Artykuły

Klubowo, hip-hopowo, rockowo, sms-owa III Symfonia Mykietyna

Nigdy nie dzieliłem muzyki na poważną i rozrywkową. Od dziecka słuchałem Beethovena i Beatlesów, grałem na klarnecie i na basie w zespole punkrockowym - mówi kompozytor PAWEŁ MYKIETYN, którego III Symfonia zabrzmi w piątek prapremierowo z okazji objęcia przez Polskę prezydencji w Radzie Unii Europejskiej.

Anna S. Dębowska: Czuje się pan Pendereckim średniego pokolenia? Sława, zamówienia, zainteresowanie mediów.

Paweł Mykietyn: Absolutnie nie, nie odczuwam też sławy. Mam dystans do tych spraw, jakkolwiek może to brzmieć kokieteryjnie.

Ale te kolejne symfonie, utwór pasyjny...

- Napisałem II Symfonię, nie pisząc nigdy wcześniej symfonii pierwszej. Mam problem z nazywaniem utworu symfonią, bo symfonia to dzieło o ściśle określonej budowie, której dziś się raczej nie stosuje, powstała w epoce mającej się nijak do naszych czasów. A jednak... Jestem niekonsekwentny i napisałem utwór o nazwie III Symfonia. Najważniejsza jest w niej pierwsza część, w której pojawiają się zalążki tego, co rozwinie się w czterech następnych, z których każda jest krótsza od poprzedniej.

Po prostu bardzo lubię pisać na orkiestrę i chcę to robić dalej.

Jest to utwór okolicznościowy na otwarcie naszej prezydencji. Może dlatego nazwał go pan symfonią?

- Z początku miały to być "Radiohead Variations", utwór na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Michałowi Merczyńskiemu (dyrektorowi NINA) pomysł się spodobał, byłem już po rozmowach z menedżerem Radiohead, ale nie miałem pomysłu co tak naprawdę zrobić - czy wziąć teksty zespołu i pisać do nich nową muzykę? Uznałem, że to bez sensu. Pisać wariacje na temat "No Suprises"? Też nie. Jedna rzecz z tego pozostała, mianowicie jest to utwór, który w warstwie rytmicznej i brzmieniowej nawiązuje do muzyki młodzieżowej.

Skąd taki pomysł?

- Od dziecka słuchałem Beethovena i Beatlesów, grałem w szkole muzycznej na klarnecie, a wieczorem na gitarze basowej w zespole punkrockowym. Nigdy nie dzieliłem muzyki na poważną i rozrywkową, uważam, że te terminy są zupełnie chybione. Taki podział w dzisiejszej muzyce jest już chyba niepotrzebny. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania utworu, w którym ten podział zostanie zatarty, gdzie będą elementy muzyki młodzieżowej.

Stało się to już w "Pasji według św. Marka".

- Tylko że tam wziąłem zespół rockowy, który grał coś a la heavy metal. Natomiast tu gra wyłącznie orkiestra symfoniczna. Nie ma żadnej elektroniki, są absolutnie tradycyjne instrumenty, które w wielu momentach naśladują brzmienia perkusji.

Kupiłem mojemu synowi perkusję i zacząłem z nim bębnić najprostszy rytm i wtedy wpadłem na pomysł, żeby zamiast werbla użyć trąbek, zamiast hi-hatu - skrzypiec.

Od prób z mikrotonowością do pastiszu?

- Wiele moich utworów było określanych mianem pastiszu, np. "3 for 13". Napisałem tam fugę czterogłosową. Ona się nie pojawia w postaci zasadniczej, ale sam utwór jest ciągiem wariacji na ten temat. I tutaj jest podobny zabieg, tylko nie ma barokowej fugi, ale tematy, którymi nawiązuję do muzyki klubowej, hip-hopu, trip-hopu, rocka. Są skretche i loopy, taśma puszczana od tyłu, czyli środki z repertuaru didżejów, ale wszystko rozpisane na orkiestrę symfoniczną. Mikrotony też są.

Solową partię wykonuje alt. Jakie teksty zaśpiewa Jadwiga Rappé?

- Dużą rolę odegrały w tym utworze teksty napisane przez 25-letniego aktora Mateusza Kościukiewicza. Nie pisał poezji z myślą o publikacji, ale dla siebie, na skrawkach papieru albo wysyłał SMS-y do swojej dziewczyny. I ja to cytuję. Spędziłem razem z nim sylwestra, po północy zagrała muzyka klubowa, a on zaczął nagle slamować i mnie to zaintrygowało.

One są napisane potocznym językiem, jakim mówią młodzi ludzie na ulicy. Taka dżungla miasta. Przypominają trochę poezję Mirona Białoszewskiego.

Dowcipny pan jest w tej symfonii.

- No nie wiem. Ona jest raczej podszyta goryczą. Ważny był dla mnie aspekt młodości. Może to jakaś podświadomość, bo chociaż nie czuję się bardzo staro, to uważam młodość za okres zamknięty w moim życiu. Symfonia jest energetyczna.

Jest pan teraz w dobrym punkcie twórczości? Wziął się pan za wielkie formy.

- Mam świadomość, że jestem bardzo nierównym kompozytorem. Miewałem długotrwałe kryzysy twórcze. Mijały lata, a ja nie byłem w stanie nic napisać, nie przychodziło mi do głowy nic intrygującego. Co można na to poradzić? Ale ponieważ coś tam jednak pisałem, powstawały niedobre utwory. Cały czas żyję więc w lekkiej obsesji, że przyjdzie czas niemocy. Za każdym razem, gdy rozpoczynam pracę nad nowym utworem, muzyką do filmu czy teatru, czuję się jak debiutant. Nie wierzę w coś takiego, jak doświadczenie w pracy twórczej.

Ma pan zwyczaj jeszcze coś poprawiać w partyturze?

- Często zmieniam coś na próbach, a nawet po prawykonaniu, to są małe retusze. Ubolewam, że praca z orkiestrą to są cztery próby i koncert. Kompozytor pracuje w samotności, nie ma możliwości konfrontowania muzyki do pierwszej próby. Potem jest koncert i ocena, której kryteria nie są do końca jasne. Jedynym prawdziwym kryterium jest czas - coś przetrwa bądź nie. Lubię pracę w teatrze, gdzie siedzi się godzinami, próba się kończy wieczorem, ale nikt nie wychodzi, jest burza mózgów do rana. Podobne przeżycia miałem podczas prób do "Pasji", współpracując z Orkiestrą Aukso i Markiem Mosiem.

Mówił pan o zatarciu się podziałów w muzyce. A jak pan o sobie myśli? Kompozytor współczesnej muzyki poważnej czy już niepoważnej?

- Ukończyłem Akademię Muzyczną, więc w pewnym sensie jestem twórcą akademickim, ale w liceum miałem zapędy do grania muzyki rockowej. Spotykałem się na Akademii Muzycznej z poglądem, że muzyka poważna to coś a priori lepszego, tak jakby w latach 60. nie było Beatlesów, Hendricksa czy Milesa Davisa. A przecież to przetrwało próbę czasu. Równocześnie było dużo muzyki akademickiej, która przepadła.

Kiedyś, mówiąc "muzyka", myślało się: Bach, Beethoven, Chopin. W tej chwili raczej Radiohead czy Massive Attack...

- Akurat te zespoły bardzo lubię, ale rzeczywiście, to wszystko poszło w dziwną stronę. Dużą winę ponoszą za to media. W gazetach w dziale teatr czytamy o Warlikowskim, w dziale film - o Polańskim, a w dziale muzyka rzadko o Anderszewskim czy Oldze Pasiecznik, a regularnie o Lady Gagach.

To co pana jeszcze inspiruje?

- W przypadku literatury i filmu łatwiej jest mówić o inspiracji, podczas gdy muzyka jest specyficzną niesemantyczną dziedziną sztuki. W młodości inspirowała mnie ona sama, dziś już chyba mniej. Lubię chodzić do kina i czerpię z niego, np. technikę montażu, jak w "Pasji".

Myślę, że po prostu życie.

Paweł Mykietyn, rocznik 1971, wychował się we Wrocławiu, ukończył Akademię Muzyczną w Warszawie. Jest laureatem wielu ważnych nagród kompozytorskich, autorem II Symfonii wyróżnionej nagrodą mediów publicznych Opus oraz kontrowersyjnej "Pasji według św. Marka". Pisze muzykę do przedstawień Krzysztofa Warlikowskiego i do filmów ("33 sceny z życia", "Tatarak", "Essential Killing").

Prawykonanie III jego Symfonii odbędzie się 1.07 w Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Reinberta de Leeuwa, partię wokalną zaśpiewa Jadwiga Rappé. Utwór powstał na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji