Artykuły

Walka bogactwa z biedą

W minionym sezonie skromne spektakle były nie mniej interesujące od tych z nadmiarem pomysłów. Opera jest sztuką totalną - lubi mawiać Mariusz Treliński i na narodowej scenie, której jest szefem artystycznym, udowadnia słuszność tego stwierdzenia. Muzyka i śpiew muszą być poparte obrazem, ruchem, wizją plastyczną, a nade wszystko reżyserskim w pomysłem sezon operowy podsumowuje Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej sezon

Według tych reguł przygotowano premiery sezonu w Operze Narodowej, począwszy od "Pasażerki" Weinberga (reż. David Pountney), w której oszałamiała scenografia, łącząca elegancki transatlantyk z realiami obozu w Auschwitz, aż po "Matsukaze" Hosokawy. Niemka Sasha Waltz zamieniła współczesną operę japońskiego kompozytora w widowisko nowego typu. Granice między gatunkami uległy zatarciu, nie wiadomo było, kto na scenie jest śpiewakiem, a kto tancerzem. Widz nie miał czasu na rozwikłanie tej zagadki, bo chłonął kolejne niezwykłe obrazy sceniczne.

W pięciogodzinnych "Trojanach" [na zdjęciu] Berlioza reżyser Carlus Padrissa dał z kolei pokaz tego, co obecnie jest trendy. Niczego nie należy więc pokazywać tak, jak życzył sobie kompozytor, mitologiczny Eneasz musiał przywdziać kosmiczny kostium, bo na scenę operową trafił niemal wprost z planu "Gwiezdnych wojen".

Widowiskowa atrakcyjność tych trzech spektakli nie przytłoczyła muzyki, co obecnie w teatrze opanowanym przez reżyserów z nadmierną inwencją, jest ewenementem. Jednak po obejrzeniu tego zestawu zaczynamy sobie uświadamiać, że każda premiera bywa wyzwaniem zarówno artystycznym, jak i technologicznym, skoro potrzebni są fruwający wykonawcy, akcję wspierają rozbudowane wizualizacje i filmy z fabułą. A światła sterowane komputerowo i głos śpiewaków poddany amplifikacji - to norma.

Obroty dwóch scen

Nawet "Turandot" Pucciniego, którą Mariusz Treliński postanowił zamienić w kameralną psychodramę, też wymagała specjalnych nakładów. Dla potrzeb tej premiery w Operze Narodowej wybudowano drugą scenę obrotową, która nałożona na starą musiała kręcić się w przeciwną stronę. Liczba przedmiotów i wykonawców krążących w różnych kierunkach wystarczyłaby dla kilku innych przedstawień.

W każdym z tych szaleństw reżyserskich była ukryta myśl interpretacyjna, te spektakle nie są wyłącznie zabawkami dla oczu i uszu. Tym niemniej sztuka wymaga skupienia i intymności. Kiedy w "Turandot" ze sceny zeszły dziewczynki, transwestyci oraz monstrualna lalka, a została jedynie chińska księżniczka i zakochany w niej Kalaf, spektakl zyskał niezwykłe napięcie. Wszystkie pomysły i gadżety stały się wówczas nieważne.

Opera bywa tak bogata i różnorodna, że można wystawiać ją na wiele sposobów. Żaden polski teatr nie może równać się z Operą Narodową, bo nie ma takich możliwości ani pieniędzy, ale inscenizacyjna skromność w kraju nie zawsze wynika z biedy. Zdarzają się spektakle superoszczędne jak "Maria Stuarda" Donizettiego (reż. Dieter Kaegi), jego dekorację da się zainstalować wszędzie. Było to jednak wspólne przedsięwzięcie teatrów Poznania, Łodzi oraz Bytomia i w najbliższych latach będzie między nimi krążyć.

Ciało i głos

W wielu przypadkach surowość ma swoje uzasadnienie. I tak w "Parsifalu" Wagnera w Operze Wrocławskiej za pomocą prostych symboli Georg Rootering nadał charakter uniwersalny i współczesny zarazem mistycznej opowieści o rycerzach świętego Graala. Całego "Króla Rogera" Szymanowskiego w Operze Narodowej David Pountney rozegrał w jednej dekoracji, przypominającej antyczny amfiteatr. Umiejętne operowane światłem oraz kilka zabiegów reżyserskich zmieniały tę dekorację w intrygującą przestrzeń.

Najdalej poszedł Marek Weiss w Operze Bałtyckiej. Jego "Salome" Straussa to rodzaj prowokacji wobec dzisiejszych inscenizatorów. Niemal żadnych dekoracji, śpiewacy ubrani we współczesne stroje koncertowe i orkiestra na scenie, a wśród niej uczestniczący w akcji Żydzi i Nazarejczycy. Najważniejszy pomysł polegał na rozszczepieniu pary głównych protagonistów - Salome i proroka Jochanaana - na głos i ciało, śpiewaków i tancerzy. Ten pozornie pretensjonalny zamysł dał siłę przedstawieniu. To, co śpiewa Salome, stało się rodzajem monologu wewnętrznego, zmysłowy taniec przed Herodem porywał, a końcowa scena nad ściętą głową proroka wręcz przerażała.

Opera Bałtycka dobrała sobie znakomitych wykonawców: Katarzyna Hołysz (Salome), Paweł Wunder (Herod), Anna Lubańska (Herodiada), tancerze Franciszka Kierc i Michał Łabuś, świetnie zagrała orkiestra. To wystarczyło, by powstał porywający spektakl bez zbędnych dodatków. Jestem jednak przekonany, że w następnym sezonie nikt nie pójdzie w ślady Marka Weissa. Szaleństwo inscenizacyjne będzie trwać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji