Artykuły

Nowy Polański w Wenecji. Rzezi nie będzie

Zamiast jachtu mieszkanie na Brooklynie. Zamiast jednego małżeństwa i włóczykija dwa małżeństwa. Ale wrażenie po zobaczeniu "Rzezi" jest równie mocne jak po "Nożu w wodzie". W pełnym dystansu finale Polański jakby polemizuje z pesymistycznym kinem Hanekego. "Rzeź" właśnie miała premierę na festiwalu w Wenecji - pisze Tadeusz Sobolewski w Gazecie Wyborczej.

Pokój na Brooklynie. Dwa małżeństwa - gospodarze (Jodie Foster i John C. Reilly) i ich goście (Kate Winslet i Christoph Waltz) - przygotowują oświadczenie o wypadku. Syn gości, przywódca szkolnej bandy, podczas awantury pobił kijem syna gospodarzy, wybijając mu dwa zęby. "Uzbrojony w kij" - piszą w oświadczeniu rodzice ofiary. "Wyposażony w kij" - proponują poprawkę rodzice sprawcy.

Obie strony - jako ludzie kulturalni - negocjują z sobą bez problemów, po czym żegnają się w drzwiach, gotowi szybko się rozstać. I wtedy pada obowiązkowa, grzeczna propozycja: "Może kawy?". Może powinni z sobą porozmawiać, poznać się bliżej? Lepiej było tego nie robić.

Znana, grana także w Polsce sztuka Yasminy Rezy wydaje się dramaturgicznym samograjem. Idąc na film Polańskiego, myślałem: jeśli sfilmuje wiernie tekst, który znamy, pozostanie tylko śledzenie akcji, jej punktów zwrotnych, kolejnych prób wyjścia rodziców napastnika i ich nieuchronnych powrotów, a potem stopniowego obnażania się obu stron, narastającej agresji obu par przeciwko sobie, a w końcu - między sobą. Myślałem: nabite przez autorkę strzelby będą po kolei strzelać.

W tej sztuce ofiarami stają się zamiast ludzi przedmioty: rozłożone na stole albumy sztuki, telefon komórkowy, holenderskie tulipany w wazie - a jednak farsa Rezy zbliża się do granic horroru. "Bóg mordu" z oryginalnego tytułu sztuki stopniowo dochodzi do głosu. Padające w rozmowie hasła "Afryka" i "Kongo" nasuwają automatyczne skojarzenie z "Jądrem ciemności" Conrada i finałowym okrzykiem powieści: "Zgroza!".

Film, trzymając się wiernie tekstu, przekracza oczekiwania, żyje własnym życiem. To triumf formy i triumf Polańskiego, jego reżyserii, jego spojrzenia. Zwycięstwo kina nad teatrem.

Bo nie jest tak, że kino nie znosi jedności miejsca i czasu - przeciwnie, wtedy właśnie może pokazać siłę suspensu. "Rzeź" nasuwa porównanie z Hitchcockiem, w pewnej mierze także z Bunuelem, u którego w "Aniele zagłady" goście nie mogli wyjść z przyjęcia, cofając się do mentalności ludzi pierwotnych.

Jest jeszcze inne, wyraźne odniesienie widoczne we wprowadzonej przez Polańskiego ramie - "Ukryte" Hanekego. Incydent między chłopcami oglądamy zza drzew, w oddaleniu. Na początku i na końcu filmu kamera Edelmana śledzi ich, nie ingerując. Rozwiążą swoje porachunki sami, bez udziału rodziców, bez wymuszonych przeprosin, bez rozpętanej przez nich negocjacyjnej procedury, która uruchamia tłumioną agresję.

Kamera jest jednym z bohaterów "Rzezi". Sprawia, że widz w trakcie rozmowy czworga rodziców popada w chaos. Doznajemy zawrotu głowy, nieustannie zbijani z tropu, chcąc osądzić uczestników tej walki i instynktownie szukając racji którejś ze stron. Tymczasem to sytuacja ma rację. Farsohorror napędza się sam, wśród śmiechu widowni. To sytuacja "bez wyjścia" - w sensie dosłownym i przenośnym. Budują ją kolejne powroty rodziców napastnika, farsowy motyw mdłości żony, dzwoniąca nieustannie komórka męża. Treść jego telefonicznych rozmów tworzy równoległy wątek, który zaczyna krzyżować się z sytuacją wewnątrz pokoju. Mąż jest adwokatem firmy farmaceutycznej oskarżonej o wypuszczenie szkodliwego leku. Gra go Christoph Waltz, który po "Bękartach wojny" nie może nie kojarzyć się z hitlerowcem, a w tym filmie prezentuje cały arsenał obleśnych min. Kiedy w swoim czarnym płaszczu, oparty o komodę, prowadzi cynicznie brzmiącą rozmowę z mocodawcami, trudno nie pomyśleć: on ma twarz ludobójcy!

Rozmowa małżeństw zatacza coraz szersze kręgi. Świat ze swoimi przeklętymi problemami wdziera się do pokoju na Brooklynie. Sudan, Darfur, dzieci uzbrojone w kałasznikowy. Z jednej strony dochodzi do głosu cynizm adwokata, z drugiej strony wyszydzany przez niego humanitaryzm matki pobitego chłopca. Kiedy w trakcie tej obłędnej dyskusji Jodie Foster powołuje się na "zachodnie wartości" i na "pokojową rolę sztuki", Waltz na przekór mówi jej o afrykańskich dzieciach mordercach. Jakie znaczenie ma pobicie chłopca? - Taki jest świat - oświadcza. - Nasz syn to dzikus, przeprosiny nie mają żadnego znaczenia.

W którejś fazie tej coraz brutalniejszej, podsycanej alkoholem wymiany poglądów matka napastnika dochodzi do wniosku, że właściwie obaj są winni - ten, co bił, i ten, który oberwał. Sytuacja zaognia się coraz bardziej, łamie się solidarność obu małżeństw, kobiety atakują swoich mężczyzn, między którymi z kolei nawiązuje się solidarność. Wszyscy przeciw wszystkim. "Ludzie to potwory" - pada w którymś momencie. "Rodzimy się samotni i umieramy samotni" - John C. Reilly wygłasza inną egzystencjalną myśl. Każda z tych myśli jest na swój sposób prawdziwa, ale żadna nie stanowi "morału". To tylko banały będące bronią w walce. Nie jest prawdą, że "zachodnie wartości" bronią nas przed zdziczeniem, ale też nie jest prawdą, że żyjemy w umownej "Afryce".

Duch farsy jest naszą obroną, w nim zawiera się filozoficzny dystans Polańskiego - ten sam, który przenika całe jego kino, począwszy od "Noża w wodzie". W filmie o trojgu ludziach na jachcie ich drapieżna, zwierzęca natura, zmysł walki i rywalizacji, obrony swego terytorium dochodzi do głosu w momencie, gdy jeden z uczestników decyduje się przekroczyć utarte normy, gdy nóż wpada do wody. Odsłonięcie "głębokiej prawdy o człowieku", które następuje potem, nie prowadzi do wyzwolenia. Zakończenie "Noża w wodzie" przynosi powrót do stabilności, do punktu wyjścia. I nie jest to bynajmniej rozwiązanie cyniczne ani unikowe. Zajrzeliśmy w otchłań, ale czy to znaczy, że musimy w nią wpadać?

Pesymizm i towarzyszący mu rys konserwatyzmu od początku cechuje kino Polańskiego. W tym sensie "Rzeź" była dla niego idealnym materiałem.

W jednym z polskich omówień tej sztuki natrafiłem na myśl, która wymyka się obiegowej poprawności nakazującej człowiekowi dźwigać na sobie świadomość nieszczęść i nieprawości współczesnego świata, o jakich donoszą media. Autorka wspomnianej analizy sztuki Rezy, psycholog, uważa, że w stosunkach międzyludzkich bezwzględne dążenie do obnażenia prawdy może być pułapką. Cenna jest pewna homeopatyczna doza hipokryzji - na niej opiera się tolerancja. Nie mówimy całej prawdy o sobie wzajemnie, bo to, co bierzemy za prawdę, może być jedynie funkcją sytuacji. Samo pojęcie prawdy zostało w dzisiejszym świecie naruszone, podobnie jak zdegradowane zostało pojęcie człowieka.

"Rzeź" Polańskiego chwilami wydaje się prowadzić do wniosku, że oto w pokoju na Brooklynie oglądamy świat w miniaturze, z całym jego złem, że zbrodnie hitleryzmu są czymś, co może nas czekać w każdej chwili. Ale Polański obraca ten wniosek w banał. Ta mądra farsa w ostatecznym rozrachunku mówi co innego. Przejmujący jest łut nadziei, do której dociera Polański w pełnym dystansu finale, stanowiącym ukłon w stronę Hanekego, ale będącym też polemiką z nim.

Jeden z ostatnich kadrów - ożywający niespodziewanie telefon komórkowy Waltza - nie ogłosi apokalipsy. Rzezi nie będzie. Film się kończy. Wstajemy z kinowych foteli i włączamy swoje telefony, co tworzy jakby przedłużenie filmu, pożegnalny gag. Tak właśnie bywa z dobrymi filmami - wychodzą z nami z kina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji