Artykuły

Opowieść o wierności

CZŁOWIEK: (...) musi pan wierzyć w Prezydenta, żeby być Ambasadorem.

AMBASADOR: Oczywiście.

CZŁOWIEK: A ja muszę wierzyć w Boga, żeby być człowiekiem.

Napisany przed piętnastu laty "Ambasador" wydawał mi się do dzisiaj sztuką poniekąd już historyczną. Nie ukrywam więc, że szedłem do Teatru Współ­czesnego ze strachem; bałem się, że zobaczę spektakl "z innej epoki", "historycznie" ważny i - martwy. Co za radość! Erwinowi Axerowi udało się, przy całej wierności dla autorskiego tekstu, zrobić przedstawienie żywe i współczesne.

Scenografia Ewy Starowieyskiej, szlachetna w jednolitej tonacji i wierna didaskaliom. Jedyne "przesunięcia" w stosunku do uwag scenograficznych Mrożka to większa "asceza" środków plastycznych i flaga za oknem, której u Mrożka nie ma, a która jest tak ważna dla finału spektaklu. W tej ascetycznej i bardzo pięknej scenografii Axer umieścił swą przypo­wieść o honorze i wierności ideałom. I jeśli "Ambasador" (w roku 1980) czy­tany był przede wszystkim jako rozprawa z totalitaryzmem sowieckim, w najnowszej wersji Axera jest rozgrywką od dawna dręczącej Mrożka dychotomii: kultury i cywilizacji (tu reprezentowanej przez Ambasadora) oraz chamstwa i prostactwa (utożsamianych przez Pełnomocnika). Tyle że Axer przenosi ową rozgrywkę na płaszczyznę uniwersalną, która może dziać się wszędzie i - niestety - wciąż jest aktualna. Reżyser nie unosi spektaklu (na szczęście) tylko w rejony nudnej, wzniosłej i szeleszczącej papierem szlachetności. Przesuwa nawet akcenty w stronę wyraźnej drwi­ny czy groteski (jak np. w scenie, gdy Pełnomocnik przynosi Ambasadorowi prezenty, a wśród nich dar Przewodniczącego Rady Najwyższej, którym u Mrożka jest wełniany szalik, a w spektaklu, wywołujące salwę śmiechu, szare kalesony). Wszystko to jednak jest tak mądrze rozmieszczone w ogólnym obrazie spektaklu, że dodaje tylko rumieńców szlachetności teatralnego traktatu.

Wydawałoby się, że zamierzona elegancja środków tego przedstawienia zmrozi reakcję publiczności. Jest inaczej. Byłem na normalnym, czwartko­wym przedstawieniu, pod ścianami stojący widzowie, reakcja żywiołowa, ale bez rechotu, że oto znowu śmiejemy się z "ruskich". A przede wszystkim reakcja inteligentna, świadcząca o chłonięciu tego, nie najłatwiejszego przecież, tekstu i precyzyjnym śledzeniu intelektualnych gier autora, znako­micie przez reżysera wydobytych.

To ważne przedstawienie, dające sporo do myślenia w naszych skompliko­wanych politycznie czasach. Rzuca w twarz widzom (a więc i politykom zapewne) tak niemodne dziś hasła jak: honor, wierność ideałom, służba państwu, posłannictwo... Jest dramatem politycznym w najbardziej pierwo­tnym, greckim (politike, techne) tego słowa znaczeniu. Zdaje się przywoły­wać stare twierdzenie z "Państwa" Platona, że rządzący muszą być filozofa­mi, obdarzonymi poczuciem prawa i moralności, inaczej stają się tyranami. I jeszcze, za "Protrepticusem" Arystofelesa: ten, kto rządzi i tworzy konstytuc­je, musi mieć przed oczyma boski i wieczysty ideał doskonałego i godnie rządzącego państwa. Przy czym spektakl Axera nie jest ani plakatem, ani zgrywą. Reżyser umiał w swym przedstawieniu zbalansować serio i ironię, proponując przedstawienie i zabawne, i groźne.

Aktorzy grają dobrze, a nawet bardzo dobrze. Maja Komorowska, eleganc­ka żona Ambasadora, wnosi na scenę klasę kobiecości pełnej rozterek i zwątpień. Decyduje się przecież na porzucenie męża w imię ideałów poszukiwania własnej osobowości. Piękna rola. Równie dobry, w poczuciu własnej wartości, jest ciemnoskóry Otello, sekretarz ambasady - Marcina Trońskiego. Pozornie usłużny, ale podszyty nerwowością w przewrażliwie­niu na ewentualne ataki rasizmu, subtelnie cieniuje gest i sposób bycia przejęty od swych afrykańskich przodków. Gorzej z Człowiekiem Henryka Bisty, zbyt jednoznacznie sugerującym łagry i sowiecką przeszłość. Pełno­mocnik Krzysztofa Kowalewskiego walczy z dobrze znaną własną vis comica popularnego aktora i w ostateczności wygrywa. Jest bowiem i w nim jakaś tajemnica i siła, nie pozwalająca tylko rechotać z figury aparatczyka.

I wreszcie Ambasador Zbigniewa Zapasiewicza. Jedna z najlepszych ról w ostatnim czasie. Elegancki, mądry, skupiony, WIERNY, a jednocześnie nie plakatowy i bezbarwny. Brawo. Kiedy, siedząc ze skulonym za fotelem Człowiekiem, mierzy z pistoletu w drzwi, a za oknem zaczyna łopotać flaga (zmiana w stosunku do finału tekstu Mrożka), przejmuje dreszcz. Jest w tym obrazie jakaś wzniosłość i poczucie tragizmu. I po spuszczeniu kurtyny, przez parę sekund, zanim zerwą się oklaski, panuje na widowni przeraźliwa cisza.

"Ambasador" to powrót Erwina Axera do wielkiej formy artystycznej. Udała mu się sztuka nie byle jaka: połączenie historii ze współczesnością. Na dodatek uczynił to tak elegancko, że nie czujemy żadnego oporu materii; sztuka Mrożka brzmi czysto, współcześnie, mądrze i ironicznie. Poprzesuwał delikatnie akcenty, uniwersalizując tekst, odrywając go od oczywistych w roku 1980 realiów. A jednocześnie jest to spektakl wyrosły z ducha i litery tekstu Mrożka. "Ambasador" Axera to opowieść o wierności, honorze, posłan­nictwie wreszcie. Ale, żeby do tej laurki dodać łyżkę dziegciu, coś za coś. Jego spektakl przy całej swej klarowności i licznych pięknościach jest trochę szklaną kulą i - poza wstrząsającym finałem - nie wzrusza. Jest zabawny, mądry, inteligentny, ale jakiś odległy. Spoglądamy na przedstawienie, nie umiejąc w nim współuczestniczyć ani współczuć jego bohaterom czy też ich losami się przejmować. Dość jednak grymasów. Na pustyni polskiego teatru taki spektakl - ważny, mądry i doskonale odbierany przez publiczność - to jednak bardzo, bardzo wiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji