Artykuły

Bunt nie zawiódł, ale...

"Dziady" w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie - po raz pierwszy wspólna inscenizacja Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego - zapowiedział kierownik literacki teatru Jerzy Broszkiewicz z góry jako "wyjaśnienie definitywne jak Teatr Ludowy widzi swe obowiązki wobec nowego miasta, nowego widza, nowej rodzącej się w ciągu lat niewielu treści kulturowej środowiska, w którym pracuje". W pierwszej miejscowej recenzji z tego przedstawienia Tadeusz Kudliński nazwał je "najciekawszym z dotychczasowych przedstawień Teatru Ludowego, a z powojennych inscenizacji tego arcypoematu na pewno - przedstawieniem przodującym". Czy sprawdziły się tak ogromne ambicje teatru, czy słuszny jest tak wielki entuzjazm krakowskiego krytyka?

Podstawowym w inscenizacji "Dziadów" zadaniem jest wybór tekstu do grania. Teatr Ludowy nie zrezygnował z żadnej z zasadniczych części "Dziadów", mimo to widowisko spełnia w zasadzie program, jaki sobie wytyczyli Skuszanka i Krasowski: ukazania "dramatu moralnego rozrachunku człowieka ze światem i dramatu ambicji poznania praw, które tym światem rządzą". Stosownie do tego wyboru, "Dziady" nowohuckie zarysowały się wyraźnie jako dramat walki z tyranią, ale nie z narodem rosyjskim, dramat polityczny i buntowniczy - misteryjny, owszem, ale nie mistyczny i nie religiancki. Są w nich też składniki gorszej próby, elementy, które zawodzą a nawet drażnią. To takie, które - mówiąc ogólnie - udziwniają przedstawienie, ogałacają je nadmiernie z cech zewnętrznych utworu narodowego. Bo choć słuszna była zacytowana uprzednio formuła inscenizatorów, kładąca nacisk na problematykę ogólnoludzką "Dziadów", żadnej chwili nie możemy zapominać, jak mocno są "Dziady" osadzone w konkretnym polskim czasie i miejscu.

W programie "Dziadów" skwapliwie przedrukowali inscenizatorzy fragmenty eseju Bohdana Korzeniowskiego "W obronie aniołów". Pomyślałem: o, niedobrze... Znowu zatem ujawnią się korowody widm, upiorów, anielskie i diabelskie duchów sarabandy, uwodzicielskie w czytaniu, ale jakże spłaszczone i niepoważne w ucieleśnieniu scenicznym. Przedwczesny to był niepokój. Do widowiska nic się niemal nie przekradło z tych rzeczy, "Dziady" w Nowej Hucie są bardzo ziemskie, niemal racjonalistyczne, zwycięża w nich romantyzm buntu, a nie metafizyka i martyrologia. I ten bunt nie zawiódł, zadecydował o sukcesie.

Widowisko dzieli się na trzy części. W części pierwszej zawarta została scena w kaplicy ("Dziadów Część Druga") i scena w mieszkaniu Księdza ("Dziadów Część Czwarta") - skrócone, zwłaszcza scena u Księdza poważnie skrócona. Mimo uzyskanej zawartości ten akt pierwszy nuży i budzi sporo zastrzeżeń. Idąc konsekwentnie po linii uziemienia dramatu, inscenizatorzy zrezygnowali z unaocznienia widm, ukazujących się na obrzędzie dziadów; wywoływane przez Guślarza wcielają się one w poszczególne postacie Gromady i skarżą się ich ustami; ale jakoś to nie wychodzi. Niejasno są też skomponowane sytuacje Gustawa u Księdza. Nie trafiłem dotychczas na "Dziady", w których by w pełni zagrała dramatycznie Część Czwarta, wina chyba po stronie poety, który stworzył tu sytuacje tylko liryczne i "rapsodyczne". Skuszanka i Krasowski bardzo się starali uteatralnić wielki monolog Gustawa, wygłaszany w asyście Księdza i jego dzieci, ale on i tym razem niecierpliwił, zwłaszcza, że nie podołało mu także wykonanie aktorskie. Motto Mickiewicza z Jean Paula do tej części dramatu, wypowiadane nieoczekiwanie przez Gustawa, zaskakuje, ale się nie tłumaczy: swą prozą filozoficzną odbiega stanowczo od wiązanej w rym i rytm mowy Mickiewicza i wydaje się głuchym wtrętem.

Z drugą częścią przedstawienia zaczyna się Dziadów Część Trzecia. Tu też zaczyna się udziwnianie, przede wszystkim scenograficzne - Józef Szajna, który dotychczas hamował swój polot, teraz (i w trzeciej części przedstawienia) wyżył się na całego w swoich plamach i abstrakcjach, odbarwiających wewnętrzny koloryt "Dziadów": ale dał zarazem wspaniały zestaw barw i oświetleń, oto paradoks jego scenografii. Scena pierwsza: Salon warszawski. Osoby najdziwaczniej zmechanizowanych ruchach marionetek, usadowione rzędem twarzami do widzów. Efekty dramatu (w opowiadaniu Adolfa o Cichowskim), pasja ironii i sarkazmu - po części stracone. Scena druga: Pan Senator. Skrótów sporo i mam o nie żal. Przecież to jeden ze szczytów polskiego teatru, szkoda tu każdej skreślonej kwestii - Bajkow na przykład prawie się nie wyodrębnia z otoczenia Senatora. Sytuację pogarsza fakt, że w scenie balowej głosy chóralne przekazuje megafon, a wiemy co megafony wyrabiają.

Zbliżamy się do punktu kulminacyjnego: tanów senatora i jego zauszników, które przerywa piorun, uśmiercający Doktora. Ta pantomimiczna scena budzi znaczne wrażenie, choć zdajemy sobie sprawę z jej nielogiczności. Ujęta ekspresjonistycznie - pokazuje bowiem chocholi tan jakby z "Wesela", zaczarowany, somnambuliczny - nad tańczącymi nawisają jakieś kloce i maczugi - a przecież Senator to racjonalista i ani na chwilę nie traci głowy, gdy tajemnicze uderzenie pioruna ("prawo natury") miesza mu szyki balowe.

Część trzecia przedstawienia zaczyna się od sceny w więzieniu w klasztorze Bazylianów. Są więźniowie, nie ma Kaprala, co jest tylko z korzyścią dla tej i tak długiej sceny. Nastaje północ Improwizacji. Skreślono z tego olbrzymiego monologu stosunkowo niewiele wierszy, Konrad wygłasza Improwizację wznosząc się po stopniach pnącego się ku niebu rusztowania - coś niby Drabina Jakubowa, bardzo szczęśliwe rozwiązanie dekoracyjne. Konrad jest sam, duchy tylko mglistym tłem. Gdy po okrzyku "carem!" Improwizacja się urywa, Konrad spada kunsztownie na sam dół Drabiny, jakby się był wyuczył ekwilibrystyki scenicznej u samego Ludwika Solskiego, niedościgłego mistrza takich popisów. Potem rozgrywa się sytuacja ostatnia. Szybko mijają egzorcyzmy (bez diabłów), z lewej strony Senator ma swoje widzenie (także bez diabłów), z prawej - ma swoje widzenie Ksiądz Piotr (mocno a rozumnie okrojone). Zamykają spektakl słowa Ducha (tym razem ucieleśnionego), tego Ducha, który u Mickiewicza zamyka prolog do Części Trzeciej. Scenicznie, ideowo ma to swój sens, swoją logikę.

Aktorsko przedstawienie jest poprawne, nie reprezentując walorów ponadzespołowych. ANDRZEJ HRYDZEWICZ jako Gustaw-Konrad wnosi na scenę szlachetną deklamację i szczere wzruszenie; wytrzymuje te walory do końca. TADEUSZ SZANIECKI opracował starannie rolę Księdza i był godnie patetyczny jako Duch. BRONISŁAWA GERSON DOBROWOLSKA jako Rollisonowa zasługuje na uznanie za swą grę skupioną, bardzo powściągliwą, surową. EDWARD RĄCZKOWSKI dał wnikliwą sylwetę Doktora. Przeciw tradycji ujął rolę Senatora FRANCISZEK PIECZKA: jego Senator jest krokodyli a lisi, nieomal pieszczotliwy w swoich łotrostwach. Nie wiem jak komu, mnie się podobał taki układny, ze schowanymi pazurami Senator, bliski pewnie realnemu wizerunkowi Nowosilcowa.

"Dziady" nowohuckie zobaczymy podobno w Warszawie. Jeżeli tak, to chyba również w tym celu, by udowodnić, że "Dziady" nadal oczekują na nadanie im kształtu scenicznego takiego, jaki by odpowiadał w pełni współczesnemu pokoleniu. Kiedyż narodzą się takie współczesne "Dziady", równie ważne dla nas, jak w Polsce niewolnej ważne były "Dziady" w inscenizacji Wyspiańskiego, a w Polsce międzywojennej "Dziady" w inscenizacji Schillera? "Dziady" Skuszanki i Krasowskiego zbliżyły się ku temu osiągnięciu, ale są także dopiero etapem w drodze, która jeszcze pozostaje do przejścia.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji