Artykuły

Witkacy i naftalina

CZY WITKACY się zestarzał? To skomplikowany problem. Panuje dość rozpowszechnione mniemanie, że się "uklasycznił". Witkacy - klasykiem: tym zestawieniem rządzi wszakże złośliwy paradoks; unicestwia to, co w Witkacym najistotniejsze, co wyrasta z ducha krytyki, owej polemicznej żarliwości, wściekłego zaangażowania w sprawy teraźniejszości, unicestwia Publicystykę. W dramatach Witkacego zwłaszcza, mimo natrętnego ufilozoficznienia, nie ma eschatologii, która by mogła istnieć bez publicystycznego podłoża, zakotwiczenia w tu i teraz; historiozofia wynika tam z socjologicznej obserwacji; jakości artystyczne nie tkwią w tych tekstach immanentnie, rodzą się w polemicznym zderzeniu z innymi tekstami, z tekstami teraźniejszości społecznej, jak w każdej publicystyce. Dramatów Witkacego nie można wystawiać poza określoną rzeczywistością, jak można wystawić Szekspira, Ibsena czy Dostojewskiego. Trzeba ich używać mądrze i z umiarem, niczym ojców w dyskusji z rzeczywistością. Dobrze ich użyć może zatem ktoś, kto naprawdę z nią polemizuje. Przypomnijmy sobie głośne inscenizacje Witkacego i warunki, w jakich powstały.

Czy zatem Witkacy się zestarzał? Czas - co oczywiste wielu elementom tej twórczości wyznaczył inne funkcje, jedne zdewaluował, innym przydał nowych znaczeń. W sumie jednak Witkacy jest ciągle aktualny, jego diagnoza społeczna, jak w wypadku "Janulki, córki Fizdejki", jest nadal trafna, w każdym razie nie trafia w próżnię także w kwestiach wydawałoby się należących do minionej dawno i niedawno epoki. Dlaczego tedy w tak wielu inscenizacjach Witkacy jest martwy? I tu dotykamy zasadniczego problemu - "klasycznienia" dramatów Witkacego.

Postawy czy twory społeczne, które on atakował, istnieją nadal, tyle że po ewolucji - w innym przebraniu. Do przebrania tego należy także zgadzał się z Witkacym. W tym cały problem! Ktoś, kto uprawia dętologię, jest gotów z nią walczyć. Kto jest nieudolny, jest zarazem przeciw nieudolności. Pojęcie "półinteligent" dawno już dotarło do półinteligentów i oni używają najchętniej. Ping-pong przy okrągłym stole. Każdy atakowany może odpowiedzieć tym samym. Wszyscy z Witkacym się zgadzają, aprobują, nikt się nie obraża. Głównie dlatego Witkacy się "zestarzał". I o tyle tylko, że ten problem został ukazany z całą wyrazistością, światowa prapremiera "Janulki, córki Fizdejki" w Teatrze Współczesnym była bardzo interesująca. Mimo wszystkich słabości tego spektaklu - a było ich wiele - należy on, moim zdaniem, do dobrych przedstawień Witkacego, bo przy pewnym sposobie patrzenia, okazuje się, że nawet słabości są jego siłą, a paradoks zaczyn szaleć niczym igła kompasu w burzy magnetycznej.

Na przykład: przy inscenizacji "Janulki" należałoby się zastanowić na pojęciem "inscenizacja". Daleki jestem od sugerowania reżyserowi, jak ma coś zrobić. Chodzi jedynie o rzecz elementarną, o wydobycie z dramatu płaszczyzny symetrii między tekstem kiedyś pisanym i adresowanym do określonej rzeczywistości a jej formą przeobrażoną w czasie. Chodzi o właściwy adres postaw i tworów społecznych, które istniejąc nadal i ewoluując zmieniły od czasu pisania dramatu "swoje miejsce zamieszkania". Do tego potrzebne byłoby odpowiednie ustawienie tekstu i inscenizacja inna niż ta, którą sugerował Witkacy w didaskaliach. Bo w tym przypadku, co to znaczy: inscenizacja Józefa Pary? A poza tym "Janulka" to nie ramota historyczna, którą się wystawia wedle kryteriów "Jak to kiedyś było", bo wtedy będzie ciekawa i egzotyczna. Chyba nieprędko dramaty Witkacego będą egzotyczne na tej zasadzie. A jednak inscenizacja (przy powyższych założeniach) może być walorem tego przedstawienia.

Inną sprawą jest rozumienie tekstu przez aktorów. Gęsto usiane w kwestiach przywołania systemów filozoficznych i wzajemne między nimi oraz ich wewnętrzne sprzeczności powinny być rozumiane - przynajmniej powierzchownie - przez aktorów, inaczej bowiem, a nieznośnie często bywało tak na przedstawieniu we Współczesnym - aktor zaczyna kłamać tak jawnie, jak człowiek, który zna język od strony li tylko brzmieniowej (papuga). A więc - świetnie, to jest przecież takie Witkacowskie.

Strona aktorska w tym przedstawieniu pozostawia zbyt wiele do życzenia, by zajmować się tym szczegółowo w krótkiej recenzji, a nie wiadomo, czy istnieje w takim wypadku potrzeba pisania większej. Nie da się obronić rola von Plasewitza, fabrykanta gazów bezwonnych i niewidzialnych. Poniżej i tak nie najlepszego poziomu był Trefouille w wykonaniu Andrzeja Kałuży. Józef Para jako Der Zipfel, kalecząc z niemiecka składnię swoich kwestii, wywoływał najżywszy aplauz widowni, powstawał charakterystyczny "szumek".

Są dwie role, które zdecydowanie górują nad pozostałymi i w tym tradycyjnym (nie paradoksalnym) rozumieniu niosą spektakl: Zbigniewa Lesienia Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków i przede wszystkim Janulka Geny Wydrych, która - jak głosi opinia kuluarowa biorąc pod uwagę poziom i możliwości tego spektaklu, stworzyła znakomitą - zdaniem wielu - kreację. Niezupełnie się z tym zgadzam, ale w każdym razie jest to w tej światowej prapremierze rola zrobiona najrzetelniej. Choćby dla tej roli warto pójść na ten spektakl. Albo żeby zobaczyć, na czym polega proces "klasycznienia" Witkacego. To w końcu jest najbardziej interesujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji