Artykuły

Szekspir jest dobrą marką

Aktorzy powinni dużo pracować. Jeśli nie pracują, zaczynają pić, plotkować, knuć intrygi przeciwko reżyserom - mówi Nikołaj Kolada, jeden z najważniejszych rosyjskich dramaturgów i reżyserów, dyrektor autorskiego Teatru Kolady z Jekaterynburga, który na tegorocznym XV Festiwalu Szekspirowskim pokazał dwa znakomite spektakle - "Hamleta" i "Króla Leara".

Magdalena Hajdysz: Czego nie napiszą o panu w rosyjskiej encyklopedii czy podręcznikach? Nikołaj Kolada: Od tak dawna jestem osobą publiczną, że moje życie prywatne jest wszystkim dobrze znane. A jednocześnie wszyscy cały czas się tym interesują. Nie ważne, czy chodzi i moje osiem kotów, które sto razy były już pokazywane w telewizji, czy chodzi o moje życie studenckie, kiedy kończyłem Instytut. Wszystko już o mnie wiadomo, wszystko jest na sprzedaż. Dziennikarze już wszystko wiedzą. Nie trzeba wiele o mnie pisać w encyklopedii. Uważam, że człowiek-teatr wystarczy, bo tylko tym jestem zajęty. Mam w życiu tylko jedną, ale wielką namiętność - właśnie teatr. Teraz, będąc w Gdańsku podczas festiwalu, chodziłem po straganach Jarmarku Dominikańskiego. Patrzę - o, bransoletka, chustka, sukienka - i widzę tylko teatr. Na jarmarku kupiłem mnóstwo rzeczy do swoich przyszłych sztuk.

Jak doszło do powstania pana autorskiego teatru? Czy założenie Teatru Kolady wynikało z niechęci, uprzedzenia do teatrów instytucjonalnych?

- Początek, to lipiec 2001 roku. Pięcioro moich studentów zakończyło wtedy studia na wydziale dramaturgii. Na bankiecie po ich obronach zapytali mnie: Co teraz z nami będzie, profesorze? Dokąd mamy iść? W teatrach instytucjonalnych grana jest głównie klasyka. Bez nazwiska nie przebije się tam żaden współczesny dramaturg. Wtedy pomyślałem, ze powinien powstać teatr, który promowałby młodych dramaturgów. Nazwaliśmy to Uralską Szkołą Dramaturgii. 4 października były gotowe wszystkie dokumenty i został złożony ostatni notarialny podpis. Tak powstał mój prywatny Teatr Kolada - jako firma. Teraz już gramy również klasyków - Szekspira, Gogola, Tennesee Williamsa, ale przede wszystkim zajmujemy się współczesna uralską i rosyjską dramaturgią. Mamy tez swój własny festiwal, Kolada Plays, na którym moje sztuki są wystawiane przez inne teatry, także z zagranicy. Występowali na nim także Polacy, artyści z Łodzi - wystawili "Gąskę". Polacy zasiadają też w jury. Nawiązała się między nami współpraca, która będziemy rozwijali.

Kim jest dla pana Szekspir. Dlaczego się pan za niego zabiera?

- Szekspir jest przede wszystkim marką. Nie ważne, czy spektakl jest dobry, czy zły, bilety i tak zawsze się sprzedadzą. Nie mogę niestety grac samych współczesnych sztuk, wystawiać wyłącznie nowych dramaturgów, bo muszę płacić pensje aktorom, teatr musi zarabiać. Szekspir jest więc naszym "chlebem powszednim".

Czyli można powiedzieć, że wykorzystuje pan Szekspira - także , by mówić o tym, co dla pana ważne, o swoich doświadczeniach?

- Oczywiście. I bardzo mu dziękuję. Zawsze mówię, że Szekspir, to dom czy pokój, do którego weszły już miliony artystów, aktorów, reżyserów. I każdy z nich znalazł sobie tam jakiś kącik, nawet najmniejszy - fragment sufitu, klamkę od okna. Każdy znajduje tam swój własny świat i każdy z tych światów jest inny.

Jaki jest człowiek w pana sztukach? Czy zmienił się od czasu pierwszego dramatu, który pan napisał, "Gry w fanty"?

- Mnie samemu trudno jest o tym mówić, jest to bardziej praca krytyków. Można też samemu wszystkie przeczytać i ocenić. Trochę jest mi przykro, że w Polsce przetłumaczono tylko pięć moich sztuk i to te, które napisałem między 1988 a 1991 rokiem, czyli ponad 20 lat temu. Sam już nie pamiętam, co w nich było. Nie jestem w stanie zapamiętać moich wszystkich 98 sztuk. Zależy mi na tym, żeby ludzie poznawali moje nowe utwory. W zeszłym roku napisałem dwie dwuaktówki i dwie jednoaktówki. Nasza tłumaczka, Agnieszka Lubomira Piotrowska, już zaczęła pracę nad nimi. Jest teatr w Gdańsku, który już na nie czeka. Polacy są wielkimi miłośnikami teatru. Mam nadzieję, że widzowie w Gdańsku już niedługo zobaczą takiego współczesnego rosyjskiego bohatera, jakim jest on teraz.

Co według pana znaczy pojęcie "dekada Kolady" w rosyjskiej dramaturgii?

- Tak naprawdę nie wiem, co rozwija się pod moim wpływem w rosyjskiej dramaturgii. Po prostu, od 1987 roku, piszę sztuki i krytycy nigdy mnie nie żałowali, byli dla mnie bardzo ostrzy. Ale pluję na to i nie zwracam na to uwagi. Co się tyczy mojego wpływu na dramaturgię, rzeczywiście w latach 90. otworzyłem temat "brudu", życia w poszukiwaniu szczęścia, ale bez happy endu. Życia w małych miasteczkach, w ciasnych realiach. Stąd wzięły się pojęcia "czernuchy", jako określenie tego, co czarne, czyli brudne i "biełuchy" - tego, co białe, światłe, czyste, piękne. Nienawidzę fałszywego teatru, tych starych aktorek, zapitych, alkoholicznych prostytutek, które udają Ofelię czy inną postać, sztucznie wykrzykując ze sceny swoje kwestie. Większość ludzi wciąż bardziej ceni te wszystkie białe suknie, piękne, misterne kostiumy i pozy, a Kolada, to dla nich brud życia i nieprawda. Ja jednak twierdzę, że to ich świat, ich teatr jest sztuczny, a ja mówię prawdę. Tam też jest brud, tylko ubrany na biało.

Jak się ma dzisiejsza rosyjska dramaturgia? Jakimi tematami się zajmuje?

- Od 9 lat prowadzę konkurs EuroAzja, którego zadaniem jest wypromowanie sztuki dla dzieci, sztuki na dużą scenę i sztuki na dowolny temat. W ostatnim roku przyszło do mnie 637 sztuk, które musiałem przeczytać i wybrać 10 najlepszych, które potem nagradzamy i promujemy. Współczesna dramaturgia w Rosji wciąż czerpie tematy z tego "brudu", ale często zdarza się, że młodzi autorzy nie piszą o tym samodzielnie, na podstawie doświadczeń, tylko bezmyślnie mnie kopiują, epatują tym, używają, jako sprytnego chwytu. Najpierw wybierają postaci - bezdomnego, narkomana, lesbijkę i prostytutkę - i dopisują do nich resztę. Ale generalnie współczesna dramaturgia idzie w dobrym kierunku, ku uniwersalnym wartościom. Ku miłości.

Tu już mówimy o tym, jakim człowiekiem jest sam aktor.

- Nie cierpię artystów, którzy zachowują się, jak artyści. Ani też tych, którzy są naznaczeni rolami, które odegrali, którzy na jednym policzku mają wypisanego Hamleta, na drugim Makbeta a na czole Leara. Swoich aktorów uczę skromności, tego, by zachowywali się spokojnie i normalnie odnosili się do ludzi. Praca aktora, to przede wszystkim perfekcyjne władanie zarówno swoim ciałem, jak i duszą. Nie trzeba przychodzić cztery godziny wcześniej i przeżywać, że będzie się grało spektakl. Wystarczy przyjść pół godziny wcześniej, nałożyć charakteryzację, wyjść na scenę i zacząć grac. Śmiech, płacz, gniew, obnażanie swojej duszy, emocje - to powinno być wytrenowane dużo wcześniej, na próbach, a później tylko włączane, jak za naciśnięciem guzika. Artyści, to zwykli ludzie. Bycie aktorem, to zawód wcale nie wyjątkowy.

Podobno niełatwo jest u pana pracować...

- Aktorzy powinni dużo pracować. Jeśli nie pracują, zaczynają pić, plotkować, knuć intrygi przeciwko reżyserom. Czy u was też istnieje takie zjawisko "pożerania" reżyserów przez aktorów? U nas w teatrze dramatycznym w ciągu 20 lat zmieniło się dwudziestu całkiem niezłych reżyserów. Każdy, który przychodził, był świetny, ale po roku musiał odejść. Bycie artystą, to specyficzny zawód. Normalnie ludzie starają się pracować jak najmniej. U mnie wręcz przeciwnie. Chcą się przebierać, chodzić po scenie, pokazywać się widzom. I nie mają czasu na głupie rzeczy ani marnowanie czasu. Każdego wieczora są na scenie i to podwyższa ich kwalifikacje zawodowe. To trochę jak z pilotami - im więcej "oblatają" godzin, tym wyższy stopień zawodowy osiągają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji