Artykuły

"I tak sobie dalej żył" Opowieść o Lenzu

Jego niedola dostarczyła libretta do opery kameralnej, innych opowiadań, całkiem świeżo napisanej powieści. Wrażliwość i kondycja dzisiejszego człowieka przegląda się w losach Lenza jak w zwierciadle - o historii "Lenza" pisze Marek Troszyński w magazynie Teatr.

Byli niemal rówieśnikami, przyjaźnili się, raz nawet startowali do tej samej panny. Ten starszy co prawda nieco wcześniej. Wtedy, gdy otrząsnął się już z rokokowych anakreontyków, harcap wyrzucił do kosza i wraz z przyjaciółmi we francuskim Strasburgu nad alzackim piwem reformował społeczeństwo. Później się okazało, że były to założycielskie akty ruchu znanego jako preromantyczny Sturm und Drang.

Panna nazywała się Fryderyka Brion. Była piękną blondynką o błękitnych oczach i rozmarzonym spojrzeniu. Szybko się okazało, że przebranie adepta teologii (studencki psikus Goethego) zaczęło go krępować; zauroczony dziewczyną pożyczył cywilne ciuchy i tak się przedstawił - niemal oświadczył - pięknej Fryderyce. Czar, jaki nad nim roztoczyła, wybił go całkowicie z dotychczasowego tonu twórczości, dowcipnych, zgrabnie puentowanych konceptów. Pisane dla nowej muzy Pieśni z Sessenheim stały się pierwszym osobistym wyrazem autentycznego uczucia, liryki bezpośredniej twórcy Fausta.

A potem, gdy młody patrycjusz zobaczył w mieście tę pachnącą stodołą, wioskową muzę, stało się dla niego oczywiste, że stanowiła ona tylko epizod. Kolejny epizod w bogatym łańcuszku mniej i bardziej poważnych i intensywnych zauroczeń: wcześniejszych i późniejszych. Więc dlaczego był zazdrosny o uczucie Lenza do pięknej pastorówny? Ba, nawet odczuł coś w rodzaju manii prześladowczej - według Goethego Lenz chciał wydobyć od niej poufne wiadomości, to nie była z jego strony wcale miłość, tylko fortel, żeby dorwać się do listów byłego kochanka! Ale Fryderyka nie potrzebowała pocieszenia ani pocieszyciela - jak się później okazało, po przelotnym związku z kochliwym Jupiterem szansy nie dostał już nikt. Piękna Fryderyka została panną. W lirykach Goethego występuje jako "ona", "miła" - zwykły adresat liryczny. Chociaż nie, raz przecież potrzebny był rym do "Blicke". Wtedy ją nazwał po imieniu: "Friederike"...

Za czyją więc sprawą jej imię rozbrzmiewało echem, odbijało się od ścian lasów i gór w Wogezach? Budziło mieszkańców wioski po nocy? "O północy jakiś hałas obudził Oberlina: to Lenc [sic!] przebiegał pędem przez dziedziniec, wołając głuchym twardym głosem imię Fryderyki nieopisanie szybko, z pomieszaniem i desperacją. Rzucił się potem do cysterny studziennej, brodził po niej, ale wnet stamtąd wyskoczył i pędził do siebie na górę, a potem znów do cysterny i tak kilka razy, aż wreszcie ucichł". Ale nie ucichł - obudzeni domownicy słyszeli jeszcze długo w noc dziwne dźwięki, które porównywali do tonów "owsianej piszczałki". "Mógł to być odgłos jego skowytu - głuchy, rozpaczliwy, straszny".

To była jego, Lenza, Pieśń z Sessenheim, swoiste pendant do zaklętej w równych szeregach czcionek drukarskich miłości Johanna Wolfganga Goethego. Zresztą - było chyba coś na rzeczy z tym "wchodzeniem w buty" przyjaciela. W dwa lata po ogromnym sukcesie Cierpień młodego Wertera napisał przecież Lenz literacki aneks do utworu kolegi, zatytułowany Leśny brat. Odpowiednik cierpień Wertera (wydany pośmiertnie). Jego główny bohater obdarzony jest wrażliwością wręcz chorobliwą - spala się w miłości do kobiety, której nigdy nie widział. W tym pendant pojawia się również Goethe, lekko tylko zamaskowany, występuje pod nazwiskiem Rothe. Jest tam młodzieńcem zaradnym, zdyscyplinowanym, potrafiącym znaleźć miejsce w porządku życia społecznego. Jak Goethe. Jak Faust w drugiej części dramatu.

Drogi przyjaciół rozeszły się ostatecznie w Weimarze, gdzie Goethe oddał się błyskotliwej karierze dworskiej, ale najpierw wykorzystał wspaniałą szansę szampańskiej zabawy na koszt poddanych księcia pana; przyjaciele nazywali go swoim kapitanem. Lenz, pamiętny młodzieńczych ideałów, pewnie bardziej bezkompromisowy, na polecenie Goethego zostaje usunięty z dworu. Dokładnie nie wiadomo dlaczego. Od tamtej pory, gdy Wielki Goethe wspomina go w swoich pismach, to nieodmiennie jako "Lencowe oślątko" ("Lenzens Eseley").

Ich drogi rozeszły się na zawsze. Ale chyba tak być musiało. Czy młody Goethe miał już coś Jowiszowego w twarzy, w gestach, w głosie?... Czy już wtedy wygłaszał swoje skończone prawdy w jasnych formułkach pięknie zbudowanych zdań, "jak twarde, błyszczące talary, na zimno już w mennicy wybite, które możesz nosić przy sobie"? Wyrzekający na romantyczność klasyk cenił sobie przede wszystkim jasność, "I ta to właśnie jasność była jak zimowa pogoda. Tchnęła mroźnym, przeraźliwym chłodem". Gdy weimarski Jupiter raz i drugi odbywał obligatoryjną dla klasyka podróż po Włoszech i wpadał w zachwyt nad starożytnymi pamiątkami, Lenz poszukiwał swojej prawdy za siedmioma górami, za siedmioma lasami pejzaży krajów niemieckich. "Pukle blond włosów okalały mu bladą twarz, w oczach i wkoło ust przelatywały drgania, ubranie miał podarte".

Jest rok 1778. Od 20 stycznia do 8 lutego Lenz przebywa u pastora Johannesa Friedricha Oberlina w alzackim Waldersbach (Waldbach). Duchowny był prekursorem pedagogiki społecznej, tworzył szkoły, ośrodki opiekuńcze dla zbłąkanych, pozostawionych sobie, nieprzystosowanych do życia w stadzie owieczek. Stan psychiczny Lenza, mimo troskliwej opieki i stałego niemal nadzoru nad świadomie i nieświadomie dążącym do samounicestwienia pisarzem, nie uległ poprawie. Na szczęście o jego istnieniu przypomniała sobie rodzina. Rodzinie zaczęło się lepiej powodzić materialnie, przyjechał po niego brat. Zawiózł do Rygi, gdzie ojciec tymczasem sprawował urząd superintendenta (w protestantyzmie - odpowiednik arcybiskupa). Potem Lenz przebywał w Petersburgu i pod Dorpatem, by ostatecznie osiąść w Moskwie. Umysł zajęty pozytywną pracą - nauką rosyjskiego, tłumaczeniem na niemiecki dzieł o historii Rosji - nie porzucił swoich urojeń. Lenz nie wraca do "równowagi" i kończy tak, jak wielu wybranych, przedwcześnie. Rankiem 24 maja 1792 roku znaleziono go martwego na moskiewskiej ulicy. Miał czterdzieści jeden lat. Miejsce jego grobu jest dzisiaj nieznane.

Gdy w Moskwie znajdują ciało Lenza, w Lipsku dorasta Johann Christian Woyzeck. Stara Europa rozpada się w gruzy, a Goethe znajduje w Schillerze odpowiedniego partnera działalności literackiej i kulturalnej - literacki duet tworzy niemiecką klasykę. Woyzeck ma lat dwanaście i jeszcze nic nie zapowiada jego smutnej kariery wojskowej i kryminalnej ani - tym bardziej - bohatera literackiego. Złą, sensacyjną popularność zdobywa, gdy jako żołnierz morduje swoją kochankę. Zanim został bohaterem dramatu Büchnera, stał się podmiotem rozpraw i analiz specjalistycznej prasy psychologicznej. Ewidentnie cierpiący psychicznie, niskiej szarży wojskowy, Woyzeck został uznany za wolnego od zaburzeń psychicznych. To chyba zbyt długie lucida intervalla, w czasie których sprawiał wrażenie zdrowego, zafałszowały obraz jego choroby. Büchner, późniejszy autor noweli Lenz, lekarz i przyrodnik, studiował na bieżąco głośny przypadek "morderstwa w afekcie" - w rodzinie parającej się medycyną od pokoleń miał bezpośredni i natychmiastowy dostęp do wszelkich rozpraw i artykułów na ten temat. Tragedię Woyzecka uczynił tematem swojego ostatniego, już niedokończonego dramatu. Tak jak wcześniej studiował psychikę Woyzecka, zapoznawał się także z zapiskami Oberlina. Szczególnie zaintrygowała go występująca tam postać kolegi po fachu, znanego dramaturga burzowców, autora wielu dzieł, m.in. dramatów Żołnierze i Ochmistrz.

Georg Büchner znany jest dzisiaj głównie dzięki stale obecnemu na światowych scenach dramatowi Woyzeck i jako twórca rewolucyjnego hasła "pokój chatom, wojna pałacom", wyprzedzającego swoim radykalizmem Marksa i Engelsa. Do jego współczesnej sławy najmocniej może się przyczyniła świetna ekranizacja dramatu dokonana w 1979 roku przez Wernera Herzoga. Büchnera jako pisarza, lekarza i filozofa interesowała tajemnica ludzkiej duszy; wydawało się, że najefektywniej można ją podejrzeć w takich przypadkach, gdy traciła kontrolę, powodowała zaburzenia kontaktu z rzeczywistością. Studiował te przypadki z zaciekawieniem i bezstronnością przyrodnika. Z systematycznych zapisków, niemal z karty objawów chorobowych prowadzonej przez skrupulatnego Oberlina, zbierał materiał niczym późniejsi naturaliści. Lektura tych notatek zrobiła na nim spore wrażenie. Gdy postanowił uczynić Lenza bohaterem tytułowym noweli, wykazał niezwykłą empatię pomimo użycia tradycyjnej, trzecioosobowej narracji. W jego wykonaniu nie jest to sucha relacja - jest w niej nie tylko współczucie, ale i zrozumienie. Cienka granica między bohaterem i narratorem wydaje się pękać: "Lenc opowiedział, jak w niego wstąpił wodnik i jak wówczas poczuł w sobie coś z jego swoistej istoty. Nie uważał tego stanu za wzniosły, sądził jednak, że musi to być niewypowiedziana rozkosz tak się stykać z osobliwym życiem każdego z istniejących kształtów, posiadać wyczucie kamieni, wód i roślin - i jak przez sen - wchłaniać w siebie każdą istność w przyrodzie".

Ale ani pobyt w górach, ani czuła opieka nudnego w końcu Oberlina, czy też wytrwała sinusoida podejmowanych samodzielnie górskich wypraw i zachwyt nad pięknem przyrody nie były w stanie go ocalić. "Wszechbyt wydał mu się cały w ranach; czuł głęboki, niewysłowiony jego ból". Ten ból przedwcześnie zmarłego osiemnastowiecznego niemieckiego dramaturga przejawił się z siłą, która pozwoliła mu przetrwać do dziś. Nie tylko w opowiadaniu Büchnera. Jego niedola dostarczyła libretta do opery kameralnej, innych opowiadań, całkiem świeżo napisanej powieści. Wrażliwość i kondycja dzisiejszego człowieka przegląda się w losach Lenza jak w zwierciadle.

W tej sztafecie kolejnych pokoleń: Lenz, Woyzeck, Büchner, jedynie temu ostatniemu udało się, i to o niespełna pięć lat, przeżyć Goethego. Weimarski kolos, wychodząc z oświecenia, dotknął schyłku romantyzmu; w głębi pozostał jednak klasykiem. Do końca wygłaszał swoje formuły, od których wieje mrozem, zdania jak gładkie, świeżo wybite w mennicy talary spadają do dziś z brzękiem na marmurową posadzkę. Skrzętnie przez słuchaczy gromadzone dla potomnych, zapisywane przez Eckermanna. Ich metaliczny dźwięk nie jest w stanie zagłuszyć innego głosu z przeszłości, który dociera do nas dziś ze zdwojoną mocą. Głosu zabłąkanego w Wogezach Lenza, którego skowyt - głuchy, rozpaczliwy, straszny...

Autorka polskiego tłumaczenia noweli Büchnera Lenz Kazimiera Iłłakowiczówna zarówno w tytule, jak i w tekście posługuje się spolszczonym zapisem "Lenc". Cytaty skracałem bez zaznaczania. Charakteryzując Goethego, posłużyłem się słowami Listów z podróży A.E. Odyńca. Wątek dziwnego rozstania Lenza z Goethem otrzymał kryminalną oprawę w wydanej w 2002 roku powieści Der rote Domino (Czerwone domino), której autorem jest Marc Buhl.

Marek Troszyński - wydawca Raptularza Słowackiego, kierownik Ośrodka Edycji i Dokumentacji Dzieł Juliusza Słowackiego; pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji