Artykuły

Freud by się obraził

Czy godzi się skracać Mistrza, ba dopisywać mu linijki tekstu albo nawet całe sceny. Jasne, kogo to dzisiaj bulwersuje. Problem raczej w tym: jak i co - bo sam Shakespeare pisał i komponował swoje dramaty genialnie (o czym zapewne wie każdy maturzysta, a przynajmniej wiedzieć powinien). Przed premierą autor kaliskiej inscenizacji Marek Kalita mówił, że w "Ja, Hamlet" sam próbuje się rozliczyć ze swoich relacji z ojcem, starając się też odnieść do naszej nie opierzonej, mało dojrzałej demokracji. Hamlet upolityczniony nie powinien nikogo przecież dziwić. Pomysł może niezbyt oryginalny, ale przecież dawał szansę bardziej wnikliwego spojrzenia na pokolenie "wygranych". Szansa była, ale nie została wykorzystana.

Pomysł był, tylko zabrakło konsekwencji, jakby reżyser stracił do niego serce po pierwszej scenie zbiorowej. I może nawet lepiej, że tak się stało. Przyjęcie na dworze króla Danii, czyli - jak chciał scenarzysta - bankiet na cześć zwycięzców wypadł kiepsko. Nie ten język, nie ten styl i nastrój, nie to pióro; nie było prawdziwych emocji. Aktorzy się starali, ale zamiast tragedii, choćby, tragifarsy, do zagrania mieli co najwyżej trywialną szopkę polityczną. Później było trochę lepiej, co jednak nie znaczy, że dobrze. Za dużo z Feuda, za mało Shakespeare'a. Kazirodcze rodzeństwo Ofelia i Laertes, i ich równie kazirodczy tatuś Poloniusz, sprzedajni przyjaciele Hamleta "tanie dranie Rosencrantz i Guildenstern, Horacjo jako "Kaszpirowski" i Hellinger w jednym - zbyt dużo schematu i banalnego efekciarstwa. Nie wystarczy hamletyzować, żeby być Hamletem. Bronił się jeszcze Klaudiusz Michała Anioła (noblesse/nazwisko oblige) i Dymitr Hołówko jako duch ojca i grabarz. Scena po scenie, głośna muzyka - m.in. Republika, Joy Division i oczywiście cudowna aria jako ilustracja muzyczna do sceny zabójstwa stylizowanej na obraz Caravaggia (albo film Dereka Jarmana o wielkim malarzu). Tak na marginesie, la grande aria to dzisiaj wręcz "jazda obowiązkowa" w każdym "ambitnym" spektaklu (dotyczy to także ilustracji muzycznej do większości filmów), chociaż nie zawsze znajduje wiarygodne uzasadnienie. Piękno też może być banalne. Czy "Ja, Hamlet" to rzeczywiście taka kiepska inscenizacja? Na pewno nie zawsze można było zrozumieć, co aktorzy mówią. Już myślałem, że tylko ją niedosłyszę, ale inni widzowie mieli ten sam problem. Marszałek Kazimierz Kościelny i poseł Józef Racki zapewne byli tym tak zmęczeni, że po przerwie nie pojawili się już na widowni. Za to biskup kaliski ks. Stanisław Napierała wytrzymał dzielnie do końca spektaklu. Pochwalić można autorów scenografii i kostiumów; Artur Zawadzki i Marcin Sztabiński fechtowali naprawdę bardzo sprawnie, a Tomek Wolff zrobił świetny plakat. Tylko tyle? To miała być najważniejsza premiera w jubileuszowym sezonie kaliskiej sceny... Ten sezon jeszcze się nie skończył.

Naprawdę szkoda, bo w tę inscenizacje zapewne wszyscy włożyli sporo pracy, wysiłku, dobrych chęci i entuzjazmu (i całkiem niezłe pieniądze - spektakl został dofinansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Zdarza się. Jedno Markowi Kalicie na pewno się udało - udowodnił, że Shakespeare też może być nudny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji