Artykuły

Biedny Szekspir

PREMIERA "Otella" w Teatrze Polskim oczekiwana była z dużym zainteresowaniem, choćby ze względu na powrót na stołeczną scenę Ignacego Gogolewskiego. grającego rolę tytułową. Powiedzmy od razu, ze wszystkich, którzy z jak najlepszą wolą wybrali się na tę premierę, spotkał srogi zawód.

Szekspirowski "Otello" nie należy do najłatwiejszych sztuk wielkiego dramatopisarza. To przenikliwe studium zazdrości, ale także studium intrygi, przynosi namiętności, o jakich człowiek współczesny niemal zapomniał. Toteż niezmiernie trudno jest ukazać je na scenie tak, by trafiały do współczesnej wrażliwości, by nie sprawiały wrażenia operowej sztuczności. W tym celu, jak się wydaje, należałoby pozbawić bohaterów "Otella" koturnów, sprowadzić ich na ziemię, zrobić z nich ludzi cierpiących i miotających się w sidłach intrygi i podłości. Takiego zabiegu dokonywał w swych szekspirowskich adaptacjach filmowych Franco Zefirelli ("Romeo i Julia", "Poskromienie złośnicy"), tego umiał dokonać na scenie Konrad Swinarski ("Wszystko dobre, co się dobrze kończy"), przy czym, rzecz ciekawa, obaj wcale nie rezygnowali z kostiumu ani lokalnego kolorytu tych sztuk: chodzi przecież o zabieg interpretacyjny, a nie techniczny. Jest to kwestia wnikliwego, uważnego odczytania dramatu przez pryzmat głębokiej znajomości ludzkiej psychiki, w zgodzie z duchem czasu, w jakim artysta tworzy.

Takiego zabiegu nie dokonał na "Otellu" reżyser przedstawienia w Teatrze Polskim, August Kowalczyk. Nic tedy dziwnego, że uzyskany efekt niewiele wykracza poza prostą ilustracyjność, w której trudno się dopatrzyć jakiejkolwiek znaczącej interpretacji dramatu. Połową winy należy tu obciążyć tłumacza. "Otello" grany jest nie tylko w przekładzie, ale i w "parafrazie" Bohdana Drozdowskiego. Drozdowski niejednokrotnie pouczał innych, jak należy tłumaczyć Szekspira, po czym w "Otellu" dokładnie zadusił tego autora, niczym Otello Desdemonę. Słuchając przekładu Drozdowskiego ma się wrażenie przeraźliwej banalności, płaskości dramatu, rozgrywającego się na scenie. Gdzieś wyparowała poezja, wypełniająca dzieła Szekspira, wydaje się, że nie mamy do czynienia z wielkimi szekspirowskimi postaciami, targanymi wielkimi namiętnościami, lecz że jacyś mali, nieciekawi ludzie rozgrywają swoje matę, niewiele znaczące sprawy. Taki jest efekt "parafrazy" Bohdana Drozdowskiego, szpikującego "Otella" dziesiątkami anachronizmów językowych, głównie z arsenału słownictwa rynsztokowego, gwoli rzekomej współczesności języka.

Niewiele dobrego da się również powiedzieć o scenografii Ryszarda Winiarskiego, ani ładnej, ani funkcjonalnej, wzmagającej jeszcze wrażenie owej powierzchowności całego przedstawienia, na którą składają się zarówno przekład, jak reżyseria.

Swoją cegiełkę dokładają również aktorzy: długo oczekiwany "come back" Gogolewskiego w żadnym wypadku nie jest sukcesem. Rola Otella jest po prostu wielką pomyłką. Wprawdzie w całym tym widowisku, które zdaje się nie mieć żadnej koncepcji, ta jedna rola takową posiada, ale jest to koncepcja całkowicie błędna, więcej, pretensjonalna, a miejscami wręcz śmieszna. Gogolewski od początku do końca przedstawienia posługuje się jakimś dziwacznym wystudiowanym gestem, którego sensu trudno się domyślić. Jedyny nasuwający się pomysł to ten, że aktor za wszelką cenę usiłuje grać "murzyńskość" postaci, więc chodzi jak kot, a rusza się jak tancerz. Obserwując grę Gogolewskiego nie sposób uwierzyć, że Otello jest wodzem, który wygrywa bitwy. Mamy raczej przed sobą postać wysoce zniewieściałą, która pozyskuje sobie dożę i senat wenecki zachowaniem, przypominającym łaszenie się, zaś w chwili rozpaczy zachowuje się jak murzyńska mamka podczas pożaru. Zupełnie absurdalna jest również scena uśmiercenia. Desdemony, która zostaje uduszona przy pomocy pocałunku (?) - za to wszakże odpowiedzialność spada solidarnie na aktora i na reżysera.

Skoro tak nieudana jest rola tytułowa, trudno oczekiwać, że w przedstawieniu błysną pozostali aktorzy. Desdemona, jedna z legendarnych ról kobiecych światowego repertuaru, jest zaledwie snującą się po scenie figurką, Jago (w wykonaniu Stanisława Mikulskiego) jest bardziej drobnym intrygantem niż demonem zła, pozostałych postaci niemal nie widać, a w niektórych przypadkach dobrze byłoby, aby nie było ich widać w ogóle.

BOHDAN Drozdowski jako tłumacz Szekspira ma na sumieniu nie tylko tego "Otella". W Teatrze Studio grany jest w jego przekładzie (dlaczego nie w "parafrazie"?) "Król Jan". Drozdowski w programie zachwala ten dramat, jako jedno z największych a niesłusznie pomijanych dzieł Szekspira, po czym na scenie oglądamy nie tragedię władzy, lecz zajadłe kłótnie kilkunastu osób o różne rzeczy, które jakoś nie mogą nas ani przejąć, ani wzruszyć.

Reżyserował "Króla Jana" Bohdan Poręba. Trzeba powiedzieć, że przy tej inscenizacji "Otello" Augusta Kowalczyka zyskuje nieoczekiwany blask. To, co dzieje się na scenie Teatru Studio, cofa reżyserię teatralną o lat kilkanaście, jest przeraźliwym, krzyczącym anachronizmem myślowym i estetycznym - co jest tym bardziej paradoksalne, że dzieje się na cenie, roszczącej sobie niejakie prawa do awangardowości.

O aktorstwie w tym przedstawieniu lepiej nie wspominać, szanując nerwy własne, Czytelników oraz zainteresowanych aktorów, którzy i tak mają za swoje.

Tak więc mamy na warszawskich scenach dwa nieudane spektakle szekspirowskie. Nierówna jest oczywiście ich ranga: "Otello" jest szeregiem pomyłek, "Król Jan" jest w ogóle niczym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji