Artykuły

Leniwa wyobraźnia

Oba spektakle ogląda się na zmianę z przyjemnością i znużeniem, trudno jednak o pobudzenie wyobraźni widza - o "Przedwczorajszych historiach" Teatru Pantomimy Mimo z Warszawy oraz "Tantehorse" Teatro Tantehorse z Czech prezentowanych na XI Festiwalu Sztuki Mimu w Warszawie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Część spektakli tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu miała być prezentowana w plenerze. Kapryśna pogoda pokrzyżowała szyki organizatorom i zmusiła ich do przeniesienia przedstawień na deski gospodarza - Teatru na Woli. "Przedwczorajsze historie" polskiego Teatru Pantomimy Mimo oraz "Tantehorse" Teatro Tantehorse z Czech, bo o nich mowa, mają pewne cechy wspólne. W obu doszło do przełamania klasycznego stylu pantomimy spod znaku Marcela Marceau. Głównym wyróżnikiem stał się nowy sposób prezentowania fabuły. W ich wydaniu pantomima nie opiera się jedynie na wyrazistym geście i ekspresji ciała, ale staje się sztuką eklektyczną.

Twórcy "Przedwczorajszych historii" (na zdjęciu) przenoszą widzów do przedwojennej Warszawy. Przedstawienie rozpoczyna wejście na scenę młodego człowieka w krótkich spodniach na szelkach i w cyklistówce (Bartłomiej Ostapczuk), który wsiada na stojący z boku rower, wprawiając w ruch znajdującą się za nim planszę z rysunkami ulic miasta. Przypomina to trochę technologię ze starego kina, w którym film pokazywano poprzez przewijanie taśmy z jednej rolki na drugą. Mężczyzna, niczym za pomocą wehikułu czasu, uruchamia w ten sposób swoje wspomnienia, które za chwilę zwizualizowane zostają na scenie.

Twórcy spektaklu nie opowiadają jednej konkretnej historii, ale przywołują atmosferę dawnych czasów. Poszczególne obrazy to bardzo realistyczne i schematyczne sceny rodzajowe z katalogu tych, które rozgrywały się każdego dnia w domach i na ulicach miasta. Mamy więc przechodniów z uwagą śledzących najnowsze wydarzenia w prasie, zakupy u żydowskiego sklepikarza, dancingi przy przebojach Kiepury ("Brunetki, blondynki..."), dziecięce zabawy na podwórku etc. Świat ten kreowany jest za pomocą różnych, bardzo jednak realnych elementów. Dużo tu rekwizytów, które w jednoznaczny sposób określają sytuacje, w jakich się znajdujemy. Twórcy w zasadzie nie pozostawili miejsca dla naszej wyobraźni. Podobnie aktorzy, którzy tego dawnego świata nie kreują na naszych oczach, ale wchodzą w niego niczym w coś odgórnie danego. Ich ruchy są bardzo naturalne, naturalistyczne wręcz, postaci odróżnia jedynie w kilku scenach sposób chodzenia i mimika. Wszystko inne zdaje się na tyle realistyczne, że żadne słowa czy dialogi rzeczywiście nie są potrzebne - one automatycznie padają w naszych głowach wraz z zastosowaną makietą sytuacji. Całość odbywa się w rytmie przedwojennych melodii rozlegających się z głośników. Swoją drogą wielka szkoda, że muzyka nie grana była na żywo, co w moim przekonaniu świetnie wpisałoby się w próbę oddawania klimatu międzywojennych lat w tym spektaklu.

Świat, jaki oglądamy w "Przedwczorajszych historiach", nie jest światem wielkiej polityki, artystycznej bohemy, ale zwyczajnych ludzi, ich codziennych spraw, zmartwień i radości. Cały spektakl mógłby być utrzymany w takim ciepłym, pogodnym i lekko sentymentalnym tonie, gdyby nie widoczny w tle kawałek muru z odwróconymi przed nim manekinami, na których zawisać będą kolejno marynarki schodzących ze sceny aktorów. Dziś wiemy, co to oznacza. Patrząc na lata międzywojenne z perspektywy czasu, nie sposób pominąć pamięć o tym, jak tragicznie zakończył się ten przepełniony życiem i społecznym entuzjazmem okres. Ostatni obraz, na jakim zatrzymuje się rower, przedstawia makietę sceny wraz z oglądającą ją publicznością - czyli nami. Za chwilę nasza współczesność również stanie się historią, o której inni będą mogli opowiadać. I to, jaki mur za nimi wyrośnie, musi na razie pozostać tajemnicą.

Nieco inaczej historia zostaje pokazana w spektaklu Tantehorse, którego premiera odbyła się w ramach festiwalu. Przede wszystkim, jest ona o wiele bardziej linearna i fabularna. Jej główny bohater to niski, rudy chłopiec (Irina Andreeva), którego pasją i największą radością jest zabawa białym konikiem. Tę zabawkę utożsamić można z tęsknotą za dalekimi podróżami, przygodą i wolnością. Skazany na towarzystwo gderliwej babki o imponujących kształtach i fizjonomii (Mirenka Cechova), ucieka w świat wyobraźni. Furtką do urealnienia marzeń staje się domowy telewizor. Ekran dosłownie przeciąga chłopca i jego ukochaną zabawkę na drugą stronę. Tam jednak, zamiast smaku przygody i szczęścia, poznaje jedynie brutalną rzeczywistość wojny, cierpienie, a w końcu i śmierć.

Spektakl składa się z dwóch krańcowo różnych w nastroju części, odpowiadających dwóm światom, w jakich przebywa chłopiec. Pierwsza z nich skupiona jest wokół wieszania przez babkę prania i psikusów, jakie przy tej okazji robi jej wnuczek. To widowisko niezwykle zabawne i elektryzujące. Olbrzymia kobieta o potężnych piersiach i jeszcze większym zadzie z trudem przedziera się przez widownię. Kiedy wreszcie z pomocą kilku uprzejmych widzów udaje jej się dostać na scenę, rozpoczyna celebrowanie swojego domowego rytuału. Przeszkadza jej w tym niepokorny kosz z praniem i ukrytym wewnątrz chłopcem, który złośliwie kradnie rozwieszone już ubrania. To slapsticowa sekwencja, pełna groteskowego wdzięku i utrzymana w duchu najlepszego czeskiego komizmu.

Ten humor zrodzony z absurdu i deformacji w drugiej części przeradza się w makabreskę, kiedy na scenę wkracza dwóch wojskowych z telewizyjnego ekranu. Jeden z nich to obfitych kształtów i orderów generał-kombatant (Cechova), drugi - posłuszny i wygimnastykowany żołnierz (Radim Vizvary). Ich obecność na scenie zaznacza się szeregiem akrobatyczno-cyrkowych popisów, które potwierdzają niezwykłą sprawność aktorów. Trwa to jednak na tyle długo, że staje się nużące. Śmiech zamiera na ustach i ustępuje miejsca powadze. Bo oto w bitewnym ferworze naprawdę strzela się do ludzi i ktoś rzeczywiście ginie. Tak jak w "Tangu" Mrożka, tylko śmierć jest rzeczywista. Czesi sięgają w swoim spektaklu po metaforę, symbolicznymi rekwizytami starają się opowiedzieć o marzeniach i ich brutalnym starciu z rzeczywistością. Świat sceniczny zbudowany został za pomocą symbolu oraz groteski, która widoczna jest przede wszystkim w sposobie kreowania postaci. Choć dzięki tym chwytom twórcy odbijają się od dosłownej realności widocznej chociażby w "Przedwczorajszych historiach", wciąż niejako zrzucają odpowiedzialność za opowiadanie historii na inne elementy teatralne. Nastrój budowany jest przez muzykę, przestrzeń - przez przedmioty, a w tym wszystkim aktorzy są jedynie sprawnymi klownami. Oba spektakle ogląda się na zmianę z przyjemnością i znużeniem, trudno jednak o pobudzenie wyobraźni widza. Jest to chyba jedyny, ale za to ważny, zarzut do tych prezentacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji