Artykuły

Ciemność i jasność

Po nagłym wybuchu, w czwar­tym akcie "Potęgi ciemności", w warszawskim Teatrze Współ­czesnym, Henryk Borowski grający Akima, opuszcza scenę, otrzymując gorące oklaski. Zastanawiałem się dla kogo były one przeznaczone. Dla aktora przede wszystkim? Po­staci? Sprawy, której Akim bronił? Myślę, że trudno to oddzielić. W reakcji widzów wyraziło się wiele rzeczy równocześnie. Borowski przyzwyczaił nas do innego typu gry, trochę chłodnego. Nieoczekiwa­nie w spektaklu obecnym ujawnił zasoby ciepła. Zachował rysy, za­warte w tekście: trudność wysło­wienia się, rozpaczliwe "krążenie" wokół zdania. Z tej trudności wy­powiedzenia się starego chłopa czy­ni Borowski źródło sugestywności. To, o czym mówi Akim, wyraża się nie tylko słowami, ale i poza (czy ponad) nimi. W każdym z nich kry­je się zasób przemyśleń.

Etyka, którą Akim wyznaje, nie jest wynikiem przyzwyczajeń, wmówień, tradycji. Opiera się na zrozu­mieniu tego, co się kryje w pojęciu krzywdy. Wszyscy się czujemy po trosze pokrzywdzeni. Dlatego tak wielką sympatię może obudzić czło­wiek, w wymowny sposób ujmujący się za krzywdą cudzą: mimo woli chcielibyśmy w nim widzieć sprzy­mierzeńca. Ale Borowski każe wie­rzyć, że chodzi tu o sprawy bez porównania głębsze.

Już w pierwszym akcie próbuje Akim wytłumaczyć - synowi i in­nym - dlaczego go tak porusza sprawa bezbronnej dziewczyny. Zawiedziono jej miłość, wykolejono, oczerniono, zniesławiono. Słowo "krzywda" kilkakrotnie powtarza­ne, nabiera tutaj ważkiej treści: jakże trudno znaleźć w potocznej i prostej mowie ekwiwalent tych do­znań. Zarazem Akim czuje, że i przed jego własnym synem otwiera się niebezpieczna droga. Bardzo słusznie nazwał kiedyś Kasprowicz sztukę tę "tragedią ajschylowską". Chodzi o łańcuch zdarzeń prowa­dzących do zguby.

Antytezą Akima i jego duchowym przeciwnikiem jest w "Potędze ciemności" jego żona, Matriona. Uważano dawniej, że to jedyna po­siać utworu, w której nie ma ani jednego ludzkiego odruchu. Wyko­nawczyni tej roli w obecnym spek­taklu, Halina Mikołajska, gra osobę zimną, zaciętą, nieubłaganą. Samym spojrzeniem przenikliwych oczu przeszywa partnerów. Chwilami jednak aktorka pozwala się domyślać, że ta Matriona, do ostatecznoś­ci doprowadzona nędzą swego do­mu, po cichu protestująca przeciw zasadom męża, chowa w sercu jed­ną czułość, prawie niewyznaną: do syna. Dla niego snuje całą przędzę zbrodni, intrygi, złych podszeptów. Jemu gotowa przychylić nieba. Gra aktorki wciąga w swój zakres każ­dy odruch, milczące wyczekiwania, niespokojne wpatrywania. Cóż za rola! Jedna z tych, wykończonych w najdrobniejszym szczególe, któ­rymi nas obdarza Mikołajska w serii ciągnącej się od Księżniczki z "Przepióreczki" po królową Elżbietę i Witkiewiczowską Matkę. Taka gra daje nie tylko satysfakcję artystycz­ną. Pozwala też snuć widzowi wła­sne myśli.

Między owymi biegunami - dwo­je zagubionych ludzi: Nikita oraz Anisja. Tadeusz Łomnicki musi przełamać nie zupełnie odpowiadają­ce tej roli predyspozycje swych wa­runków. Może najtrudniejsze się to wydaje na początku. Chodzi o naiwność i zaślepienie parobka, upojonego swoją tężyzną i powodze­niem, nie umiejącego sobie niczego odmówić, działającego ze ślepą siłą, rozbawionego grą. Ale już od sceny krzywoprzysięstwa, z końcem I ak­tu, zaczynają się niepokoje, zrazu słabe i przelotne, później zagłusza­ne alkoholem i pewnością siebie, rosnące wraz z wyrzutami sumienia wobec Maryny, ojca i gospodarza, wstrętu do żony-trucicielki, strachu wobec szantażu. Rola Łomnickiego w miarę tego poplątania losów roś­nie z każdą sceną i nabiera coraz rozleglejszych wymiarów. Początkowo wydaje się zbyt "rodzajowa" i po małopolsku chłopska: podnosze­nie głosu może uchodzić za nad­mierne, sceny pijaństwa zbyt bra­wurowe. Ale wstrząsający staje się akcent, z jakim Łomnicki tłumaczy, że już nie może ani jeść, ani spać, ani pić. Jasne i oczywiste jest po­czucie uspokojenia, z jakim się od­daje w ręce ziemskiej sprawiedli­wości, przekonany - że nie ludzi się ma teraz lękać, ale Boga i wła­snego sumienia.

Anisja, to człowiek równie rozbi­ty i udręczony. Teresa Lipowska nie akcentuje w pierwszym akcie "szykowności" i kokieterii, którą tekst sugeruje, każąc sobie wyobra­żać tę żonę bogatego chłopa jako osobę w stylu Tani z "Płodów edu­kacji". Zasadniczym tonem w roli Lipowskiej jest pełna i bujna, na­miętna i gwałtowna kobiecość. Ak­torka operuje przygłuszonym gło­sem, raptownią odruchów. Umie dużo wypowiedzieć milczeniem, gdy słucha toczącej się na jej temat roz­mowy. Znakomicie rozgrywa wibra­cje niepokoju i strachu w scenie, gdy ją namawiają do trucicielstwa. W dialogach a Akuliną szczęśliwą rywalką, staje się groźna. Jest to rola zaskakująca u młodej aktorki, która w komediowym repertuarze zdobyła szlify. Zarazem znajdujemy tu jakby komentarz do pozornego mizoginizmu autora "Sonaty Kreuzerowskiej" gdzie jest mowa o tym, że miłość męska bywa prze­lotnym dziełem krawca i fryzjera. Mizoginizmu, jakże jednak powią­zanego i ze znajomością kobiecego serca i ze zrozumieniem dziewczęce­go losu, na tle całokształtu proble­mów etycznych. Sprawę etyki, dobrych i złych sił drzemiących w naszej świadomości, na pierwszy plan wysunęła insceni­zacja Erwina Axera. Znamienna jest sprawa tytułu. Już Kasprowicz, w recenzji z lwowskiego przedstawie­nia, z 1900 roku, protestował prze­ciw zbyt ciasnemu sensowi tytułu ("Potęga ciemnoty") nadanego przez ówczesnego tłumacza, Michała Przy­byłowicza. Podobnie rozumował Fe­liks Koneczny w "Przeglądzie Pol­skim" po premierze w Teatrze kra­kowskim. A Rudolf Starzewski w "Czasie": "Jaka jest idea przewod­nia dramatu? Z pewnością nie ta jaką podsuwa tytuł na afiszu: "Potęga ciemnoty", tytuł zapowiadający jakby tendencyjną sztukę o braku szkół i potrzebie szerzenia oświaty pośród analfabetów". Uwagi tylu wybitnych krytyków nie wywołały jednak skutku. Dopiero w przedsta­wieniu obecnym, granym w prze­kładzie Jerzego Pomianowskiego, użyto tytułu: "Potęga ciemności", choć sam tłumacz sugerował mniej fortunną "Ciemną potęgę". Ciem­ność i jasność - to istotnie dwie wielkie siły, które się tutaj ścierają. Destrukcyjne i zbawcze, zgodne z instynktem zachowania świata i wrogie mu.

Wychodzimy pod silnym wraże­niem. Dramat niełatwy, od dziesię­cioleci u nas nie grywany, chwilami bolesny i straszny, pierwszy utwór sceniczny wielkiego epika (wtłacza­jącego narrację w tok wydarzeń), zabrzmiał sugestywnie, czysto, do­nośnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji