Teatr stacji
Dramaturgia Austriaka Thomasa Bernharda jest czymś wyjątkowym, osobnym w dziejach teatru XX wieku. Jego dzieło przyrównywano często do twórczości Samuela Becketta. Sztuki Bernharda są trudne, nieprzyjemne. Wymagają precyzji i znakomitego aktorstwa. Stawiają też opór wobec widzów. Zamiast akcji, dramatycznych splotów i zdarzeń opowiadają o codzienności, banalnych czynnościach, egzystencjalnej nudzie trwania. Bohaterowie Bernharda to pozornie zwykli ludzie, może nieco nadwrażliwi i skłóceni ze sobą i światem. Ich trud istnienia sprowadza się do przeżycia kolejnego dnia, do powtarzania pustych fraz. Ale gdzieś pod powierzchnią działań te postaci starają się, często obsesyjnie, zrozumieć siebie, pogodzić się ze sobą, a może tylko uciec przed własnymi demonami.
Erwin Axer jest mistrzem zimnej, precyzyjnej inscenizacji, zwłaszcza spektakli kameralnych. Od lat promuje dramaturgię niemieckojęzyczną w Polsce, w tym także twórczość Bernharda. W 1976 r. wystawił w warszawskim Teatrze Współczesnym "Święto Borysa", a w 1990 r. przygotował pamiętną inscenizację "Komedianta" z Tadeuszem Łomnickim w roli tytułowej. Tym razem na scenie Teatru Współczesnego przygotował polską prapremierę "U celu". Tytuł sztuki jest tyleż ironiczny, co gorzki. Cała historia to dwie odsłony, dwa fragmenty opowieści o samotnej, zgorzkniałej matce i równie nieszczęśliwej córce. Obie starają się nadać cel swojemu życiu. W pierwszej części trwają przygotowania do wyjazdu do domku letniskowego nad morze. Jeżdżą tam raz w roku, "jak zwykle, jak od 20 lat". Stara, schorowana, ale despotyczna Matka (Maja Komorowska) siedzi przy stole i snuje obłąkańczy monolog o swoim życiu. Wspomnienia mieszają się w nim z dygresjami na tematy współczesne. Od czasu do czasu zwraca uwagę na córkę (Agnieszka Suchora), sprawdza, upewnia się, czy nadal jest w pobliżu. Sztorcuje ją, każe przynieść herbatę, kieliszek koniaku, inaczej spakować sukienkę. Zrzędzi, poucza. Przez cały czas mówi, jakby broniła się przed myślami, przed zamilknięciem, które uświadomi jej własną samotność i bliską śmierć. Dlatego potrzebuje słuchacza, musi mieć partnera. Maja Komorowska gra z żelazną konsekwencją. Precyzyjnie buduje relację z córką, różnicuje tempo wypowiedzi. Panuje nad chaosem słów i choć wyrzuca je z siebie potokami, wydobywa ich sens, znaczenie psychologiczne. To piekielnie trudna, ale wielka rola. Córka jest bladym tłem Matki. Milczy, cicho odpowiada na pytania, spełnia każde polecenie. A jednak powoli wyjawia, że ma własne życie i plany. Dwa, trzy razy spotkała się z Dramatopisarzem (Jacek Mikołajczak), który właśnie odniósł sukces. Napisał znakomitą sztukę. Może jest w nim zakochana, a może chce tylko uciec, wyrwać się ze świata Matki. Dramatopisarz, który na początku kariery osiągnął szczyty, jedzie z nimi nad morze. W drugiej części spektaklu córka wypakowuje kufer, a Matka i Dramatopisarz rozmawiają. Tylko tyle, aż tyle. Każda kwestia odsłania lęk i pustkę. Dramatopisarz wie, że nie napisze już nic lepszego, a Matka rozumie, że jej córka odejdzie. Wszyscy są u celu wyprawy, który nic nie kończy, niczego nie rozpoczyna. Z ich słów wynika, że nie ma żadnego celu. To tylko stacja na drodze ich życia.