Bawcie się
Znudziła wszystkich wielka polityka. Gdy okazało się, że nic zmienić ani naprawić natychmiast nie można, ludzie poczuli się zwolnieni od społecznego obowiązku. Pisarze, których felietony trapiły kiedyś każdą niesprawiedliwość i obalały uznane, niewarte wartości. Artyści, którzy próbowali zapisać niepokój i rozterkę współczesnego człowieka. Ludzie teatru, którzy nawet u klasyków szukali aktualnych przypomnień o moralnych prawach świata. Publiczność, która czytała lub patrzyła na scenę z napięciem: czy prawda historii i prawda sztuki potwierdzi otaczającą rzeczywistość, czy nowy model świata nie zadźwięczy zbrodniami przeszłości?
Krótka była szansa wielkiej polityki w sztuce, nierzeczywista i podniecająca. Ta ambicja, że jednym dziełem można przemienić świat! Że jedną prawdą można go przerazić! Czy taka jest rola artysty, taki obowiązek? Lekko ponaglony każdy zrozumie swoją omyłkę. Wszyscy zrezygnują. Więcej odwagi, panowie! Bądźmy nowocześni nie skrępowani żadną konwencją, żadnym systemem wartości, które by nie mieściły się w sztuce. Miejmy odwagę zerwać z rzeczywistością, brudną i płaską, która przygniata człowieka zamiast go odradzać, duchowo a także fizycznie. Gdyż, jak pisał niegdyś Meyerhold, na którego każdy nowoczesny chętnie się powoła, "teatr pomaga zorganizować nowy trening ludzi", zabawa i rozrywka jak gimnastyka odprężają człowieka i mobilizują do nowych zadań produkcyjnych.
Taką zabawę zorganizowała w Nowej Hucie w Teatrze Ludowym Krystyna Skuszanka, wystawiając "Sługę dwóch panów" Goldoniego. Porzuciła wszystkie drogi, na których jej teatr zrobił w ciągu dwóch lat karierę artystyczną i deficyt kasowy. Zrezygnowała z polityki i aktualności, z satyry i ideologii, z aluzyjności, sceptycyzmu, z próby historycznych, socjologicznych zestawień i uogólnień. Zaniechała to wszystko, co przekształcało do niedawna nasz teatr w subtelny instrument walki przeciwko brutalnym zakusom.
Jesteśmy w sytuacji szczególnej i szansę mamy szczególną; byłoby niebezpieczną megalomanią mówić, że główne konflikty współczesności są dla nas swoiste, ale na pewno u nas przebiegają one najostrzej. Czytałem niedawno pewnego francuskiego, niekomunistycznego zresztą, pisarza, który uważał, że niebezpieczeństwa dyktatury grożą także tym krajom zachodnim, które w "silnej państwowości" chciałyby widzieć zabezpieczenie przed komunizmem. Był to zresztą artykuł, w którym głównie chodziło o poparcie europejskiej wspólnoty gospodarczej, a więc artykuł "z tezą". Niemniej trudno jest wątpić, że te same konflikty lecz w różnym natężeniu istnieją dziś niemal wszędzie, wszędzie może je dostrzec! - i przerazić się ich - współczesny intelektualista. Sytuacja polska jest o tyle oryginalna i o tyle bardziej pasjonuje innych, że idziemy krawędzią, na której każdy krok zagraża. Sztuka lubi takie sytuacje, wtedy najpełniejszym głosem. Czy u nas potrafi przemówić? Gdy Dostojewski pisał "Zbrodnię i karę", tworzył europejski mit Raskolnikowa, Rosja także stała na krawędzi pomiędzy liberalizmem raznoczyńców i czarnosecinną reakcją. Zwyciężyła ta ostatnia. Mniej nas niepokoi pytanie - dlaczego zwyciężyła wówczas.
Kto - jeśli nie sztuka, jeśli nie teatr - ma odpowiadać na pytania współczesności? Politycy i cenzorzy? Jakie z tych pytań znajdziemy w farsie Goldoniego, która - niegdyś na pewno lepiej niż komedia dell`arte
ale dziś na pewno prymitywnie - mówi o specyficznej, choć za częstej by była oryginalną, sytuacji człowieka "między młotem a kowadłem". Trzeba przyznać, że Skuszanka zrobiła to przedstawienie świetnie i z talentem, jest o wiele dojrzalsze od podobnej w pomysłach teatralnych "Księżniczki Turandot", dopiero ostatnie sceny nużyły trochę nadmiarem komizmu. Ale Skuszanka wspaniale utrzymała zespół, jej grupa młodych aktorów, z którymi tak niedawno zaczynała, gra dzisiaj żywo albo precyzyjnie, jak Wanda Uziembło, Maria Gdowska, Wojciech Rajewski. Jeśli nie dostaje czasem opanowania czy rzemiosła, to tak jak Lech Komarnicki i Wanda Swaryczewska ujmują świadomie wykorzystywaną naiwnością. Z rzadka już pojawia się groteska zupełnie niezorganizowana artystycznie. Harmonizują z przedstawieniem dekoracje (Liliana Jankowska, Antoni Tośta) i muzyka Józefa Boka. Jak cała koncepcja widowiska, nie zachowują żadnej historycznej wierności wobec włoskiego baroku. Są za to śmieszne i wesołe, sprzyjają zabawie, jaka przez dwie i pół godziny trwa na scenie. Nareszcie i aktorzy mogą się bawić w swoim teatrze!
Ale gdy wychodziłem z przedstawienia, głośniki jak zawsze w Nowej Hucie podawały komunikaty przypominające, na jakim świecie żyjemy. Ale po co o tym ludziom przypominać, po co uświadamiać im niepewność i grozę. Śmieją się, klaszczą, zapełniają widownię do ostatniego miejsca, to pierwsze przedstawienie w tym teatrze, które zapowiada sukces kasowy. Bawcie się, kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie.