Artykuły

Demony Dostojewskiego

Teatry często sięgają po prozę Fiodora Dostojewskiego. Adaptacje powieściowych wątków literatury pisanej przecież nie dla sceny dokonywane są przez znakomitych twórców z częstotliwością świadczącą co najmniej o atrakcyjności literackiego materiału dla inscenizatorów. Nie zawsze jednak to, co fascynujące dla artysty okazuje się równie fascynujące dla widza. Przekonuje o tym najnowsza realizacja Teatru "Wybrzeże" - "Kilka zdarzeń z życia braci Karamazow".

Krzysztof Zaleski, który to przedstawienie gościnnie w Gdańsku reżyserował, jest jednocześnie autorem adaptacji, przygotowanej wedle zasady ujawnionej w tytule przedstawienia. Z ogromnej powieści wybrał Zaleski owe "kilka zdarzeń", układających się w ludzką tragedię i rodzinny dramat z wątkiem kryminalnym. Wybrał - moim zdaniem - trafnie i szczęśliwie. Szczęśliwie, gdyż ocalił zarówno klimat prozy Dostojewskiego jak i istotę jej treści, z filozoficznym ciężarem włącznie. Trafnie, bo z fragmentów udatnie skroił intrygę, zamkniętą dramaturgiczną całość, w której znalazło się miejsce dla ciekawych psychologicznie postaci i pewnej metafizycznej "podszewki". Adaptacja Zaleskiego broni się dobrze przed wszelkimi ewentualnymi zarzutami spłycenia i nadmiernej swobody wobec literackiego pierwowzoru. Zarzuty takie dało się słyszeć premierowego wieczoru w kuluarach. Ale są one bezpodstawne: nie mamy bowiem do czynienia z inscenizacją powieści, lecz z teatralizacją jej adaptacji, a ta zawsze będzie wyborem, pewnym kondensatem, czy - jak kto woli -"brykiem".

Sceniczną akcję organizuje konflikt między ojcem, Fiodorem Karamazowem (Jerzy Łapiński), a jego synami: Iwanem (Jarosław Tyrański), Dymitrem (Mirosław Baka) i Aloszą (Andrzej Łachański). Ojciec - stary lubieżnik, jak go określa Rakitin (Igor Michalski) i błazen, jak sam siebie charakteryzuje. Wszyscy trzej - intelektualizujący Iwan, hulaka Dymitr i pobożny Alosza są w opozycji do ojca, ale stosunki Fiodora z Dymitrem - to już jawna wojna. Grają w niej: pieniądze, namiętność i zazdrość o kobietę. W całej historii, której finał rozegra się przed sądem, ten konflikt przybierający tragiczny, ale i niespodziewany obrót, stanowi jednocześnie przyczynek do zarysowania wątków dalekich od wszelkiej sensacji. "Kilka zdarzeń z życia braci Karamazow" z kryminalną intrygą splata pytania zasadnicze: o stosunek do Boga, o mechanizmy ludzkiego postępowania, o daną każdemu wolność wyboru. I wokół tej wolności wyboru rozgrywa się dramat drugiego z braci, Iwana. Dymitr ujawnia chęć zabicia ojca, ale zbrodni nie popełnia. Iwan zaś czuje się jej winny, bo nie przeszkodził, a więc przyzwolił na nią.

"Kilka zdarzeń z życia braci Karamazow" to mroczna opowieść o mrocznych tajnikach ludzkiej duszy, o irracjonalnej sile pchającej do złego, o demonach naszej podświadomości, o ludzkiej małości pogardliwie wyrażanej porównaniami do istot niższych (pluskwa, suka). Twórcom przedstawienia przyznać trzeba, że nadali mu wyrafinowany, sugestywny kształt plastyczny, zbudowali widowisko, w którym odbija się zarówno "rosyjska dusza" jak i dramat człowieka targanego emocjami i wewnętrznym niepokojem. Nośnikiem tego niepokoju jest dźwięk - muzyka Michała Lorenca i mrok, rzadko rozjaniaśniany pełnym światłem. Przedstawienie Zaleskiego jest kolejną inscenizacją w "Wybrzeżu", wprowadzającą widzów na scenę, jakby chodziło o zbliżenie z postaciami dramatu, umożliwienie publiczności przejrzenia się w scenicznym świecie niczym w lustrze.

Szkoda tylko, że tym postaciom, pomimo aktorskich wysiłków, czegoś brakuje. Może wewnętrznej prawdy, może głębi? Nadmiar ekspresji tego mankamentu nie tuszuje, a wręcz przeciwnie - każe sądzić, że między sceniczną postacią a jej interpretatorem istnieje jakaś niewidzialna przeszkoda, jakiś dystans. Najciekawiej, bo bez tej skazy, wypadł chyba Dariusz Szymaniak w roli Smierdiakowa, sceną w sądzie błysnął Jarosław Tyrański jako Iwan, aktorską klasę zaprezentowała Joanna Kreft-Baka w jakże ważnej, choć usytuowanej na dalszym planie roli Gruszeńki, dawno nie widziany Andrzej Łachański mógł się podobać jako subtelny i skupiony Alosza. Do gry pozostałych - zwłaszcza Mirosława Baki, Jerzego Łapińskiego oraz Igora Michalskiego trudno mieć zastrzeżenia, jako że pokazali się z dobrej strony. Ale przecież - chciałoby się czegoś więcej.

Tego zaś, niestety, nie ma. Oglądamy bowiem przedstawienie w każdym calu poprawne, które - nie wiedzieć czemu - nie intryguje i nie podnosi naszych emocji, tak jakbyśmy tego oczekiwali - po autorze, twórcach i wykonawcach, a po temacie - nade wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji