Artykuły

Zezowate szczęście z M-3

Bogumił Kobiela był aktorem raptem 16 lat, i choć pracował non stop, nie pozostawił po sobie zbyt wielu ról na miarę swego wielkiego talentu. Czy gdyby nie nagła śmierć, która zabrała go w wieku 38 lat, doczekałby się kolejnych propozycji na miarę Jana Piszczyka z filmu Andrzeja Munka czy pana Jourdaina ze spektaklu Jerzego Gruzy. Wyemitowała go Telewizja Polska już po śmierci aktora.

Spoczął w położonym blisko Krakowa Tenczynku, do którego tęsknił przez całe życie, który idealizował i wspominał, za którym tęsknił, obojętne, czy był w Gdańsku, w Warszawie czy w Nowym Jorku. "Często śni mi się Tenczynek po nocach i zdjęcie domu oglądam, bo noszę w portfelu" - pisał w jednym z listów. Wspominał także ..grzybobranie w Tenczynku". I właśnie na cmentarz położony 200 metrów od domu dziadków odprowadzał aktora gigantyczny kondukt pogrzebowy, z idącą za trumną żoną, niosącą grzyby. Uzbierał je wioząc ciało brata ze szpitala w Gdańsku Marek Kobiela.

Ten fragment drogi w Buszkowie wyginającej się nagle pod kątem 90 stopni miejscowi nazywają zakrętem śmierci. To w tym miejscu, 27 kilometrów od Bydgoszczy, na trasie łączącej zachodnie wybrzeże Bałtyku z Warszawą, rozbił się Krzysztof Krawczyk, tam uległ wypadkowi Waldemar Baszanowski, w wyniku czego owdowiał, i tam, 2 lipca 1969 roku zderzył się czołowo z jelczem jadący białym BMW Bogumił Kobiela.

Mocny deszcz. Na łuku auto aktora, jadące z szybkością 60-70 kilometrów na godzinę, wpada w poślizg... Żona ma złamaną rękę i rozcięte czoło. Dwaj autostopowicze wychodzą bez szwanku. Aktor jest przytomny. Gdy pojawi się pogotowie, mówi: "Proszę zaopiekować się żoną, mnie nic nie jest...". W karetce siedzi trzymając żonę za rękę. W Bydgoszczy wysiada, osuwa się na ziemię, traci przytomność.

Ma pękniętą wątrobę i wewnętrzne obrażenia, niemniej po operacji jest w dobrym nastroju, żartuje, zaczepia pielęgniarki. Ale potem jest tylko gorzej. Z Bydgoszczy trafia do specjalistycznej kliniki w Gdańsku.

Kobiela walczy o życie - informują media.

10 lipca 1969 roku umiera.

Urodził się w Katowicach 31 maja 1931 roku, tam ukończył liceum, stamtąd przyjechał do Krakowa na studia aktorskie, choć złożył też papiery do Wyższej Szkoły Ekonomicznej. To z Krakowa na Śląsk przenieśli się w latach 20. tamtego wieku dziadkowie ze strony mamy, dziadek był prezesem Najwyższej Izby Kontroli Państwa przy Sejmie Śląskim. To w Krakowie poznali się rodzice aktora; ojciec Ludwik Kobiela był wówczas studentem filozofii UJ; w przyszłości będzie gimnazjalnym nauczycielem, publicystą, pisarzem, który zyskał rozgłos książką .Awantury i przygody, które przeżył figlarz młody"- Zmarł, gdy Bobek miał 14 lat.

Kraków zaważył na przyszłości Kobieli. Mieszkał u cioć-babć, kultywujących stare mieszczańskie cnoty, zatem każdego

z kolegów prezentował jakimś dobrze brzmiącym rodowym nazwiskiem, co starsze panie kwitowały akceptującym: ,,No, to zaraz widać". A przede wszystkim spotkał na studiach Zbigniewa Cybulskiego, z którym połączy go wielka przyjaźń. Razem też wyjadą do Teatru Wybrzeże, zabrani przez Lidię Zamków, której powierzono kierownictwo artystyczne tej sceny. Z nimi Kalina Jędrusik i Leszek Herdegen. Dwaj przyjaciele zamieszkają wspólnie w Sopocie. Spędzą tak pięć lat.

Jakże różni charakterologicznie, będą się nawzajem wspaniale uzupełniać - artystycznie i w życiu. Robiąc sobie przy okazji rozmaite kawały, nieraz dość mordercze i to w sensie ścisłym. Najpierw Kobiela, zwany przez przyjaciela Nosaczem albo Bobasem, zafundował Cybulskiemu sfingowany wywiad dla radia, po którym ten cały dzień trwożnie obawiał się wizyty panów z UB. Odwet był niesamowity. Cybulski wykorzystał krążące po Wybrzeżu niesamowite opowieści o bandzie, która porywa ludzi i zabija ich na mięso, jak i skłonność przyjaciela do pań... "Któregoś dnia Bobek poznał efektowną brunetkę, która czyniła mu wyraźne awanse, i po krótkiej znajomości zaprosił do siebie do domu. (...) Kobiela był już częściowo roznegliżowany, kiedy dziewczyna przeprosiła na chwilę, wyszła z pokoju, pozostawiając go w oczekiwaniu i jak najlepszej nadziei. Po chwili do pokoju zamiast dziewczyny weszło kilku barczystych drabów w fartuchach rzeźnickich i z odpowiednimi narzędziami w ręku. (...) Kobiela padł na kolana, błagał szlochając o litość, powoływał się na swój młody wiek, perspektywę wspaniałej kariery, niespełnione nadzieje i wiele innych rzeczy. Oprawcy jakby niespecjalnie się tym interesowali, rozpoczęli natomiast fachową dyskusję na temat wykorzystania tak, ich zdaniem, atrakcyjnej masy towarowej. (...) Wtedy znowu otworzyły się drzwi i do pokoju weszli przyjaciele Bobka ze Zbyszkiem Cybulskim na czele. Kobiela płacząc dalej, ale już ze szczęścia, rzucił się im w ramiona, dziękując za ocalenie. Dopiero po dłuższej chwili dotarło doń, że krwawy zamach i cała odsiecz są cudowną mistyfikacją Na razie łkał na piersiach wiernych przyjaciół" - jak opisuje to Mieczysław Kochanowski w książce wspomnieniowej o Cybulskim.

Z kolei pośród rodzinnych opowieści o małym Bobku jest i taka, jak to jako kilkuletni berbeć zainscenizował w Tenczynku scenkę przy studni ze swoim zniknięciem. Rodzina była przekonana, że Bobek do niej wpadł; ojciec posłał już po straż pożarną, żeby wypompowała wodę, a ten obserwował wszystko z ukrycia, śledząc przebieg poszukiwań.

Ot, zabawy, żarty z panią z kosą w de. Czy po lipcu 1969 roku nabrały innego wymiaru? Czy objawiła złowieszcze znaczenie tablica rejestracyjna owego BMW - 71 -17 WE. A zatem z kosami?

Jakże inną pewnie wymowę miało teraz zdjęcie ze ślubu Agnieszki Osieckiej z Wojciechem Frykowskim, pstryknięte w zakopiańskiej "Halamie". W kwietniu tego roku umarł Komeda; był świadkiem na tym ślubie. Kobiela, drugi świadek, zginął w lipcu. W sierpniu banda Masona zamordowała w willi Polańskiego w Beverly Hills Frykowskiego. A jeśli wspomnieć tragiczną śmierć na początki 1967 roku Cybulskiego?

Dodajmy jeszcze wspomnienie Małgorzaty Kobieli związane z pochówkiem Komedy." "I ja sobie wtedy uświadomiłam na tym pogrzebie, że przecież Krzyś niedawno, przed chwilą dosłownie, był obok nas przy otwartym grobie Zbyszka w Katowicach. A teraz myśmy stali przy jego grobie. Wtedy powiedziałam: Bobek, popatrz, między nami stoi następny pogrzeb. Któraś z tych osób będzie następna, na której pogrzeb pójdziemy. I to był pogrzeb Bobka właśnie".

A jeśli jeszcze przywołać słowa z listu, jaki przesłał do niej mąż w roku 1965: "Muszę Ci powiedzieć, że tak się cieszę, aż się martwię, że nam teraz będzie za dobrze, Małgosiu. I mieszkanie, i samochód jest, i Tenczynek, i lustro... I dużo cały czas razem. Więc naprawdę boję się coraz częściej, że może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, złego, bo nam za dobrze. A ja myślę, że przyroda zawsze wyrównuje, niestety".

"Zezowate szczęście"? Czy coś więcej?

Samochód był przez wiele lat obiektem szczególnego zainteresowania i pożądania aktora. W listach do najbliższych stale się pojawiają kolejne auta, naprawy, starania o możliwość zakupu, na przykład w Niemczech po powrocie z USA. Ileż miał radości samemu prowadząc jakiegoś krążownika po amerykańskich szosach... .Jestem arcywspaniały kierowca! Przejechałem k/600 mil po przedstawieniu w New Britain" - zapisał w dzienniku prowadzonym podczas tego wojażu.

Inni dostawali co dwa-trzy lata przydział na nowe auto, on - przecież już sławny aktor - ni razu.

Podobnie z mieszkaniem, gdy po siedmiu latach w Trójmieście przeniósł się do Warszawy, pojawił się problem własnego lokum. Tak dostał - M-3 ze ślepą kuchnią, taki luksus a la Gomułka. Na ósmym piętrze, tyle. Dostał, dzięki kontaktom, a potem już przyjaźni z prezesem spółdzielni.

Tak więc w komedii "Człowiek z M-3" grał Kobiela niejako siebie. Był lekarzem szukającym żony, w rzeczywistości sam z żoną lekarką walczyli o mieszkanie.

A czyż wcielając się w Piszczyka nie był po części sobą? Czy ów starający się wpasować w aktualne realia społeczno-polityczne nieszczęśnik - wciąż nieporadnie, wciąż nieskutecznie, a mimo to podejmujący nowe wyzwania nie jest echem postaci aktora? "Słyszę, że będą występy extra dla Prezesa Rady Ministrów, dla Cyrankiewicza. Wolę z nimi dobrze żyć, bo w końcu jak przyjdzie załatwiać jakieś mieszkanie czy coś, to jedno słowo takiego władcy wystarczy, zamiast miesięcy chodzenia". Czyż to wyznanie Kobieli z listu do rodziny nie pasuje do tragikomicznej postaci z kręconego rok wcześniej filmu Munka?

Czy wiecznie pędzący, dosłownie i w przenośni, aktor, bo spektakle, bo występy kabaretu, bo film, stale w stresie, czy zdąży, czy się terminy nie zmienią, a się zmieniały, czy reżyser się nie rozmyśli szamoczący się z brakiem czasu i pieniędzy, którymi wspierał i rodzinę, mający świadomość, że nierzadko bierze udział w chałturach, znudzony powielanymi numerami w kabarecie Wagabunda, ale dającym pieniądze, zapędzony w kolejnych sprzecznościach - tak własnej psychiki, jak i realiów, a zarazem gorączkowo goniący życie, które co jakiś czas zdaje się mówić, że właśnie los się uśmiechnął - to nie paralela przygód Jana Piszczyka? I nawet to nazwisko przystaje do aktora, którego głos momentami wpadał w falset..

Trzynaście lat wykonywał zawód aktora, i to bez dyplomu, bo go nie odebrał zalegając z oddaniem książek do biblioteki.

Najpierw Teatr Wybrzeże, gdzie debiutował rolą Maskaryla w "Zwadach miłosnych" Moliera, i w tymże Gdańsku współtworzony wraz z Jackiem Fedorowiczem, Jerzym Afanasjewem i Cybulskim legendarny teatrzyk Bim-Bom, z którym wędrowali po Europie,

"Bim-Bom trwał sześć lat. Od 1954 do 196O roku. Kobiela był nim pochłonięty od pierwszej premiery do ostatniego spektaklu - poświęcając mu swój talent, czas i siły. (...) Wnosił do naszego teatru lekkość i wdzięk, subtelność i poetycki żart, wspaniały zmysł obserwacyjny i ogromne wyczucie sceny. (...) Był zawsze autorem najcelniejszych sformułowań, błyskotliwych drobiazgów, które nadawały całości niepowtarzalny styl (...) Był bardzo konsekwentny w przekazywaniu swojego spojrzenia na świat (...) Stale łamał utarte systemy myślenia, stale szukał czegoś nowego, nie chciał poddawać się konwencjom i unikał powtórzeń" - wspominał po jego śmierci Jacek Fedorowicz.

Był jeszcze i eksperymentalny Teatr Rozmów (1957-58), gdzie wystawiono m.in. "Za zamkniętymi drzwiami" Sartre'a.

A potem już Warszawa - Ateneum, Komedia, kabarety Wagabunda i Dudek. I realizowane z Jerzym Gruzą i Fedorowiczem programy telewizyjne z udziałem publiczności - "Poznajmy się".

"Nie przerażała go myśl, że staje sam na sam z publicznością bez autora Był sam autorem, nie w znaczeniu dosłownym, ale dlatego, że budował i wywoływał sytuacje, wiedział, kiedy i jak spointować to, co rodziło się między sceną a publicznością. (...) Uczył nas, jak się bawić, widzieć w ludzkich błahostkach ten błysk odwrotnej, śmiesznej strony życia. (...) Przełamywał konwenans, uczył publiczność swobody i naturalnej reakcji. Uczył śmiać się" - wspominał Gruza.

I jeszcze występy w "Divertimentach" Jeremiego Przybory, w "Listach śpiewających" wg tekstów Osieckiej, w,,Klubie profesora Tutki" w reż. Andrzeja Kondratiuka i w Teatrze Telewizji, gdzie ostami raz zagra, genialnie, w wystawionym przez Gruzę, właśnie z myślą o Kobieli spektaklu , .Mieszczanin szlachcicem" Moliera.

W filmie przez kilka lat był epizodystą, aż nadeszły dwie większe role - porucznika Dąbeckiego w "Eroice" Munka (1957) i Drewnowskiego w"Popiele i diamencie". "Wyśrubowałem stawkę na ryczałt - 20 tysięcy złotych!" - chwalił się w liście do rodziny, donosząc o umowie na 18 dni zdjęciowych w filmie Wajdy.

Wreszcie w 1960 r. zagrał życiową rolę Piszczyka.

"Rola Piszczyka napisana była specjalnie dla Kobieli. Bez niego ten film byłby może tylko dydaktyczną satyrą na ludzi bez własnego oblicza.(...) Aktor pokazywał człowieka uwikłanego w nieprawdę i tę nieprawdę demaskował. Jego bohater chce przybrać formę, w której inni by go akceptowali. Chce być taki jak inni, ale pech, czy może nadmiar dobrych chęci sprawia, że ten gorliwiec zostaje rozpoznany i wyśmiany" - napisze Tadeusz Sobolewski po latach.

I tylko szkoda, że już nikt z filmowców nie obsadził aktora równie trafnie, dając równie wielowymiarową postać do zagrania. Ciekawie jeszcze było w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Hasa, gdzie wcielał się w skrywającego się za różnymi maskami kawalera Toledo, ale już nie w "Kryptonimie nektar", "Przekładańcu" Wajdy, czy nawet we wspomnianym popularnym "Człowieku z M-3". A później już był tylko wyjątkowy epizod w filmie Wajdy "Wszystko na sprzedaż"; na poły prywatnie, na poły symbolicznie żegnał się ze Zbyszkiem Cybulskim.

Grał także w filmach dokumentalnych czy paradokumentalnych, jak "Kobiela na plaży" Andrzeja Kondratiuka Obrazu, który pewnie by znów wyniósł go na wyżyny, już nie doczekał. I Marek Piwowski główną postać w "Rejsie" powierzył Stanisławowi Tymowi.

"W filmach gram dość często, choć ważnych ról, ciekawych postaci nie miałem wiele. Ciągle jednak mam nadzieję, że trafię na swoją rolę" - mówił Kobiela w wywiadzie w początkach 1969 roku.

Dobiegał 38 lat zatem nadzieja była w pełni zasadna...

Cóż, nie miał tyle szczęścia co jego Piszczyk. On przeżył nawet bieganie po polu kapusty, na które spadały bomby...

Pisząc tekst korzystałem z książki Macieja M. Szczawińskiego "Zezowate szczęście. Opowieść o Bogumile Kobieli", Katowice 1996

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji