznie, radzą sobie ze śpiewem i tańcem równocześnie, że ten i ów spośród znanych nam z dramatycznej sceny aktorów ma ładny głos, którym operuje zupełnie swobodnie.

Największą radość sprawił Józef Nowak. Bo choć wiedzieliśmy, że śpiewać potrafi, ale tym razem zaskoczył umiejętnościami niemal operowymi: znakomitym aktorstwem wespół z kwalifikacjami wokalnymi. Jego pełny, soczysty organista Miechodmuch bawił tyle w scenach pijackich, co urzekał w posuwistym polonezie. Nie mówiąc o bezbłędnie wykonanych kupletach.

Ale i inni artyści zasłużyli na słowa uznania. I zabawny Zygmunt Kęstowicz jako groźny ekonom, i Małgorzata Niemirska jako urodziwa macocha, i Mirosława Krajewska jako jej pasierbica. Na równi też z aktorami warci są pochwał Jerzy Dobrzański za bezbłędne opracowanie muzyczne, Barbara Bittnerówna za dynamiczną choreografię, Teresa Ponińska za barwne kostiumy i Andrzej Sadowski za stylowe dekoracje.

Ani się obejrzałem i oto sformowała się lista zasłużonych. Nie bez przyczyny, bowiem tym właśnie skromnym, lecz znakomitym spektaklem obchodził Teatr Dramatyczny dwudziestolecie swojego istnienia.

A więc jubileusz. Słowo dostojne choć zalatujące trochę naftaliną. W tym jednak przypadku do Teatru Dramatycznego żadne z tych określeń nie pasuje. Choć dwadzieścia lat to kawałek czasu, ale działalność tej sceny cechowała zawsze i cechuje nadal młodzieńcza dynamika, repertuarowa odkrywczość i wysoki poziom wykonawczy.

Szukając specyfiki tego teatru, można ją dostrzec w dążeniu, w ciągu prawie ćwierćwiecza jego istnienia, do jak najuczciwszego formowania odpowiedzi na ważkie pytania współczesności, najczęściej przy pomocy nowatorskiego repertuaru.

To przecież na tej scenie po raz pierwszy w Warszawie po wojnie pojawiły się społeczno-polityczne sztuki Brechta, przewrotny w pomyśle autorskim "Dobry człowiek z Seczuanu" i groteskowy, antyhitlerowski "Szwejk" - żeby wymienić te najbardziej pamiętne. Tu poznawaliśmy utwory Durrenmatta z głośną "Wizytą starszej pani" podejmującą ważką problematykę moralną oraz równie niepokojącym "Romulusem Wielkim" na czele, sztukami wiążącymi się nierozerwalnie z nazwiskami wybitnych aktorów: Wandy Łuczyckiej jako Klary Zachanassian oraz Jana Świderskiego jako Romulusa Wielkiego. Na tej scenie upamiętniły się "Krzesła" i "Nosorożec" Ionesco, tu odbywały się prapremiery sztuk Mrożka "Policjanci", "Indyk" i "Śmierć porucznika" (pozycja bardzo kontrowersyjna, w stosunku do której m. in. "Stolica" zajęła zdecydowanie krytyczną postawę) oraz prapremiery Różewicza "Kartoteka" i "Grupa Laokoona". Każde z tych nazwisk dramatopisarzy mówi samo za siebie, każdy z tych utworów wyrastał z najgłębszych niepokojów moralnych naszego wieku. A że większość tych spektakli stała się artystycznymi wydarzeniami, ma Teatr Dramatyczny niebagatelny wkład w powojenną historię polskiej sceny.

Bądźmy jednak sprawiedliwi: współczesność śmiało dotrzymuje kroku owej niezbyt odległej historii.

A składają się na tę współczesność takie inscenizacje jak "Kroniki królewskie" Wyspiańskiego ze świetną rolą Ignacego Gogolewskiego jako Zygmunta Augusta i z pamiętną scenografią Jana Kosińskiego. I "Zemsta" ze Świderskim-Cześnikiem i Holoubkiem-Rejentem, którzy dali prawdziwy koncert gry podbijając nie tylko publiczność warszawską, ale i amerykańską Polonię. I głośne przedstawienie "Na czworakach" Różewicza, o którego próbach krążyły po mieście niemal legendy, i "Rzeźnia" Mrożka - płomienny manifest w obronie sztuki zagrożonej przez brutalność i bezwzględność współczesnego świata.

W tym wszechstronnym repertuarze nie zabrakło i nowych sztuk radzieckich: śmiałego "Człowieka znikąd" Dworieckiego i ostro satyrycznego Wampiłowa z jego "Anegdotami prowincjonalnymi".

No i wreszcie premiery najnowsze: "Kubuś fatalista" zagrany koncertowo przez Zbigniewa Zapasiewicza oraz "Król Lear" z niezapomnianą kreacją Gustawa Holoubka.

Pominąłem wiele przedstawień, ale nie sposób przecież wymienić wszystkich. Tak jak nie sposób wymienić wszystkich świetnych aktorów, którzy na tej właśnie scenie tworzyli znakomite role. Bowiem stał zawsze ten teatr i stoi na świetnym zespole aktorskim.

Dawał tu przez wiele lat koncerty gry Jan Świderski, tworzyła i tworzy niezapomniane postacie Ryszarda Hanin, wzruszał prostotą i bezpośredniością nieżyjący już Aleksander Dzwonkowski, coraz to zadziwiał i zadziwia nadal precyzją roboty aktorskiej Andrzej Szczepkowski, na tej scenie wspaniale rozwinął swój talent Zbigniew Zapasiewicz, podbija serca publiczności szczerze lubiany Józef Nowak, był i jest filarem zespołu Gustaw Holoubek.

Ma również Teatr Dramatyczny grono pięknych i utalentowanych młodych pań z Magdą Zawadzką na czele. Ma wreszcie zasłużonego reżysera Ludwika Rene, który przygotował na tej scenie wiele głośnych przedstawień i którego nazwisko figuruje na afiszach obok Konrada Swinarskiego Lidii Zamkow, Bohdana Korzeniowskiego czy ostatnimi laty - Jerzego Jarockiego.

Jest więc nasz jubilat teatrem wielce zasłużonym. Żeby jednak nie posądzono go o zbytnią ledwość, rozśpiewał się i roztańczył w najnowszej premierze, sypnął garścią aktualnych kupletów, zrobił perskie oko do widowni, jakby chciał zawołać, dwadzieścia lat to fraszka, do zobaczenia na dwudziestopięcioleciu!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji