Artykuły

Mała Wielka emigracja

"Klub Polski" w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie Pisze Dorota Patrycja Sech na teatrakcje.pl.

Paweł Miśkiewicz podjął w "Klubie Polskim" ważny dla naszej historii temat Wielkiej Emigracji. Miśkiewicz zaprosił widza do zamkniętego kręgu przebywających we Francji Polaków, pokazując ich poglądy, cierpienie, bolączki dnia codziennego, pragnienie Polski niepodległej, zmęczenie życiem na francuskim bruku. Jednocześnie to obraz Polski skłóconej, szukającej za wszelką cenę nadziei, uciekającej w tym celu w różne herezje, wierzącej w kłamstwa. Aktorzy kręcą się po scenie wokół wyraźnie dominujących postaci Towiańskiego i Mickiewicza opowiadając swoje historie. Obok wielkich postaci zakorzenionych w polskiej kulturze, pojawiają się bohaterowie mniej znani, ale także mający swoją opowieść, doskonale uzupełniającą różne aspekty życia na emigracji. Reżysersko i dramaturgicznie (Miśkiewicz, Sajewska) nie była to jednak próba udana.

Spektakl rozpoczyna się odśpiewaniem hymnu narodowego. Publiczność w takich sytuacjach nigdy nie wie jak się zachować - wstać, nie wstać? Widz nie lubi, gdy rzeczywistość teatralna przekracza pewne granice bezpieczeństwa, gdy aktor podchodzi za blisko. Po hymnie grupa młodych aktorów biega po scenie i na przemian z chórem śpiewa kolejne polskie piosenki - mniej lub bardziej patriotyczne, dzieląc się przy tym na mniejsze grupy - prawo/lewo, mężczyźni/kobiety. Okazuje się, że Polacy nie zawsze śpiewają jednym głosem i środowisko, w którego świat zaraz wejdzie widz także jest pełne wewnętrznych podziałów i sprzeczności. Dość szybko jednak zaczyna się tworzyć niesamowity chaos, aktorzy krzyczą, klaszczą, pomagają sobie użyciem instrumentów i megafonu. Po pierwszych kilku minutach spektaklu widz jest już zmęczony, czuje się zakrzyczany, rozdrażniony. Niestety stan ten utrzymuje się przez cały pierwszy akt.

We wszechogarniającym chaosie trudno jest zorientować się o co właściwie chodzi. Widz bardziej obyty z kulturą XIX wieku rozpoznaje fragmenty różnych tekstów, ten który na temat polskiego romantyzmu ma wiedzę znikomą, w ogóle nie może się odnaleźć. Większość tekstu jest wykrzyczana, pełna agresji. Pojawiają się elementy "uwspółcześniające" tekst. Podział Wielkiej Improwizacji między dwóch aktorów - o zupełnie różnych możliwościach, co niestety widać - podczas którego słowo "wieczność' zostaje obdarzone komentarzem "bez endu, bez endu", kojarzącym się z reklamą telewizyjną, co razi, wprowadza dysonans jakich w spektaklu jest wiele. Scena wydaje się być za wielka dla grupy ludzi krzątających się bez ładu. Dyskusja Towiańskiego (w tej roli bardzo dobry Krzysztof Dracz) z księdzem Kajsiewiczem (Władysław Kowalski) komentowana jest przez grupę studentów, co wydaje się być wymuszone, niepotrzebne, mające wprowadzić swego rodzaju komizm, co jednak za bardzo nie wychodzi.

To, co dobre w "Klubie Polskim" to przede wszystkim aktorzy. Okazuje się, że nie trzeba krzyczeć, żeby zostać usłyszanym. Na szczęście dla widza prawie czterogodzinny spektakl oparty jest też na monologach (głównie w II akcie), które ratują poziom spektaklu. Oddanie głosu aktorom, to najlepsze co Miśkiewicz mógł zrobić. Portrety poszczególnych bohaterów najlepiej oddają ich opowieści. Genialny Jerzy Trela w roli Leona Szypowskiego, prostego Polaka o złotym sercu, który bezustannie zdradzany jest prze swoją żonę. Bawi i wzrusza. Stanisława Celińska w roli Makryny Mieczysławskiej, oszustki kreującej swój wizerunek męczennicy w tak przekonujący sposób, że przekonała nawet papieża, jest wiarygodna również dla widza. Mickiewicz Mariusza Benoita jest postacią niezwykle wyrazistą, w sposób mistrzowski wykonuje Wielką Improwizację. Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako pani Rollinsonowa również pokazuje szkołę świetnego aktorstwa, ale co jej postać robi w tym utworze trudno jest już zrozumieć. Bohaterowie koegzystują, ale nie widać punktu spajającego całość. Ma się wrażenie, że to teatr aktora budującego swoją rolę, a nie reżysera, który ogarnia całość. Trudno jest tu bowiem odnaleźć jakąkolwiek całość.

"Klub Polski" jest spektaklem ciężkim, męczącym i dość nudnym. Spadający na scenę fortepian, nawiązujący do utworu Norwida, jest chyba idealną metaforą spektaklu Miśkiewicza - niby duże to i piękne, a jednak uderzenie boli i przytłacza i wydaje koszmarny dźwięk, że aż nie chce się tego słuchać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji