Artykuły

WSPOMNIENIE: Stefan Jaracz (24.12.1883-11.08.1945)

11 sierpnia br. minęła 65. rocznica Jego śmierci. Był genialnym artystą. W historii polskiego teatru Jego nazwisko zapisane zostało złotymi zgłoskami. Dziś niewiele ono mówi młodemu pokoleniu. Nie mam pewności, czy młodzi ludzie kończący studia aktorskie słyszeli o wielkim STEFANIE JARACZU? Dlatego postanowiłem przypomnieć Jego sylwetkę.

Urodził się 127 lat temu, w wigilię Bożego Narodzenia w 1883 roku, w Żukowicach Starych pod Tarnowem jako syn wiejskiego nauczyciela. Pierwsze nauki pobierał w szkole ojca. Potem zdał maturę i zapisał się na uniwersytet. Studiował historię sztuki i literaturę. Miał naturę cygana. Wędrując, trafił do teatru. Spodobało mu się. A ponieważ miał talent dany mu od Boga, zaszedł bardzo wysoko. Osiągnął szczyty, które przerwała wojna.

Nie miałem okazji znać Go osobiście, ale znałem Jego żonę Jadwigę Jaraczową i córkę Hankę Jaraczównę, równie utalentowaną jak ojciec, z którą byłem zaprzyjaźniony i z którą pracowałem w Teatrze Nowym. Miałem też szczęście podziwiać Go na scenie. Były to lata 30. ubiegłego wieku. Krępy, średniego wzrostu, miał taką siłę oddziaływania, że kiedy wchodził na scenę, zapierało dech w piersiach. Reszta wykonawców odchodziła w cień.

Po raz pierwszy widziałem Go jako Dulskiego w "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej w Teatrze Aktora przy ul. Mokotowskiej 73. Ten gmach, w którym mieścił się teatr, ocalał z pożogi wojennej i stoi do dzisiaj. I choć rola Dulskiego jest rolą prawie niemą, wystarczyła, aby zwrócić na siebie uwagę. Jakiś czas później w tym samym teatrze podziwiałem Go jako Napoleona w "Madame Sans-Ge^ne" Sardou, gdzie za partnerkę miał Mirę Zimińską. Ucharakteryzowany portretowo na cesarza Francji wydał mi się genialny. Zachwycał kunsztem i precyzją wykonania. Potwierdziły tę opinię Jego kolejne role w Teatrze Ateneum, którym kierował i w którym grał takie role jak Pan Geldhab w komedii Fredry, Podkolesin w "Ożenku" Gogola, Tartuffe w "Świętoszku" Moliera i Arnolf w "Szkole żon". Równie znakomity i niepowtarzalny był w sztukach współczesnych, w "Dziewczynie z lasu" Szaniawskiego, w "Woźnym i ministrze" i w "Ludziach na krze" Wernera. Były to niezwykłe kreacje. Dziś po latach trudno mi je analizować, ale mimo że jestem już stary, stale je mam przed oczami. Ostatni raz widziałem Stefana Jaracza krótko przed wybuchem wojny jako Bartola w "Cyruliku sewilskim" Beaumarchais. Nigdy już potem nie powrócił na warszawską scenę.

Kiedy w 1935 roku 52-letni artysta obchodził 30-lecie swojej pracy artystycznej, grając Molierowskiego Argana w "Chorym z urojenia", Kazimierz Wierzyński tak pisał o nim w "Gazecie Polskiej": "Wielu jest u nas znakomitych aktorów, wśród najznakomitszych wielu z nich nieporównywalnych, ale JARACZ jest jeden. To znaczy jest odrębny, wyłączny, sam dla siebie, niejako JARACZ an sich. Ta odrębność i wyłączność polega na prawdzie jego przeżycia aktorskiego, ponad wszystko niewątpliwej i po stokroć udowodnionej. Jest to poeta aktorstwa o magicznej sile wyrazu. Jego osobowość jest tak dominująca, że właściwie on przejmuje rolę, a nie rola przekształca JARACZA". Kolejny hymn na Jego cześć napisał Antoni Słonimski w 25. numerze "Wiadomości Literackich" z 1935 roku, kończąc tymi słowami: "...był genialny. Nie można mówić o tej kreacji, trzeba ją zobaczyć i to ze trzy razy".

W czasie okupacji niemieckiej nie występował na scenie. Po zabójstwie Igo Syma aresztowany wraz Leonem Schillerem, Bronisławem Dardzińskim i Zbigniewem Sawanem, wywieziony został do obozu w Auschwitz. Tam przeżył ciężkie chwile i nabawił się gruźlicy. Tam też pogodził się z Leonem Schillerem. Przyrzekli sobie, że jak przeżyją, nigdy waśni, tylko praca do upadłego dla dobra polskiego teatru. Wyciągnięty z obozu przez przyjaciół przebywał w Otwocku. Choroba płuc nie pozwoliła mu na dalsze działania. Z Otwocka w lipcu 1945 roku przesłał list do obradującego w Teatrze Powszechnym na Pradze pierwszego powojennego zjazdu ZASP zwany później "Testamentem Jaracza". Wzywał w nim do zaniechania waśni i wzajemnego poszanowania. Upominał się o teatr wielki i wspaniały. Przypominał o posłannictwie. Prosił o wyrozumiałość dla młodych i szacunek młodych dla starszych.

Kilka dni później, 11 sierpnia 1945 roku, przestało bić serce wielkiego Jaracza. Był to najsmutniejszy dzień polskiego teatru. Trzy dni później tłumy warszawiaków wyszły z ruin spalonego miasta, aby pożegnać na zawsze wielkiego i kochanego artystę. Kondukt żałobny ruszył sprzed ruin spalonego Teatru Ateneum, aby zatrzymać się na placu Teatralnym, gdzie z resztek balkonu spalonego Teatru Wielkiego pożegnał Jaracza nowo wybrany prezes ZASP Dobiesław Damięcki. Nazwał Go "Geniuszem Sceny Polskiej". W czasie przemówienia słychać było zbiorowy szloch. Pochowany został na Starych Powązkach w Alei Zasłużonych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji