Artykuły

Liczą się tylko widzowie

- Nie lubię ani o sobie, ani o swojej pracy opowiadać. Jestem odludkiem, samotnikiem i najlepiej czuję się w teatrze, na planie, po prostu w zawodzie. Kiedy jednak schodzę ze sceny, natychmiast zapominam że uprawiam ten fach. Nie lubię ludzi z mego środowi­ska, nie należałem do żadnej grupy, nikt mnie nie wspierał, wszy­stkie koterie były zawsze poza mną. Bo w teatrze autentyczni są tylko widzowie. I oni są dla mnie najważniejsi. Nie reżyserzy, nie dyrektorzy, nie dziennikarze. Najlepsza recenzja, jaka miałem, to "w głównej roli wystąpił"

- Jeśli jesteśmy już w klima­cie negacji, proszę powiedzieć czego jednak nie lubi Pan w sa­mym zawodzie?

- Przypadkowych ról. Ale wiele lat musiałem pracować na to, żeby grać tylko to co jest dla mnie istotne żeby przedsta­wienie było i dla mnie i dla tych, którzy przychodzą je oglądać, świętem. Dyrektorzy i reżyserzy uważają, że jeśli raz obsadzą mnie w dobrej roli to ja im po­tem powinienem z grzeczności pyknąć coś małego. - Dobra - mówię, ale napisz mi na plecach, że ja to robię wyłącznie z przy­jaźni do ciebie. - Połowa się obraża.

- W jakich zatem rolach czu­je się Pan najlepiej?

- W komediowych. Ale rzad­ko udaje mi się kogoś do tego przekonać. A jeśli nawet, to i tak robią z tego potem ciężki dramat.

- Bo komedie są najtrudniej­sze!

- I to właśnie minie fascynuje.

- A lubi Pan komizm w ży­ciu?

- No strasznie! I rzeczywi­stość właśnie niesie z sobą naj­więcej tego komizmu. Jeśli spoj­rzeć z dystansu, to przecież wszystko, co robimy jest tak śmiesznie umowne, że zahacza właściwie o farsę.

- Jak Pan widzi swoją przy­szłość?

- Linię życia mam długą. Są­dzę więc że zdążę zagrać jesz­cze cztery rzeczy. I będzie to: "Poskromienie złośnicy", "Ry­szard III", "Juliusz Cezar" i "Kapitan z Kepening". A poza tym to jak się trafi coś ciekawe­go... Bo w teatrze trzeba wie­dzieć bardzo dokładnie czego się chce. Ja do tych czterech ról mam i pomysły na reżyserów, i wiem z kim chciałbym grać. A już gdzie jest sprawą najzupełniej obojętną. Bo ci, którzy będą chcieli to zobaczyć wsiądą w cokolwiek i... i tak dojadą.

- Nie myślał Pan nigdy o re­żyserii?

- Nie miałbym do tego cier­pliwości. A poza tym sam, jak nikt chyba potrzebuję właśnie reżysera. W przeciwnym razie robiłbym od rana do wieczora monodramy.

- Rozumiem, że wszystko, co Pan robił, było dla Pana istotne?

- Tak. Wszystko było istotne, choć nie wszystko udane. Są też role, które, z perspektywy pa­trząc nieco bym zmodyfikował ale jest kilka takich, w których nic bym nie zmienił.

- Które?

- W tym zawodzie święto zdarza się rzadko. Ale miałem jeden taki dzień w życiu. Wyszedłem rano z domu i dozorca mówi - widziałem wczoraj pana w "Dyzmie" i jak Boga kocham, jest to jak dla pana napinane. - Poszedłem do kiosku, sprzedawczyni wykrzykuje - udało mi się wczoraj dostać bilet na "Lot nad kukułczym gniazdem" - wie pan, że to jak dla pana napisane? I wieczorem kelnerka w kawiarni oznajmia mi to samo o "Czaro­wnicach z Salem".

- Jest Pan na tyle wielki, że może się przyznać, do czego nie ma predyspozycji...

- Zupełnie nie czuję estrady, nie znoszę recytacji i ze względu na warunki pracy w radio nie potrafię czytać tam tekstów. Co innego już teatr radiowy. To wciąga mnie bezbłędnie. Po prostu lubię grać z partnerami. I to dobrymi. Bo nie sztuka być kró­lem wśród słabych.

- Czy zawsze lubi Pan posta­ci, które grywa?

- Przecież nie pracuję dla pieniędzy

- Nie o to chodzi. Można przecież dla satysfakcji zbudo­wać znakomicie konstrukcję bo­hatera, którego "na życie" by się nie zaakceptowało.

- Nie można! Wszystkich naj­większych drani, alkoholików, ja­kich przychodziło mi grać, cał­kowicie akceptowałem ponieważ dokładnie wiedziałem co nimi powodowało. Jeśli byli nieufni, źli, to przecież życie ich tak uformowało.

- Jak Pan pracuje nad rolą?

- Przede wszystkim czytam wiele na temat tego co mam grać. Przygotowując się np. do Judasza, przestudiowałem bardzo dokładnie Biblię, przeczytałem sporo beletrystyki, m. in. całego Mauriaca.

- Czym się Pan zajmuje poza pracą?

- Pływam, gram w tenisa. Pasjonują mnie też osiągnięcia współczesnej techniki. Mam spo­ry zbiór kaset wideo. Uczę się języków obcych.

- W jakimś konkretnym celu?

- Pojechaliśmy w ubiegłym roku z Henrykiem Tallarem na festiwal do Szwajcarii i zagraliśmy tam doskonałą francuszczyz­ną "Wyspę". Znacznie jednak gorzej było później kiedy przy­szło nam w tym języku wieść konwersację. Nie chciałbym dru­gi raz czegoś podobnego przeżyć.

- Odczuwa Pan satysfakcję z dobrze rozgrywanego życia?

- Kiedy ja nie umiem tak na­prawdę i autentycznie długo się czymkolwiek cieszyć. Nie mann skłonności do retrospekcji - zaw­sze interesuje mnie tylko przy­szłość, to co mam jeszcze do zro­bienia.

- Na zakończenie warto chyba poinformować Czytelników i widzów, że kończył Pan szkołę warszawską i od 26 lat jest Pan w teatrze Ateneum.

- "Jestem", to za dużo po­wiedziane. Biorę pensje. A wszy­stko przez prof. Bardiniego, u którego studiowałem. Objął ten teatr i zatrzymał mnie w War­szawie, choć mnie marzyło się Wybrzeże. Zacząłem wiec najgo­rzej jak można. Ale po dwóch latach Bardiniemu odechciało się dyrektorować i ja przestałem być uczniem a stałem się aktorem.

- Dziękuję za rozmowę, a z okazji Nowego Roku życzę chyba tylko tego, aby jednak pełniej ciszył się Pan ze swych osiągnięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji