Artykuły

Rozrywka na romantyku

Balladyna w inscenizacji Hanuszkiewicza zrobiła furorę. Senior powojennej generacji "rozrywaczy", Lucjan Kydryński zachwyca się ("Przekrój" nr 1513) "nieodpartą śmiesznością" tak ujętego dramatu, "aż do momentu, w którym w tę całą parodię, ironię, groteskę - strzela prawdziwa, wielka tragedia". A Marta Fik, która jest krytykiem serio i ma do tego spektaklu stosunek sceptycznie pobłażliwy, pisze ("Polityka" nr 11/889) w istocie podobnie: "ta Balladyna nie jest nudna".

Na pewno nie należy do nowych spostrzeżenie, że polski skarbiec literacki, pod wieloma względami zasobny, jest wyjątkowo ubogi, jeśli chodzi o materiał rozrywkowy. Nie nowe spostrzeżenie zyskuje nową aktualność w okresie, kiedy rośnie gwałtownie rzesza konsumentów kultury i gdy zarazem środki masowego przekazu poszukują gwałtownie materiału literackiego dla swoich inscenizacji. Sytuacja, w której popyt tak bardzo przewyższa podaż, zazwyczaj sprzyja spekulacji i owocuje produkcją zastępczą. Tak właśnie, jak sądzę, dochodzi do paradoksu rozrywkowej eksploatacji dramatu romantycznego. Ale paradoksem nie jest tu bynajmniej szarganie świętości. Niezależnie od tego, że świętości w ogóle ostało się niewiele, i że trzeba długo szukać, co by sobie poszargać - "rozrywacze" nie mają żadnych światoburczych intencji. Jeśli wśród kierujących nimi motywów są w ogóle jakieś względy wobec inscenizowanej dramaturgii, to tylko poczciwe. Oni chcą ją "ożywić" i "spopularyzować". Rozrywka, w rozumieniu trustu mózgów w sieciach masowego przekazu, nigdy zresztą i nigdzie świętości nie szarga, przeciwnie, zawsze świętości umacnia, gdyż jedynie u odbiorców wierzących może sama liczyć na powodzenie. Strip-tease bywa cenionym sposobem zabawiania tylko tych widzów, którzy mocno wierzą w walory dziewictwa i cnoty małżeńskie...

Paradoksem w rozrywkowej eksploatacji dramatu romantycznego nie jest zatem rozbijanie czy też deprecjonowanie jego treści i tematów; jest nim bezwzględne choć nieświadome - właśnie dlatego tak bezwzględne, że tak nieświadome - sprzeniewierzanie się jego estetyce.

Romantyzm w ogóle, zwłaszcza zaś romantyzm polski jest zasadniczo oporny wobec wszelkich zabiegów wydzielania tzw. wątków rozrywkowych. W literaturze romantycznej nie da się wyodrębnić powagi i śmiechu, myśli i żartu, uczuć zobowiązujących i wzruszeń gratisowych. Inaczej mówiąc, nie da się romantycznej formacji literackiej (i w ogóle kulturalnej) rozłożyć na pisanie poważne i rozrywkowe, prawdziwe i użytkowe. O tym zabawiacze w innych krajach przekonali się już wielokrotnie - wspomnę o próbach rozrywkowej interpretacji Stendhala w stylu romansowym ("Pustelnia Parmeńska") lub Hoffmanna, jako autora opowieści z dreszczykiem. Jest oczywiście w romantyzmie literatura pierwszej, drugiej i ostatniej klasy, jest nawet - ba, i jak liczna - romantyczna grafomania, ale różnią się one wyłącznie poziomem, nigdy intencją i przeznaczeniem.

Dlaczego tak jest, o tym by można pisać długo; zaznaczę jeden tylko moment, jak mniemam najistotniejszy: sens i rolę wyobraźni. Dla romantyka wyobraźnia jest najważniejszym, najbardziej ludzkim i najbardziej twórczym fakultetem człowieczeństwa. Artystą, pisarzem jest ten, kogo wyobraźnia ponosi poza granice dostępne zwykłym ludziom: ku kreacji światów. To dzięki sile wyobraźni tworzącej bohaterowie romantyczni, autorscy porte-parole, mogą rzucić wyzwanie bogom i brać górę nad szatanami, siłami rozkładu i negacji. Nie ma w takich wyzwaniach i zwycięstwach nic z retoryki, żadnej metafory i żadnej przesady. Albowiem romantyczny twórca właśnie dzięki sile wyobraźni realizuje swoją wolność: tworzy świat na własną miarę. Jeśli powraca w przeszłość lub antycypuje przyszłość, to wbrew potocznym mniemaniom (oj, szkoło, szkoło...) nie dlatego, by chciał przeszłość wskrzesić z miłości do tradycji lub przyszłość przywołać, przejęty utopią: dlatego, ponad wszystko, że chce wyobraźnią zatriumfować nawet nad czasem i umieraniem, nieprzekraczalnymi granicami wolności. Jeśli zatem - powracamy do "Balladyny" - żongluje chochlikami, wodną boginkę wsadza na żurawie, wymyśla królów, pustelników i rycerzy, wynajduje nieprawdziwą geografię i niebywałe dzieje (z dziejopisem w dodatku), to nie dlatego, by w chochliki wierzył, lub z wiary w nie szydził, geografię cenił lub lekceważył, historię kochał lub przeklinał - lecz po to, by samemu być suwerenem w jedynym państwie, w państwie przez siebie samego stworzonym. Tylko tak właśnie suwerenny może się dobrze bawić. Jeśli chcemy romantyka zrozumieć, tę intencję musimy najpierw przyjąć do wiadomości, potem dopiero możemy inscenizować i rozważać, jakiemu eksperymentowi z rzeczywistą rzeczywistością służy państwo wymyślone, jakiej polskości, jakiej etyce czy filozofii. Potem dopiero możemy czytać satyrę bądź dramę, ironię czy tragiczność. Potem dopiero wolno nam śmiać się i płakać, szydzić i wzruszać. Najpierw musimy rozpoznać i zaakceptować moc wyobraźni.

Tego na ogół nie umiemy. Od tamtych czasów fakultet wyobraźni zmarniał. Nawet w okresach, kiedy wyobraźnia znów staje się modna w sztuce, nie ma już w niej owego zasadniczego związku z tworzeniem, wolnością. Nowoczesna wyobraźnia "marzy", "roi", "śni" - najczęściej śni. Nie jest więc sposobem afirmowania wolności twórczej, lecz, przeciwnie, bezwolnym transem, w którym do głosu dochodzi konieczność: symbolika kultury przełamana przez podświadomość. Wyobraźnia aktywna i twórcza należy dziś nie do sztuki, lecz do nauki, jest w służbie eksperymentu poznawczego.

Toteż ilekroć spotykamy się z romantykiem, tylekroć razi nas jego stosunek do wyobraźni jako przesada, retoryka, zbędny ornament. Spotkanie wymaga więc pośrednictwa inscenizatora, który musi przezwyciężyć ospałość naszej własnej fantazji, niewiarę w jej moc twórczą i narzucić nam, widzom, chęć uczestnictwa w takiej zabawie, jaką uprawiali romantycy. Mamy się bowiem bawić, nie zaś pozwalać, by nas rozrywano. Można się też oczywiście z romantykiem spierać - bywał już Kordian w domu wariatów zamiast na Mont Blanc - moc wyobraźni ukazać jako przedmiot już tylko nieziszczalnych pragnień...

Lecz oto, co się dzieje. Od krytyków mądrych i głupszych dowiadujemy się na przykład, że do anachronizmów inscenizacji (nieszczęsnych motocykli i Barbarelli) reżyser ma pełne prawo, bo - ważne jest to "bo" - Słowacki też nie szczędził anachronizmów. Reżyser ma pełne prawo - ale nim użyjemy uzasadniającego "bo", trzeba zapytać, jaka jest funkcja anachronizmów reżyserskich, bo może się okazać, iż właśnie przekreślają one wyobraźnię poety, zamiast ją wspomóc i usypiają wyobraźnię widza, zamiast ją pobudzić. Czy zaś fakt, że aż tylu życzliwym i nawet rozentuzjazmowanym sprawozdawcom wymyślony świat Balladyny wydał się światem z k o m i k s u, nie dowodzi, iż tak się stało?

Komiks wciela nasz współczesny stosunek do wyobraźni. Jedną jego stroną jest najzupełniej nie zobowiązująca rozrywkowość: trans przeżuwania. Dlatego komiks jest tak precyzyjny i nie pozostawia nic swobodzie oglądającego: nie tylko oznacza dokładnie postaci i sytuacje, ale steruje percepcją, pokazuje co jest ważne, na co należy patrzeć. Zaś stroną drugą, poważną, jest w komiksie dążenie do ujęcia w formę powszechnie, bo wizualnie dostępnego stereotypu treści, których nie umie nam uzmysłowić wysoka kultura epoki - ani nauka zwrócona ku doświadczeniom spoza potocznej percepcji i klasom logicznym zbyt wysokim dla intuicji, ani sztuka koncentrująca się wokół rozeznawania własnych kodów i racji bytu. Komiks jest zatem rozrywką i zastępstwem poznania. Komiks dzieje się zawsze w świecie, który jest - dany i nieuchronny. Wyobraźnia jest dla autorów i oglądaczy komiksów wartością wyłącznie instrumentalną, służy zabawianiu i rehabilitacji zmysłowej doraźności.

Romantyczny poeta nie może komiksowi sprostać. Jest za słaby. Jest nawet tym słabszy, im większym był poetą, gdyż wielkość romantycznego poety mierzy się właśnie wyobraźnią. Przy spotkaniu ze współczesnym widzem będzie on więc zależny - zupełnie bezbronnie zależny - od wiary widza w godność wyobraźni, co tutaj znaczy: wiary w godność ludzką, w wolność. Skracając zatem: Słowacki swoich chochlików, pustelników, dzwonkowych króli stworzył i już tworząc bawił się nimi, teatr ich zabrał, po swojemu wykrzywił i wyśmiał.

...No tak, na koniec "strzeliła tragedia". Była to najpewniej wystrzałowa tragedia. Tylko: jakie właściwie tragedie są jeszcze możliwe w świecie wyobraźni spłaszczonej, w komiksie? Zapewne, jak w każdym komiksie, ciężkie, dokładnie obrysowane, zapisane w aktach sądowych, tragedie jak żywe, z felietonów obyczajowych: siostra siostrze zły los zgotowała, córka matkę wygnała, pani zabija pana, piorunem pokarana. Tragedie balladowe. Z ballady o pani Wiśniewskiej.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji