Artykuły

Teatr, autor, adaptacja

CORAZ częściej spotykamy się w teatrze z pojęciem adaptacji tekstu, czyli jego specyficznego opracowania w zależności od potrzeb. Najściślej pojęcia to wiąże się z teatrem telewizji, który w swoich poszukiwaniach repertuarowych sięga do innych gatunków literatury i przystosowuje je dla własnego użytku. Dzięki temu ożywają na ekranie postacie znane nam dobrze z literatury powieściowej, jak Grigorij Melechow i Aksinia z "Cichego Donu", pokolenie Kolumbów z powieści Bratnego, czy rodzina Niechciców z "Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej.

W żywym teatrze dzięki tego rodzaju adaptacjom śledzimy na scenie miłość pana Wokulskiego, perypetie pana Zagłoby i jego przyjaciół, przygody Ani z Zielonego Wzgórza. Tego typu poszukiwania i praktyki wydają mi się słuszne i celowe, popularyzują bowiem znakomite powieści, nadają żywy kształt naszym fantazjom i na ogół cieszą się dużym powodzeniem publiczności.

Różnego rodzaju opracowaniom ulegają także sztuki pisane specjalnie z myślą o scenie. A to adaptator chce je po prostu skrócić, a to uwspółcześnić, by bardziej przybliżyć do dzisiejszej widowni. I te poczynania są w zasadzie słuszne i nieraz uwieńczone pełnym sukcesem, przywracają naszym scenom i pozycje dawno zapomniane a zasługujące na pamięć. Ale zdarzają się również przypadki, w których praktyki te nie zadowalają nas w pełni, a czasem wywołują wręcz sprzeciw.

Potocki - Grochowiaka

Pierwszym takim sygnałem ostrzegawczym w tym sezonie warszawskim wydały mi się "Parady" Jana Potockiego w nowym opracowaniu Stanisława Grochowiaka na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Urocze XVIII-wieczne "pałacowe" teksty w zestawieniu z dziś pisanymi (mimo, że zabrał się do nich poeta, rzec można, całą gębą) stały się dziwnie ciężkie i pozbawione swego naturalnego wdzięku. W efekcie pozycja ta - która bez współczesnych powiązań tekstowych, przypomniana przed laty w Teatrze Dramatycznym w pięknej scenografii Władysława Daszewskiego, wywołała szczery i powszechny zachwyt - wypadła, mimo wysiłku aktorów, dziwnie żałośnie.

Molier - Adamskiego

A że Teatr Kameralny znany jest ze skądinąd chwalebnego zainteresowania współczesnością, nie zrażona niepowodzeniem dyrekcja także swą najnowszą premierę, Molierowskiego "Świętoszka" - wystawionego w związku z uroczyście obchodzoną okrągłą rocznicę 300-lecia śmierci największego komediopisarza wszech czasów - postanowiła pokazać w nowoczesnym kształcie. Zrezygnowano zatem z tradycyjnego, grywanego dotąd w teatrach przekładu Boya-Żeleńskiego i skorzystano z nowego tłumaczenia Jerzego Adamskiego.

Zamysł godzien uznania, ale efekt niestety chybiony. Tłumaczenie bowiem okazało się daleko idącym opracowaniem tekstu, z dużą niezgodnością stylistyczną i szeregiem niekonsekwentnie przeprowadzonych pomysłów. Proza miesza się tu z poezją, a Molier z cytatami z Fredry, Mickiewicza czy wręcz Tomasza Manna. Co gorsza - a co chyba łatwo przewidzieć można było - dziwne te zabiegi nie wyszły znakomitej komedii na dobre. W rezultacie tego galimatiasu zginął gdzieś cięty humor "Świętoszka", za który tak ciężko prześladowano za życia jego autora. A rozmnożone dziwolągi językowe mogą zdezorientować widzów mniej obeznanych z literaturą i zdenerwować tych bardziej przygotowanych. Oczywiście za pomyłkami tłumacza poszły błędy reżysera (Helmut Kajzar) i scenografa (Daniel Mróz).

Wydaje mi się, że z tej ciężkiej próby udało się wyjść zwycięsko jedynie trójce aktorów: znakomitej Sewerynie Broniszównie, która w roli pani Pernelle obchodziła rzadki i piękny jubileusz 60-lecia pracy scenicznej w Teatrze Polskim, Władysławowi Hańczy w roli Orgona, pana domu i Justynie Kreczmarowej - Dorynie.

Arystofanes - Jareckiego

Kolejne wątpliwości również natury adaptacyjnej dostarcza także najnowsza premiera Teatru Rozmaitości, "Żaby" Arystofanesa w opracowaniu Andrzeja Jareckiego. Jak wiemy, "2abyił napisane zostały w Grecji w V w. p. n. e., w rok po śmierci znakomitych tragików Eurypidesa i Sofoklesa, którzy nie zostawili teatrowi ateńskiemu godnych po sobie następców. Były ostrą współczesną satyrą wyśmiewającą literackie przetargi. Osią akcji stały się przygody Dionizosa, boga sztuki dramatycznej, który postanawia zejść do piekieł, by sprowadzić stamtąd i przywrócić ziemi niezastąpionego Eurypidesa.

Skoro nową wersję tej starożytnej komedii firmuje nazwisko Andrzeja Jareckiego, mieliśmy prawo spodziewać się, że rzeczywiście pokusi się on o to, by nadać tej satyrze współczesne akcenty, łatwe do odczytania dla szerokiej dzisiejszej widowni. Ale niestety aluzje do współczesności zawdzięczaliśmy przede wszystkim w nowej wersji "Żab" tzw. grubym słowom, co jak wiadomo jest na uwspółcześnianie chwytem niewystarczającym. Tak więc znów wysiłek teatru (reżyseria Giovanni Pampigiione, scenografia Tomasz Ciecierski) był znów niewspółmierny do walorów tekstowych. A przyznaję się, że należę do tych, dla których tekst jest w teatrze sprawą raczej podstawową.

Toteż z ostatniej premiery Teatru Dramatycznego wychodziłam wręcz z uczuciem zażenowania. I nie rozgrzesza teatru włoskie nazwisko autora i reżysera tego spektaklu, nawet jeśli urodził się on w Polsce i mówi tym językiem. Dodajmy zresztą, że tekst jego tłumaczy i wzbogaca własnym wkładem aktorka tegoż zespołu, grająca w tym spektaklu, Halina Dobrowolska. W sumie "Diabelstwa" Alessandro Fersena mimo udziału dobrych aktorów z Józefem Nowakiem w roli diabła na czele, zrobiły na mnie wrażenie spektaklu niemal amatorskiego.

Gogol - Hanuszkiewicza

Z prawdziwą natomiast satysfakcją odbierałam raz jeszcze cudownie brzmiący ze sceny przekład Juliana Tuwima Gogolowskiego "Rewizora" w Teatrze Narodowym. Cóż za szczęśliwy traf, że nikt go nie zaadaptował. Tym razem Gogol razem z Tuwimem święcili prawdziwy triumf znakomicie przygotowany przez mistrza tej ceremonii Adama Hanuszkiewicza. Wreszcie zbiegły się szczęśliwie nowe pomysły reżyserskie z duchem dzieła. I mimo świadomych uwspółcześnień i żartobliwych nawiązań do niedawnych zachwytów nad angielskim teatrem Brooka w "Śnie noc letniej" Szekspira, zabawa była przemyślana i czytelna dla każdej widowni. Nawet dla tej, która o eksperymentach Peter Brooka nigdy w swoim życiu nie słyszała i raczej nie usłyszy.

I chyba właśnie o takie odmładzanie klasyki chodzi. Nie o lepszą czy gorszą zabawę dla paru wtajemniczonych, ale o pewne odświeżenie wychodzące na zdrowie nawet najbardziej zasłużonemu arcydziełu. Tym razem zamysł reżysera wsparł walnie scenograf tego przedstawienia Marian Kołodziej, z rewelacyjnymi huśtawkami rozwiązującymi znakomicie wielką scenę bujania Chlestakowa o jego wielkokwiatowych powiązaniach.

Pełny sukcea autora, tłumacza, reżysera i scenografa zbiegł się szczęśliwie z wybitnymi osiągnięciami aktorskimi, przede wszystkim Mariusza Dmochowskiego w roli Horodniczego (dawno nie oglądaliśmy tego aktora na scenie, jest w świetnej formie, niech nam nie każe długo czekać na następne spotkanie) i Wojciecha Pszoniaka jako Chlestakowa. Po przesileniu Makbetowym Pszoniak wyraźnie nawiązał do swych głośnych tradycji krakowskich, zadziwiając scenicznym temperamentem i komediowym zacięciem. Nie sposób również pominąć Wojciecha Siemiona w roli Osipa z niezapomnianą sceną ponaglania do wyjazdu i przestrzegania pana przed nieuniknionym zdemaskowaniem. No i warta uwiecznienia cała galeria drobnych urzędniczków skupiona wokół Horodniczego z Aleksandrem Dzwonkowskim, Gustawem Lutkiewiczem i Józefem Pierackim na czele.

Tak więc przybył wreszcie w stolicy spektakl, na który chętnie powinna chodzić publiczność, jak to się mówi od lat 10 do 100.

Scena Kameralna Teatru Polskiego - "Parady" J. Potockiego i S. Grochowiaka.

Scena Kameralna Teatru Polskiego - "Świętoszek" Moliera.

Teatr Rozmaitości - "Żaby" Arystofanesa.

Teatr Dramatyczny - "Diabelstwa" A. Fersena.

Teatr Narodowy - "Rewizor" M. Gogola.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji