Artykuły

Daj się porwać tańcowi!

- Ten festiwal uzupełnia luki, które powstają, ponieważ brakuje infrastruktury na prowadzenie regularnej działalności, umożliwiającej publiczności oglądanie ciekawych spektakli z Europy i ze świata. Gdyby nie te kłopoty, kontakty międzynarodowe mogłyby stać się codziennością - mówi WŁODZIMIERZ KACZKOWSKI, dyrektor Festiwalu Teatrów Tańca Zawirowania, w rozmowie z Justyną Czarnotą z Nowej Siły Krytycznej.

Justyna Czarnota: Podczas Kongresu Tańca wiele mówiło się o problemach wynikających z braku infrastruktury dla tańca w Warszawie i w Polsce. Pan nie narzeka, ale próbuje pokonać trudności organizując festiwal...

Włodzimierz Kaczkowski: Ten festiwal uzupełnia luki, które powstają, ponieważ brakuje infrastruktury na prowadzenie regularnej działalności, umożliwiającej publiczności oglądanie ciekawych spektakli z Europy i ze świata. Gdyby nie te kłopoty, kontakty międzynarodowe mogłyby stać się codziennością. Większość zespołów warszawskich ma przecież zaprzyjaźnionych tancerzy, choreografów za granicą, wymiany z nimi byłyby bez wątpienia możliwe. Współpracy nie możemy jednak rozszerzyć, czy przeciągnąć na cały rok, bo zwyczajnie nie ma warunków na udzielenie rezydencji zespołowi, czy spotkanie przy wspólnym projekcie w Polsce. Zaczęliśmy jednak od narzekań (śmiech).

- Teatr Zawirowania regularnie występuje w Teatrze Polskim, w tym roku podczas festiwalu zostaną wykorzystane przestrzenie Teatru Wielkiego, Teatru Rampa, IMKI. Widać w Warszawie coraz większą chęć współpracy z Wami?

Przy okazji festiwalu pracuje się na zupełnie innych zasadach niż na co dzień.

Warszawski potencjał jest raczej niewielki - współpraca z Teatrem Polskim się skończyła. Szkoda, bo wydaje mi się, że wszystko szło w dobrym kierunku. Uważam, że bardzo ważnym zadaniem stojącym przed nami jest popularyzacja tańca w społeczeństwie. Obecnie możemy obserwować sytuację swoistego getta, w jakim zamyka się nasza publiczność - na wszystkich spektaklach, festiwalach, widać te same twarze. Oczywiście, rewersem tej sytuacji jest aktywność naszej widowni, jej wysokie oczekiwania, pozytywne, entuzjastyczne nastawienie.

- Ale czy zespoły taneczne chcą tę sytuację przełamać?

Stale próbuję to robić wraz z zespołem Teatru Tańca Zawirowania. Jesteśmy gotowi tworzyć spektakle, które nie będą hermetyczne, ale przyswajalne dla szerokiej publiczności. Tak prowadziliśmy swoją działalność w Teatrze Polskim. Tam mieliśmy wielokrotnie do czynienia z widzami trochę przypadkowymi, bywalcami teatru dramatycznego, którzy nie kibicują teatrowi tańca. Nie zawsze przychodzili przygotowani na to, co im prezentowaliśmy. Ale widziałem, jak uczyli się naszego alfabetu, oswajali się z naszymi propozycjami. To potwierdza moje przekonanie o słuszności budowania modelu tego rodzaju współpracy. Swoją drogą dziwi mnie małe zainteresowanie teatrów dramatycznych taką formułą. Przecież wiele z nich boryka się z kłopotami, niewykorzystaniem przestrzeni, brakiem publiczności. Współpraca z zespołami tanecznymi mogłaby okazać się opłacalna - pojawiłaby się nowa widownia, nowe doświadczenia, nowe kontakty.

- Zdaje się, że dopóki nie powstaną centra choreograficzne, jesteście poniekąd skazani na tego typu współpracę...

Oczywiście, centra choreograficzne byłyby rozwiązaniem najbardziej komfortowym i dla widzów, i dla tancerzy. U nas przyjęto raczej inną strategię - jeśli już, oddaje się określoną przestrzeń konkretnemu zespołowi Natomiast pomysł centrów, które przecież doskonale funkcjonują w Europie, jest bardzo funkcjonalny, bo to jednocześnie miejsce mieszania się idei, spotkań międzyludzkich. Artyści zyskują salę do regularnych ćwiczeń, przestrzeń do występów itd. To także otwarta teren dla wszelkiego rodzaju fundacji i stowarzyszeń, ale i olbrzymia furtka dla rezydencji, czyli zapraszania choreografów, współpracy zespołów i umiędzynarodowienia naszych projektów. Mielibyśmy też szansę zyskania większej widowni, bo publiczność nie musi wtedy szukać swojego zespołu, wie, gdzie przyjść, żeby zobaczyć przedstawienie. Ale mieliśmy chyba mówić o festiwalu (śmiech)

- W tym roku w Warszawie pojawią się zespoły ze Skandynawii. Skąd taki pomysł?

Z moich doświadczeń wynika, że na festiwalach międzynarodowych zawsze trudno było spotkać Skandynawów, trzymali się trochę z boku. Przełamanie nastąpiło niedawno, gdy stworzyli platformę "Hot Ice", która w dużym stopniu ułatwia ich objazdy po Europie. My jako festiwal nawiązaliśmy z nimi współpracę, dzięki czemu udało się ściągnąć trzy zespoły: duńskie Mancopy, Cullberg Ballet ze Szwecji oraz Glims & Gloms z Finlandii. Ostatnie to bardzo interesujące tańce solowe w olbrzymiej obudowie video.

- Wykorzystanie multimediów w spektaklach jest chyba tendencją ogólną?

Z jednej strony tak. Ale różnica w pracy zespołów polskich i skandynawskich polega na tym, że oni mają wyspecjalizowanych ludzi od video, projekcji, performerów. U nich to zupełnie nie kwestia mody, ale standard. W Polsce jest raczej wolna amerykanka, co czasem daje nie najlepsze efekty.

- Gwiazdą festiwalu niewątpliwie jest Cullberg Ballet ze Szwecji.

To rzeczywiście zespół światowego formatu. Zależało na ich obecności tym bardziej, że przedstawienia Matsa Eka były kilkakrotnie w Polsce wcześniej. Obserwowanie tego zespołu w tej chwili, po wszystkich zmianach, jest bardzo ciekawe. Spektakl "JJ's voices" - powstający z nałożenia tańca hip-hopowego na piosenki Janis Joplin - jest interesującą próba zderzenia dwóch kultur, generacji, światów.

- Część zaproszonych spektakli nie jest najnowsza, poza tym gościła już w Polsce, w innych miastach, np. "In Time" czy "Heroes". Czemu sprowadza je Pan do Warszawy, skoro środowisko już je zapewne widziało?

Po pierwsze pokazywane były poza Warszawą, czyli mam nadzieję, że jest jeszcze parę osób, które chce je zobaczyć. Ale przede wszystkim mam przekonanie, że warto je prezentować po prostu ze względów artystycznych.

- W gronie zaproszonych gości pojawiają się też stałe nazwiska, obecne na Zawirowaniach od wielu edycji.

Nigdy nie chciałem, żeby ten festiwal był festiwalem gwiazdorskim, żeby powtarzał pewien model europejski: ściągania spektakli, które zostały nagrodzone gdzie indziej.

Jestem dumny, gdy jakiegoś artystę udaje nam się w pewnym sensie wykreować. Gdy Daniel Abreu gościł u nas po raz pierwszy, był jakimś tam choreografem z Hiszpanii. Następnym razem ludzie oczekiwali na jego przyjazd, chcieli zobaczyć, jak rozwinął się przez ten czas, co nowego ma do zaproponowania. Yossi Berg i Oded Graf z kolei przybyli w glorii sławy, ale to była opinia z drugiej ręki. W nas można było ich legendę zweryfikować. Zapraszam stałe nazwiska także dlatego, że ludzie chcą mieć jakieś poczucie ciągłości, widzieć konsekwencję w naszych działaniach. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- Jak wobec tego sytuuje Pan miejsce Zawirowań na mapie festiwalowej?

W Warszawie są dwa duże festiwale taneczne: Zawirowania i Ciało/umysł. Chciałbym, żeby przede wszystkim się od siebie różniły. U nas jest zdecydowanie bardziej tanecznie, a mniej konceptualnie.

- W przyszłym roku będziecie w szczególnej sytuacji ze względu na Euro 2012...

Wejście z imprezą taneczną w sam środek mistrzostw Europy to jest hardcore i duże ryzyko (śmiech). Zakorkowana Warszawa z przepełnionymi hotelami - to przerażająca wizja. Z drugiej strony nie chciałbym marnować energii tego festiwalu. Trzeba będzie pomyśleć nad zmianą terminu, porozmawiać też na ten temat z organizatorami festiwalu Ciało/umysł. Inna rzecz, że dobrze byłoby przemyśleć koncepcję naszego funkcjonowania.

- Czyli w przyszłym roku szykuje się modernizacja Zawirowań...

Nie wiem, jak będzie to wszystko wyglądało w przyszłym roku, bo skończy nam się budżet trzyletni. Nie wiadomo, czy Warszawa ogłosi plan na kolejne trzy lata, czy będzie to cykl roczny. O tym, czy i jakie dostaniemy pieniądze, dowiemy się dość późno, bo w styczniu lub lutym 2012. Zakładam, że festiwal będzie kontynuowany i zamierzam prowadzić rozmowy z artystami z Polski i zagranicy.

Istotą Zawirowań była zawsze prezentacja ważnych światowych dokonań w zakresie tańca. Teraz myślę o rozbudowaniu otoczki festiwalowej, wyjściu w miasto. Mamy wiele kontaktów, dobrze byłoby stworzyć jakiś wspólny projekt, sygnowany przez festiwal. Zespoły musiałyby przyjechać na dłużej, a do tego jak wiadomo, potrzebna jest infrastruktura. Myślę też o modelu spotkań na Zawirowaniach organizatorów różnych festiwali z Europy.

- Czyli hasło na przyszły rok to "Daj się porwać zmianom"?

Możliwe. (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji