Artykuły

Na orbicie gwiazd

W dziejach teatru - także polskiego - mówi się wiele o epoce gwiazd, przeciwstawianej innym epokom. Ale teatr gwiazd nigdy właściwie me umarł, bywał stale obecny w teatrze, czy to w okresie reform czy, tym bardziej, w okresie stabilizacji. Teatr w pamięci pokoleń utrwala się przede wszystkim przez osobowość wielkich aktorów.

Teatr Współczesny dał nam widowisko, któremu cech świet­nego spektaklu aktorskiego nikt nie odmówi. I w którym reżyser usunął się jakby na plan drugi, ograniczył do drobiazgowych opracowań techni­cznych - tak prowadzonych, by czynności aktorskie mogły zdominować przedstawienie, wolne od reżyserskich "pomy­słów", reżyserskich "ekspery­mentów". Któż mógł sobie bar­dziej na taki spektakl pozwo­lić niż Teatr Współczesny, dy­sponujący jakże pokaźną listą wybornych aktorek i aktorów - i jakaż sztuka bardziej się do tego celu nadawała niż "Maria Stuart" niemieckiego klasyka, od wieku w żelaznym repertuarze teatru światowego i w upowszechnieniu lekturą szkolną. Schillerowska "Maria Stuart" - melodramatyczna i romantyczna, dramatyczna i operowa, liryczna i patetyczna, wzniośle postępowa w duchu epoki i ponadokresowego hu­manizmu - znalazła też odpo­wiednio dostojny wyraz w tym tradycyjnym przedstawieniu ja­kie nam zaprezentował Erwin Axer.

Niegdyś wiele miejsca odda­wano w gazetach drobiazgo­wym opisom gry gwiazd, ich wielbiciele pilnie wczytywali się w rozwlekłe wywody o wy­nikach "pracy aktora nad ro­lą". Dziś miejsca mało, trzeba się maksymalnie streszczać, i czytelnicy niecierpliwi. Powiem więc tylko, że Axer w pełni uwzględnił wiodącą rolę akto­rów, przez co spragniony ak­torskiego koncertu widz może nie tylko podziwiać obie królo­we, ale również ich kochanków (w romantycznym znaczeniu tego słowa), ich ministrów, ich sługi. Axer nie lubi krzyku, więc pozwala rzadko nim się posługiwać; nie lubi roman­tycznej ekspresji i przesady, więc pilnuje, by jak najmniej się nimi posługiwać; nie lubi tłoku i zgiełku na scenie - stąd kameralna forma scen zbiorowych. A poza tym - grajcie!

I zagrali. Zofia Mrozowska w roli tytułowej pokazała kobie­tę z rodu mocnych i niezłom­nych, chociaż przygniecioną nieszczęściami, pokazała z po­czątku taką żelazną Marię, ja­kiej awanturniczym życiem skandalizowała się cała korono­wana Europa. Lwica w klatce - dopiero w obliczu nie­uchronnej śmierci godzi się z losem, składa ostatnią spowiedź ze swego życia i przystępuje, oczyszczona, do Stołu Pańskie­go. Przedtem, w słynnej scenie spotkania z "siostrą" Elżbietą, traci opanowanie i samobójczo triumfuje nad rywalką - teraz, w długo celebrowanym pożegnaniu z życiem, jest już tylko szlachetną, piękną kobietą, idącą z godnością na śmierć.

Królowa Elżbieta była brzyd­ka, fizycznie nie całkiem nor­malna i reprezentowała na tro­nie nie tyle mijający feudalizm ile nadchodzącą burżuazję. I miała zły gust, powiadają jej sceniczne kostiumy, przeciwsta­wione pięknym w swojej czer­ni i bieli kostiumom Marii. Elżbieta Haliny Mikołajskiej jest brzydka - wie o tym - i zakompleksiona. A zarazem po kobiecemu mądra. I roze­znana w urokach i szpetocie władzy, z których by do historii swego panowania chciała prze­nieść tylko jasną stronę. For­tuna sprzyjała do końca życia tej córce Sinobrodego na tronie i płochej awanturnicy, kończą­cej mariaż z królem na szafo­cie. Patronowała zbudowaniu wielkości nowożytnej Anglii i zwycięstwu nowobogackich nad pierwszym mocarstwem świata. Czemu więc nie nazwano jej "Wielką", czemu ostała się tyl­ko jako "Elżbieta I"? Afera z Marią Stuart - której syn, wnuk i prawnuk zasiadali na tronie Anglii - stanęła na przeszkodzie. Schiller sprowa­dził konflikt Elżbieta - Maria do głęboko ludzkich przyczyn kobiecej rywalizacji. Mikołaj­ska uwydatnia precyzyjnie te charakterologiczne powody, podkreśla je cechami fizyczny­mi Elżbiety, a także mało skry­waną namiętnością starzejącej się kobiety do wytwornego earla.

Czesławowi Wołłejce tekst kazał być obrzydliwym dworakiem-oportunistą, który dla podejrzanej kariery zdradza miłość - najstraszliwsze prze­stępstwo w oczach romanty­ków. Stosunek Leicestera do Elżbiety pokazuje Wołłejko z ironicznym grymasem, który odstaje nieco od stylu spekta­klu. Potem jednak Wołłejko włącza się w rytm całego przedstawienia.

Dwaj czołowi Teatru Współ­czesnego Henryk Borowski i Jan Kreczmar - mają swoje znakomite sceny i podają tekst z wyrafinowaną prostotą, spo­kojem, uwypukleniem każdego elementu treści. Józef Nalberczak z rycerskim umiarem pro­wadzi rolę szefa straży wię­ziennej w Fotheringhay. Ponad­to występują: Irena Horecka, Ryszard Barycz, Edmund Fi­dler, Tadeusz Surowa, Maciej Englert, Ryszard Ostałowski, Józef Konieczny, Piotr Fron­czewski i in. W obliczu aktual­nych wydarzeń w Ulsterze nie­oczekiwanej świeżości nabrały antykatolickie wypady angli­kańskiego Wielkiego Skarbni­ka, który już w XVI w. wie­dział jak posługiwać się waś­niami religijnymi dla całkowi­cie ziemskich celów.

Pustą scenę oprawiła Ewa Starowieyska w renesansowe gobeliny (namalowane). Na ich tle rozgrywa się zarówno życie wolnej Elżbiety jak uwięzionej Marii. Przekład Witolda Wirpszy, umiarkowanie uwspółcześ­niony językowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji