Artykuły

"Dziady"

Aby zrealizować "Dziady" Mickiewicza na scenie w całości (precyzyjnie: niemal w całości), Kazimierz Braun musiał podzielić przedstawienie na dwie części, grane w dwa kolejne wieczory. Każda zaczyna się w teatrze, a kończy w innym - pozateatralnym ~ wnętrzu: w pierwszym dniu w Muzeum Architektury, w drugim - w salonie BWA Awangarda.

Rozbicie na oddzielne wieczory i na różne miejsca daje się tłumaczyć logicznie samą strukturą dzieła Mickiewicza i jego genezą. Braun wyszedł z założenia, że podstawowe części utworu (jedna młodzieńcza, druga napisana przez poetę dojrzałego, po doświadczeniach Powstania Listopadowego) są tak różne, iż można widzieć w nich niemalże dzieła dwu różnych (doświadczeniem, wiekiem, wrażliwością) ludzi. W konsekwencji w jego przedstawieniu Gustaw i Konrad są grani przez różnych aktorów: Bogusława Kierca i Zbigniewa Górskiego. Taka decyzja może budzić różne wątpliwości (od których nie jestem wolny), stoi jednak za nią pewna logika interpretacyjna.

Realizatorzy "Dziadów" - jeżeli decydują się na mniej czy bardziej okrojone przedstawienie całości - zawsze stają przed problemem inscenizacyjnego scalania niejednorodnego, we fragmentach zupełnie niescenicznego tworzywa. Znajdowano różne - nieraz trafne, nieraz zupełnie sztuczne - sposoby. Propozycja Brauna wydaje się najprostsza: zaufać Mickiewiczowi i wystawić "Dziady" tak, jak zostały napisane: co udramatyzowane - zrobić w teatrze, z obrzędu uczynić obrzęd, poematy po prostu podać w recytacji. Jak w utworze Mickiewicza sam tytuł i rozproszone w różnych miejscach akcenty "dziadów", tak i w jego inscenizacji postaci w maskach spinają całość.

Jest jednak coś, co każe przestrzegać przed chodzeniem tą drogą. Sam Mickiewicz zdawał się odczuwać nie jednorodność swego "Dzieła", próbował je porządkować, lecz nigdy tego nie doprowadził do końca. W każdej przecież części odnajdujemy coś, co jest z tego samego romantycznego ducha, coś co sprawia, iż w społecznym odbiorze nie ma części trzeciej bez drugiej, nie ma Konrada bez Gustawa. I jest to jak imperatyw wewnętrzny, niemal wymuszający poszukiwanie jedności w tej złożoności. W lekturze "Dziadów" tę jedność odnajdujemy gdzieś w sobie, w podświadomości scalają się poszczególne warstwy utworu. W tej szczególnej odmianie lektury, jaką jest teatr, trzeba ją zbudować. Chyba jednak trzeba.

Wieczór pierwszy wrocławskich "Dziadów" zaczyna się od zapowiedzi obrzędu, po czym płynnie przechodzi w część I, skróconą do niewielkich fragmentów z udziałem Gustawa, Dziewicy i Myśliwego Czarnego. Jest scena "romansowa" (czytanie romansów), jakby ładowanie się "poetycznością", która tak zaważy na dalszych przeżyciach Gustawa. Odbiera się ją z dystansem i tak chyba została potraktowana.

Spotkanie z Myśliwym to już wejście w pogranicze, w którym realne przeplata się z rozbudzoną imaginacją. Ostro, efektownie, a zarazem zgodnie z oczekiwaniem, przechodzi ten obraz w początek części IV. Ta zdominowana jest przez Pustelnika - Gustawa (Kierc), jak zawsze gorącego, dobrze oddającego zmienność nastrojów bohatera, pulsowanie szaleństwa i goryczy, przychodzenie i odchodzenie od rozumu. Z emocjonalnego krzyku przechodzi w nieoczekiwane liryczne sentymentalne pienia, z bezradności w agresywność. Im bliżej końca, tym bardziej ta część przekształca się w monodram Gustawa, zwłaszcza, że Ksiądz (Janusz Obidowicz) partneruje mu niezbyt przekonywająco; jest to postać zewnętrzna, dosyć papierowa.

Na część II (obrzęd "dziadów") przechodzimy do Muzeum Architektury. Publiczność otacza dokoła miejsce obrzędu. Źle widać. Znakomicie słychać ładnie zwokalizowane partie. Obrzęd ma swoje prawa. To znaczy, dla niewierzących są tu gesty, słowa, pieśni, odgrywanie symbolicznych scen; dla wierzących pod tą warstwą ukryta jest właściwa treść emocjonalna. Nie ma tu zjaw, ani "prawdziwych" duchów. Z kolumn tonących w półmroku światło wydobywa jakieś kształty, jakieś figury. To one spełniają rolę zjaw. Mówią za nie "dziady" w maskach. Spełnia się rytuał. Widzowie na koniec zjadają, czego nie mogły zjeść nieobecne widma. Rytuał jest dość "ładny", ale "ładny" - co to za kategoria? Nie ściska w gardle. Dopiero zjawa Gustawa (niema, a bardzo sugestywna), tak kontrastowa wobec poprzednich martwych zjaw, wnosi coś głęboko ludzkiego.

Mickiewiczowska opuszczona kaplica lub jakieś odludne miejsce na "smętarzu" zostało zastąpione przepychem wspaniałego, akustycznego wnętrza. Nielegalny pogański obrządek został zalegalizowany z wszystkimi honorami. Zrobił się piękny i uciekło z niego życie, no - część życia.

Wieczór drugi zaczyna się częścią III ("Dziady" drezdeńskie). Odegrana jest ona w całości, łącznie z dedykacją. Na proscenium jest cela więzienna, w głębi - w cieniu ołtarz z dużym krzyżem. Przód sceny będzie jeszcze przekształcać się w salony, dworek szlachecki, sypialnię Nowosilcowa (wszystko to tylko sygnalizowane dyskretną zmianą dekoracji). Niektóre ważne sceny (wielka improwizacja, widzenie ks. Piotra) zostały oparte na ruchu od proscenium w głąb, co zgodne jest z logiką zamysłu inscenizacyjnego, ale nie służy dobremu kontaktowi z aktorem.

Były w tej - najważniejszej - części momenty prawdziwie udane, ale i takie, które jakby obniżały rangę dzieła. Może to kwestia odczuć, ale na przykład stado pięknych, jak z przesłodzonego obrazka, Aniołów śmieszyło mnie nieco, zwłaszcza gdy zestawiałem ich konwencjonalność z odbiegającymi od tradycji maskami "dziadowskimi". Bardzo przesłodzona, przeidealizowana jak na współczesne gusty, była scena z dworku. Nade wszystko zaś zawiodła w znacznym stopniu scena improwizacji, w której Górski jakby stanął na rozdrożu między pokusą "normalnej" aktorskiej interpretacji, a chęcią bardzo osobistego, wewnętrznego przeżycia emocjonalnego i jakiegoś ponad-aktorskiego przekazu. Jako odbiorca miałem poczucie istnienia tej (choć może i o inną chodzić) sprzeczności. Daleko bliższy był mi Paweł Nowisz jako ksiądz Piotr, chociaż wcześniej nie bardzo go sobie wyobrażałem w tej roli.

Ze sceny więziennej najbardziej zapadły mi w pamięć pieśni więźniów (od strony muzycznej całe przedstawienie wydaje mi się bardzo udane). Z salonowych - drugie wejście Pani Rollisonowej (Maria Zbyszewska), zwłaszcza to dramatyczne zamieranie głosu, przejście od ochrypłego krzyku w kłującą uszy ciszę. Pamiętam salonowy wdzięk i okrutne zimne wnętrze Senatora (Wiktor Grotowicz) oraz dramatyczny monolog Adolfa (Eugeniusz Kujawski).

Może być w tym jakiś paradoks, a może odkrycie Brauna. Mianowicie - mimo sporego już zmęczenia odebrałem z poruszeniem najskromniej pomyślaną część recytacyjną, stanowiącą dopełnienie widowiska. Poematy "Ustępu" mają dużą siłę, przemawiają do wyobraźni, rozgrzewają. Recytowali je Jan Blecki, Maciej Kor-win, Zdzisław Sośnierz, Edwin Petrykat, Stanisław Jaskułka, Jerzy Schejbal, Paweł Nowisz i Zbigniew Górski.

"Dziady" są utworem, wobec którego wychodzimy z najwyższymi oczekiwaniami. Z tych pozycji spisywałem swoje uwagi. Dlatego mam skłonności do grymasów już tam, gdzie przedsięwzięcie teatralne schodzi "tylko" do poprawności. A gdy coś mi się wydaje "nie tak", gotów jestem załamywać ręce. A przecież, czego by kto nie powiedział, mamy wreszcie we Wrocławiu "Dziady", na których - zwłaszcza młodzi - mogą dopełnić swojej wiedzy o Mickiewiczu, romantyzmie, a chyba i coś niebłahego przeżyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji