Artykuły

Śpiewaczka spada z piedestału

Węgorzewska bez patosu i wzniosłych haseł, za to z dystansem, ironią i humorem konsekwentnie wyśmiewa kolejne wady oper - o spektaklu "Diva for Rent" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze Polonia w Warszawie pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

"Czy wyłączyli Państwo telefony komórkowe?" - pyta ubrana w widowiskową czerwoną suknię Alicja Węgorzewska. "To proszę je włączyć. Za chwilę będziecie mieli Państwo unikalną okazję do nagrania nowej melodyjki do swojej galerii dźwięków".

Tak nietypowo rozpoczyna się spektakl "Diva for Rent", określany jako monodram operowy. Nazwa, trzeba przyznać, dość onieśmielająca. Po pierwsze sugeruje obecność wyłącznie jednej aktorki na scenie. W dodatku wzbudza obawę, że wieczór okaże się wielką niekończącą się arią, co na szczęście nie następuje. "Diva for Rent" nie onieśmiela. Wręcz przeciwnie, za poważną nazwą kryje się raczej żartobliwy one woman show o operze (przekornie przetłumaczony w spektaklu jako "Jedna kobieto pokaż"). Artystka w towarzystwie skrzypka, akompaniatora i tancerza prowadzi zabawny dialog z publicznością, omawiając najpowszechniejsze "grzechy" opery i stereotypowe zarzuty widzów wobec tego gatunku, a za przykład służą jej samodzielnie wykonywane fragmenty arii.

Tekst "Divy for Rent" został napisany przez Jerzego Snakowskiego (znanego pasjonata teatru muzycznego, byłego wicedyrektora Opery Bałtyckiej) specjalnie dla Alicji Węgorzewskiej. I to się czuje. Monolog płynie swobodnie, z serca. Śpiewaczka bez patosu i wzniosłych haseł, za to z dystansem, ironią i humorem konsekwentnie wyśmiewa kolejne wady oper: słabe aktorstwo, niezrozumiałe teksty, kobiety grające mężczyzn. Tytułowa diva nie szczędzi uszczypliwości wobec gatunku, kupując tymi małymi złośliwościami widza. Gdy wspomina pierwszą swoją wizytę w operze, przyrównuje to wydarzenie do terapii grupowej śpiewaków i dyrygenta. Jak łatwo i szybko przypominamy sobie wówczas swoje pierwsze operowe doświadczenia.

Chciałoby się napisać, że w monodramie interesującą kreację stworzyła Alicja Węgorzewska. Ale, jak to było? "Dwa miesiące na zapyziałej scenie od rana do nocy, a oni napiszą, że "stworzyła interesującą kreację" - pobrzmiewa w uszach ironia scenicznej divy. Zresztą nie odegranie roli wydaje się w spektaklu najważniejsze. Bardziej istotne jest skracanie dystansu oraz zacieśnianie relacji między operową śpiewaczką - często uważaną za wyniosłą i nieprzystępną - a publicznością. Trudno znaleźć granice między sceniczną kreacją a osobą Alicji Węgorzewskiej. Bohaterka i aktorka w oczach widza tworzą właściwie jedną postać. Śpiewaczka najprawdziwsza jest w chwilach nostalgii. Gdy opowiada o tym, jak każdego dnia sprawdza, czy nie straciła głosu - aż trudno uwierzyć, że mówi tekstem, a nie własnymi słowami. W tym momencie cienka linia między bohaterką a aktorką zaciera się całkowicie, a wizerunek operowej śpiewaczki zostaje skutecznie odbrązowiony.

Monolog divy urozmaicony jest fragmentami arii m.in. z "Aidy", "Trubadura", "Samsona i Dalii" i "Traviaty". Utwory te ilustrują przytaczane przykłady, stąd ich lekkie przerysowanie oraz komediowa otoczka scenografii i choreografii. Jednak mimo takiej nadinterpretacji i pokazowej banalności tekstów, wykonania Węgorzewskiej to uczta dla ucha. Z każdym utworem coraz wyraźniej ujawnia się prawdziwy cel monodramu - by pod pozorem kpiny z opery, zachęcić do niej. Bo ostatnia część spektaklu, czyli błyskawiczny skrót przez cztery akty "Carmen" (pokazujący dlaczego jest to wymarzona rola każdej mezzosopranistki), wzmaga apetyt. Udowadnia, że: "opera, pomimo swych pozornych idiotyzmów, pomimo tego, że gruba udaje w niej chudą, a brzydki pięknego i nikt im nie wierzy, jest po prostu magiczna".

Wybierając się na "Divę for Rent" w mojej głowie paliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Bo choć Alicja Węgorzewska uważana jest za jedną z najlepszych śpiewaczek operowych w Polsce, jej udział w monodramie zbiegł się z jurorowaniem w jednym z telewizyjnych show, a w opisie spektaklu zawarta jest informacja, że może uświetniać prywatne imprezy. Wychodząc z teatru jakoś przestało mieć to dla mnie znaczenie. "Diva for Rent" to sympatyczna rozrywka, która ma szanse przyciągnąć większą widownię do opery. I choć z pewnością mnie na to nie stać, chętnie zobaczyłabym ją na urodzinowej imprezie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji