Artykuły

Cud w Bagateli

Komedie Marivaux grywa się u nas rzadko. I słusznie. Skoro nie mamy pojęcia o graniu Fredry to co nam do francuskiego akademika z całą jego elegancją, elokwencją i upudrowanymi figurkami paplającymi o miłości w sposób nieprawdziwy i wyszukany. Pachnie toto jak dawno nie trzepana kanapa z meblowego komisu, a smakuje jak ciastko z różowiutkim kremem. Widziałam "Igraszki trafu i miłości" w Comedie Francaise, wystylizowane na salonową poetycką komedię, zagrane brawurowo z fantazją i polotem. Tak, ale aktorzy naprawdę rozmawiali ze sobą, trzepali tekst Marivaux z czystością dykcji nieosiągalną w naszym teatrze i w tempie dech zapierającym, zrośnięci byli z kostiumem jakby te fraczki i peruczki nosili na co dzień. Wszystko to razem było bezmiernie śmieszne i miało urok porcelanowego cacka. Zdarzało mi się oglądać "Igraszki" u nas, w teatrach zwanych dziś uprzejmie terenowymi. Był to Marivaux wymęczony, grany jak rodzajowa komedia przebierańców, pozbawiona sensu, urody, bardzo daleka od jakiejkolwiek wytworności i po prostu bezmiernie nudna.

Na premierę "Igraszek trafu i miłości" do Teatru Bagatela szłam więc spełniając recenzencki obowiązek z uczuciem nie kłamanego niepokoju. Marivaux dziś? U nas? W teatrze, w którym od roku nie udało się zobaczyć przedstawienia godnego uwagi i pochwały?

Ale teatr jest miejscem, gdzie jeszcze zdarzają się cuda. Cud w Bagateli sprawiła Anna Polony. Po długiej przerwie zobaczyliśmy ją na scenie. Z bukietem kwiatów kłaniała się publiczności, wołającej: reżyser! reżyser!

Anna Polony przeczytała komedię Marivaux na nowo. Przeczytała ją poprzez literaturę i teatr francuski XVIII wieku. To romanse księdza Prevosta, "Maksymy" La Rochefoucauld, pisarstwo Klaudiusza Crebillona i późniejszego Choderlosa de Laclos. Teatr francusku to nie sceny oficjalne, ale teatry jarmarczne, które dawały widowisko uważane przez władzę kościelne i państwowe za "wszeteczne" i siejące "moralną zarazę"; to teatry prywatne, gdzie odbywały się przedstawienia zwane paradami. Parady owe rozpoczynały się o 11 wieczorem, a kończyły nad ranem hucznymi ucztami, pokazywały sytuacje dość swawolne, a aktorzy, zwłaszcza aktorki występowały nierzadko na golasa. Polony przypomniała nim, że rzecz dzieje się w czasach, kiedy pojęcie libertynizm zyskało już na potoczności. W wieku XVII oznaczano idee uwolnienia umysłów od autorytetów i uprzedzeń; w wieku XVIII określano nim już tylko występki przeciwko moralności i obyczajową rozwiązłość. Do dziś "le libertin" w potocznej francuzczyźnie oznacza rozpustnika i hulakę.

Pierre Carlot de Chamblain de Marivaux był przecież bywalcem salonu słynnej pani de Tencin. Pani ta w młodości złożyła śluby zakonne, po czym uciekła z klasztoru i zasłynęła w Paryżu z wielu romansów, z których najgłośniejszym był romans z księciem Filipem Orleńskim. To właśnie ona urządzała widowiska orgiastyczne w ogrodach Saint Cloud i dzięki niej Marivaux znalazł się w Akademii Francuskiej, tak jak wielki libertyn Crebillon dzięki protekcji pani de Pompadour został później mianowany cenzorem królewskim, stojącym na straży obyczajowości i tropiącym świństwa w romansach i wierszach swych kolegów po piórze.

W takiej właśnie Francji umieściła Polony swoje przedstawienie "Igraszek trafu i miłości". Jest to Francja rokokowa i cyniczna, subtelna, acz nieco swobodna. W przestronnych i lekkich dekoracjach Kazimierza Wiśniaka toczy się nieskomplikowana i banalna akcja tej komedii, której przedmiotem są narodziny miłości, miłości pojmowanej jako gra, nieśmiała i przewrotna zarazem. Cała ta komedia jest przecież flirtem, ale w tym przedstawieniu flirtują panienki i panowie, którzy mają nie tylko uczucia ale i zmysły. Panienki nasłuchały się i napatrzyły różnych rzeczy, Sylwia czytała może "Catyrę sotadyczną" Choriera, może dorwała się nawet do dziełka księdza Barrin "Wenus w klasztorze, czyli zakonnica w koszuli", które ukazywały się poza zasięgiem cenzury. W każdym razie te panienki wiedzą że mają ciało i że miłość to uczucie wzniosłe i delikatne lecz ma także swą stronę fizyczną i jest ona nie pogardzenia. Panienki są cnotliwe, zalotne, znają tą grę, jej reguły i piętra. Jest to gra wyrafinowana, przemian afektowana i trywialna, i sentymentalna i perwersyjna. I tylko ona się liczy, bowiem, jak mówił Rochefoucauld, "istnieją dobre małżeństwa, nie istnieją rozkoszne".

Polony wydobywa to z dialogu, w którym nic nie jest zbyt proste i jednoznaczne, każda kwestia ma podtekst i może być rozumiana dwuznacznie. Pomaga aktorom sytuacjami, zakomponowanymi z wyobraźnią i dowcipem ogrywaniem rekwizytu, puentuje każdy dialog i każdą scenę. I oto okazało się, że aktorzy w Bagateli potrafią grać, umieją się ruszać i mówić, bawić się tekstem Marivaux i rozśmieszać nim publiczność. Dlatego przepisuję całą obsadę: Ewa Lejczakówna (Sylwia), Lidia Bogaczówna (Lizetta), Marian Czech (Orgon), Włodzimierz Chrenkoff (Mario), Krzysztof Wojciechowski (Dorant), Kajetan Wolniewicz (Paskin), Lech Bijałd (Lokaj). Przedstawienie ma lekkość i wdzięk, jest finezyjne i przewrotne. Wymyślone inteligentnie i zagrane z umiarem. To ciastko przyprawione zostało pracowicie i ze smakiem. A że po scenie chodzą same Anny Polony? Że aktorzy przejęli intonację Polony, jej zawieszenia głosu, sposób pauzowania i gesty? Mnie to nie przeszkadzało. W końcu wzór wart naśladowania.

Nie przypuszczałam, że potrafię się bawić na komedii Marivaux. Tymczasem śmiałam się szczerze wraz z publicznością, która oklaskami przy otwartej kurtynie nagradzała inwencję reżysera. Duże brawa dla Anny Polony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji