Artykuły

Kapłan sztuki w domowych kapciach

- Dziś myślę, że alternatywa "sztuka albo życie" nie ma sensu. Obie te sfery się dopełniają - mówi CEZARY KOSIŃSKI, aktor TR Warszawa.

Jacek Cieślak: Jaką dostał pan pierwszą rolę w życiu?

Cezary Kosiński: Przed szkołą średnią brałem udział w konkursach recytatorskich. Chodziłem w Ciechanowcu do liceum imienia Jarosława Iwaszkiewicza i tam poznałem wielkiego poetę. Lubiłem mówić jego wiersze. Zainteresowała mnie ich religijność, a może lepiej powiedzieć - ich duchowość. Po Iwaszkiewiczu sięgnąłem po Norwida, Leśmiana. Ciekawiło mnie to coś niedopowiedzianego, między słowami.

Iwaszkiewicz, Norwid - to nietypowe lektury dla nastolatków.

Być może. Nigdy nie myślałem, że jestem wyjątkowy z tego powodu, że czytam poezję. Zresztą wolałem prozę. "Idiota" Dostojewskiego, "Czarodziejska góra" Manna oraz "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa - to filary mojego młodzieńczego światopoglądu. Te powieści mnie ukształtowały. Żyłem w nierealnym, wyidealizowanym świecie. Poza tym byłem dosyć nieśmiały, więc ucieczka w świat marzeń i wyobrażeń całkowicie mi odpowiadała. Chociaż nie byłem odrzucany, lubiano mnie.

Co panu pomogło zdać do szkoły teatralnej, bo typem amanta pan przecież nie był?

Od razu dowiedziałem się, że mam wiele rzeczy do nadrobienia. Miałem kłopoty z dykcją, mówiłem na pograniczu bełkotu. Myślę, że zauważono we mnie zapał i wrażliwość. Dziś bym powiedział, że to była egzaltacja. Przyjechałem z małego miasteczka do Warszawy z głową napchaną poezją i marzeniami, że przeżyję tu coś wyjątkowego. Spodziewałem się, że spotkam w szkole rówieśników, którzy są aniołami. Rozczarowałem się - studenci byli w miarę podobni do mnie: ani dużo lepsi, ani dużo gorsi. Zrozumiałem, że powodzenie w przyszłości nie zależy od talentu, daru niebios, tylko od pracy, którą wkładamy w to, co robimy. Fascynował mnie teatr Grotowskiego. Żałowałem, że zajęcia w szkole nie są prowadzone według jego metod. Inspirował mnie szczególnie Ryszard Cieślak. Podziwiałem jego warsztat - perfekcję w opanowaniu ciała i głosu. Chciałem go naśladować. Wymyślałem własne ćwiczenia oparte na tekstach Grotowskiego i obsesyjnie ćwiczyłem.

Jego współpracownicy zatracali się w aktorstwie, składali z siebie na scenie ofiarę i często źle kończyli. Kusiło to pana?

Oczywiście, że tak. Byłem pewien, że nigdy nie założę rodziny, że zawsze będę sam. Chciałem być kapłanem sztuki, bez względu na koszty, jakie będę musiał ponieść. To było we mnie bardzo silne. Nie miałem nic prócz swojej pracy, swoich ról, swojego aktorstwa. Ale też swojej samotności, która w końcu zaczęła mi doskwierać. Przestraszyłem się tego. Zobaczyłem, że nie pasuję do takiej roli, że czegoś mi w niej brakuje. Odezwała się zwyczajna strona mojej osobowości, nazwijmy to - człowiek w kapciach. Zorientowałem się, że życie w mydlanej bańce poezji jest dla mnie jałowe, że nie potrafię całkowicie zamknąć się w świecie teatru. Zacząłem odczuwać samotność, pociągała mnie codzienność. Dziś myślę, że alternatywa "sztuka albo życie" nie ma sensu. Obie te sfery się dopełniają. Próbując zredukować własne życie tylko do jednej z nich - nie realizuję się w pełni. Nie ma mnie ani bez aktorstwa, ani bez kapci. To jestem cały ja.

Jakie odczucia miał pan po premierze "Bzika tropikalnego", przełomowego dla Rozmaitości spektaklu Grzegorza Jarzyny?

Byłem bardzo skupiony na pracy nad rolą Sydneya Price'a. To, co się stało potem, było dla mnie dużym zaskoczeniem. Spektakl dostał wiele entuzjastycznych recenzji, został okrzyknięty kultowym, w środowisku mówiło się o przełomie w polskim teatrze, potem były festiwale, mnóstwo nagród. Przyznam szczerze, że cieszyłem się, ale byłem też trochę poirytowany. Uważałem, że w naszym teatrze wystarczy zagrać poprawnie, żeby uchodzić za genialnego. O wiele później zrozumiałem sens tego wydarzenia. "Bzik tropikalny" umożliwił mi bardzo mocne wejście w teatr. Ukształtował mnie artystycznie na parę lat. W pierwszym roku pracy zagrałem w bardzo dobrym przedstawieniu i spotkałem reżysera, z którym pracuję do dzisiaj.

Rozmaitości są przelansowane?

Wierzę w wartość rzeczy niezależnie od mody i gustów, a już na pewno artystyczna wartość nie ma nic wspólnego z tym, co mówi się w mediach. W Rozmaitościach marzenia mogą się spełniać, ale nie muszą. Nie każde przedstawienie jest doskonałe, bo nie jesteśmy cyborgami. Jesteśmy ludźmi. Ludźmi, którzy mają odwagę mówić otwarcie i poważnie o tym, co kochają i czego się boją, co ich boli, a co podnieca. Raz się udaje, raz nie. Ale próbować trzeba. Trzeba pamiętać, że teatr to jest tylko to, co dzisiaj, coś, co nigdy się już nie powtórzy. Nie ma teatru z wczoraj, jest tylko jego wspomnienie. Dziś gramy dobrze, jutro idzie gorzej - raz przeszkadza pogoda, innym razem jestem mniej skoncentrowany. Śmieszy mnie, kiedy widzę w teatrach wywieszone zdjęcia ze starych przedstawień. Nie lubię takiej martyrologii. Przecież teatr jest tylko tu i teraz. Zawsze powtarzam sobie, że nie ma już "Bzika tropikalnego", nie ma "Myszkina". Liczy się to, co gram wieczorem.

"Myszkin" według "Idioty" Dostojewskiego był porażką.

Rzeczywiście tak powiedziałem w jednym z wywiadów. Oceniałem go bardzo negatywnie. Jednak ta porażka wiele mnie nauczyła. Przede wszystkim pokory.

Myszkin jest postrzegany jako ktoś, kto nie chce nikogo skrzywdzić, uosobienie dobra. Jak taki człowiek może się czuć we współczesnym świecie?

On ciągle ma poczucie, że coś zrobił źle, za nieszczęście innych ludzi bierze winę na siebie. Wybacza wszystkim dookoła, sobie nie potrafi. W tym sensie dobroć Myszkina staje się jego przekleństwem. Ale w pana pytaniu czai się pułapka: jak człowiek może wytłumaczyć istnienie zła? Myślę, że nie może. Może za to starać się być dobrym.

Czy jest to możliwe w rzeczywistości tak okrutnej, jaką pokazuje "Dług", film, w którym pan zagrał?

Zło mnie przeraża. Zwłaszcza jego banalność. Próbuję to zrozumieć, zbliżyć się do tego podczas pracy nad Makbetem.

Makbet jest zły do końca?

Zło nie jest jednowymiarowe. Do Makbeta, bez względu na to, jak jest okrutny i cyniczny, przychodzi duch zamordowanego przyjaciela Banka. Wyrzut sumienia.

Można zaakceptować zło w sobie, we własnym życiu?

Kiedyś myślałem, że jestem idealny. Po prostu dobry człowiek. Długo trwało, zanim dopuściłem do siebie myśl, że może to nie do końca prawda. Ten moment był bardzo bolesny. Potem trzeba to było zaakceptować i starać się poprawić. Wiele rzeczy robimy nieświadomie, ale kiedy zastanowimy się nad sobą, czujemy, że nie jesteśmy czyści jak łza. Czasami popełniamy drobne występki, czasami nie możemy opanować agresji. Bywa różnie. Aktorstwo skłania do refleksji. Kiedy grałem aktora w "Hamlecie" Krzysztofa Warlikowskiego, zastanawiałem się, kim jest aktor. Musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, kim ja jestem, w jaki sposób zawód, który uprawiam, wpływa na kształtowanie się mojej osobowości. Uderzyła mnie liczba zagrożeń związanych z jego uprawianiem, pułapek, w które można łatwo wpaść, jeśli nie jest się czujnym. Odnalazłem w sobie zagubienie w rzeczywistości, egocentryzm, kabotynizm, alkoholizm - i teraz trzymam je pod kontrolą. Role są dobrą okazją do poznania siebie.

Czy także postać doktora Mejera w serialu "Na dobre i na złe"?

Aktorstwo może być wykonywaniem zawodu albo podróżą w głąb siebie. Praca w serialu nie rozwija mnie wewnętrznie, to pewne. Kiedy pracuję dwutorowo - wszystko jest w porządku, gdy czegoś brakuje - zaczynam czuć się sfrustrowany. A ostatnio było za dużo telewizji. Jednak nie należy ulegać stereotypom. Kiedyś zwykło się uważać, że teatr jest ideałem, film to jest coś dobrego, serial gorszego, a reklama - to dno. Wcale nie uważam, że teatr musi gwarantować coś wartościowego, a serial być zły. Można wspaniale zagrać w serialu i fatalnie w teatrze.

***

Jest aktorem, którego natura predestynuje do kreowania postaci nadwrażliwców. Zagrał określaną jako "chrystusową" rolę Myszkina. Gra dr. Mejera w "Na dobre i na złe". Znamy go również ze "Spony" - adaptacji młodzieżowej powieści Edmunda Niziurskiego "Sposób na Alcybiadesa". Jest aktorem warszawskich Rozmaitości. Oprócz postaci Myszkina stworzył tam m.in. wielokrotnie nagradzaną kreację Sydneya Price'a w przełomowym dla tej sceny spektaklu "Bzik tropikalny". 13 maja zmierzy się z rolą Makbeta, jedną z najciemniejszych postaci w historii teatru, w spektaklu reżyserowanym przez Grzegorza Jarzynę.

Na zdjęciu: Cezary Kosiński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji