Artykuły

Hamlet na trapezie

Hamlet z przedstawienia Krzysztofa Nazara ucieka się do mistyfikacji - nakłada zbroję zmarłego ojca i udaje ducha. Jego stosunek do matki skażony jest kazirodztwem. Hamlet przejawia też skłonności homoseksualne, a wobec Ofelii okazuje się wyjątkowo brutalny. U Nazara jest więc trochę inaczej niż u Szekspira. Ale Szekspir raz jeszcze zwycięża: ten antypatyczny i naznaczony dewiację Hamlet budzi mimo wszystko nasze współczucie. Nie przestaje być postacie głęboko tragicznej.

To przede wszystkim zasługa Mirosława Baki, który w budowaniu wyjątkowo trudnej roli uniknął jednowymiarowości. Jego Hamlet postrzega otaczającą rzeczywistość w barwach wyłącznie czarnych. I temu widzeniu świata podporządkowuje swe czyny, nagina postępowanie do intuicyjnie wyczuwanego zła, które zresztą się potwierdza. Hamlet szuka zła, znajduje je, ale też sam w nim grzęźnie. W okrutnym świecie wymierza sprawiedliwość, siejąc nowe okrucieństwo. W swoim szaleństwie - tym udawanym, stanowiącym maskę i alibi, oraz w rzeczywistym, dyktującym wyrafinowaną intrygę - nie przestaje być jednak tragiczny i zagubiony. Nie tylko w finałowym zwątpieniu w sens swych poczynań, czy nad grobem Ofelii. Mirosław Baka umie między błazenadę i cynizm Hamleta - buntowniczego mściciela i cynicznego gracza - tchnąć odruchy prawdziwie ludzkiego zagubienia, rozpaczy, bezradności, osamotnienia i wewnętrznego rozdarcia.

Świat Szekspira interpretowany na scenie przez Krzysztofa Nazara to świat ludzi targanych sprzecznościami, psychicznie rozdartych. Gertruda (Joanna Bogacka) przeżywa dramat wyboru między ukochanymi: synem i Klaudiuszem, zdemaskowanym jako zabójca jej męża, Klaudiusz (Krzysztof Gordon) stoi przed dylematem, czy dla dobra sprawy poświęcić Hamleta, ryzykując utratę miłości Gertrudy. Ofelia (świetna rola Marty Kalmus, znakomitej zwłaszcza w scenie obłędu) jest na rozdrożu pomiędzy wolą ojca a uczuciem do Hamleta, Rosencrantz (Igor Michalski) i Guildenstern (Florian Staniewski) - między zleconą im misją a przyjaźnią wobec serdecznego druha. Rozdarcie jest też udziałem Horacego (Grzegorz Gzyl), zachowującego pozory przyjaźni i lojalności, lecz prowadzącego podwójną grę. Chyba tylko służalczy Poloniusz (Jerzy Kiszkis) i jego syn Laertes (Dariusz Szymaniak) wolni są od tych rozterek.

Sceniczna wizja takiego świata pełnego sprzeczności, brnącego ku upadkowi wraz ze zbliżaniem się norweskiego najeźdźcy, Fortynbrasa (Zbigniew Olszewski), ma wyrafinowany, doskonale punktowany dźwiękiem (muzyka Zygmunta Koniecznego w wykonaniu sekcji saksofonów "zawieszonej" pośród obłoków!) imponujący, plastycznie czysty kształt. Krzysztof Tyszkiewicz komponuje przestrzeń niekonwencjonalnie i zarazem funkcjonalnie, umożliwiając szybką zmienność planów i miejsc, podnoszeniem bądź opuszczaniem gigantycznych platform, zawieszonych na stalowych linach. Scenografia zbudowana z przesuwających się elementów, stwarzająca wrażenie przestrzennej głębi, gra kolorami i światłem. Czerń, biel, szarość i kontrastująca z nimi czerwień, tworzą niezwykły wizualny walor. Teatralna umowność idzie w parze z metaforą. Hamlet pojawia się po raz pierwszy w maleńkim otworze wielkiej czarnej ściany, później kilkakrotnie scenę od widowni oddziela ogromna druciana siatka. "Dania jest więzieniem" - przypominamy sobie o tym, zanim jeszcze padnie stosowna kwestia.

Ale ma też ten pełen rozmachu i morderczy dla wykonawców spektakl skazę nadmiernej ekspresji i nie zawsze chyba dobrego smaku. Burzę namiętności i wewnętrznej szarpaniny przekłada często wprost - na szarpaninę i miotanie się po scenie. Nie dotyczy to chyba tylko Horacego i Klaudiusza, bo pozostali miotają się, albo ciskają partnerami, ile się da. Rodzi to efekt niekiedy pocieszny, przywodząc na myśl ruch filmowych kreskówek i komiksów. Skojarzeń z filmem gdański "Hamlet" nasuwa zresztą więcej i to nie dlatego, że światło ustawia znany filmowy operator Tomasz Wert. Hamlet w zbroi ojca przypomina Robocopa, medytuje, bujając się na trapezie lub leżąc na gimnastycznej skrzyni, a w Poloniusza godzi... nożyczkami. Filmowa i bardzo współczesna zdaje się być poetyka tego przedstawienia. Miesza ono style, co rusz rozbijając tragiczną podniosłość lżejszym tonem. Hamletowe "idź do klasztoru", czy "dosyć, dosyć" Gertrudy puentujące tyradę Hamleta, brzmią zwyczajnie, potocznie. Współczesny przekład Stanisława Barańczaka nie tylko sprzyja takiej interpretacji, wydobywa dowcip i prostotę języka.

Nowoczesny w zamyśle teatralnym, "Hamlet" sięga jednocześnie do tradycji renesansowej i elżbietańskiej, nasycając przedstawienie swoistą pikanterią i dosadnym humorem. Czegóż tu nie ma! Kazirodcze piętno nosi nie tylko miłość Hamleta do matki, lecz także Poloniusza i Laertesa do Ofelii, która nawet po śmierci spokoju nie zaznaje (brat - nekrofil?), Rosencrantz i Guildenstern wdzięczą się i czulą jak panienki...

Dużo tego i chyba za wiele. Zdecydowanie za długie jest też całe przedstawienie, a ram czasowych, w jakie zostało wpisane, nie da się usprawiedliwić klarownością intrygi ani logiką dramaturgii. "Hamlet" zyskałby wiele na skrótach. Stylistyczna niejednorodność przedstawienia, jego eklektyzm, naznaczony tak dziś modnym w sztuce pomieszaniem konwencji i gatunków, uznane być może za wyznacznik atrakcyjności, nie zawsze wychodzą spektaklowi na dobre. Tworzą rysy i artystyczne pęknięcia, widoczne w zwłaszcza, wymaganiach aktorów z postaciami dramatu.

Wszystko to zaś sprawia, że objawiając jakże inne i jakże kontrowersyjne oblicze (zarówno w planie intelektualnym jak i teatralnym), jest "Hamlet" spektaklem trudnym do jednoznacznej oceny. Stanowi za to wdzięczny przyczynek do dyskusji i polemik, a to też ważne. Bo nie ma przecież nic gorszego od spektaklu rodzącego jedynie obojętność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji