Shaw a la Brecht
Więc znowu bardzo dobry spektakl u Axera. Lekki, zabawny, wesoły, a przy tym wcale niegłupi. Zasługa reżysera i teatru tym większa, że osnuty na kanwie nie najlepszej sztuki autora "Świętej Joanny".
"Androkles i lew", napisany w roku 1912 (a więc w roku powstania "Pygmaliona") pomyślany był początkowo, jako bajka dla dzieci. Oparty jest na starej legendzie o niewolniku, który wyjął cierń z łapy lwa. Kiedy znalazł się później z dzikim zwierzęciem twarzą w pysk na arenie Colosseum, król zwierząt oszczędził go. Pod piórem Sha-wa umoralniająca opowieść z pięknym morałem ("kochajmy zwierzęta!") zamieniła się w pełną ironii sztukę dla dorosłych, wykpiwającą wszystko i wszystkich. Drwi z chrześcijan, pogan i ateistów, z Cezara i jego poddanych, z gladiatorów, oficerów, setnika i żołnierzy. Jest to sztuka pełna świetnych dowcipów, za którymi nie kryje się jednak treść tak bogata, myśl tak śmiała i odkrywcza, jak w najwybitniejszych dziełach wielkiego kpiarza.
Cóż bowiem zostaje, jako myślowe credo "Androklesa i lwa?". Pochwała tolerancji, potępienie fanatyzmu, łagodny program głoszący, że nie trzeba zanadto przywiązywać się do starego, ale też nie walczyć zbyt gwałtownie o to, co nowe. Pochwała zdrowego rozsądku, ale w gruncie rzeczy uznanie dla dość oportunistycznej i kompromisowej postawy życiowej. Bardzo to angielskie, choć chyba nawet mniej odważne od utopijnych rojeń fabianów.
Cóż więc zainteresowało Axera w tej sztuce, co pozwoliło mu stworzyć na jej kanwie spektakl tak ciekawy i żywy? Sądzę, że przede wszystkim technika dramaturgiczna, jaką Shaw w niej zastosował. Już Nicoll zauważył w swych "Dziejach dramatu", że w żadnej ze sztuk Shawa nie występuje z taką siłą dar efektu scenicznego, jak w tej komedii. Shaw stosował w różnych swoich sztukach technikę, określoną później przez Brechta mianem "efektu osobliwości", czy "efektu wyobcowania", ale w żadnej jego komedii nie jest to przeprowadzone tak konsekwentnie, nie występuje tak jaskrawo, jak w "Androklesie i lwie". Chwyt Shawa polegał na tym, że pokazywał on zwyczajnych ludzi, zwyczajne rozmowy w niezwykłym świetle, w niezwykłych sytuacjach i na odwrót kazał ludziom w niezwykłych sytuacjach zachowywać się i rozmawiać, jakby nic niezwykłego się nie działo. I wtedy nagle sprawy i zdarzenia na które nikt zwykle nie zwracał uwagi nabierały nowego sensu, stawały się ciekawe, lepiej zrozumiałe, zaskakiwały publiczność zarówno samym sztafażem i niezwykłością konfiguracji, jak i swą głębszą i treścią, ujawnioną teraz wyraziście dzięki tej technice.
W "Androklesie i lwie" bestia zachowuje się, jak człowiek, a ludzie - jak bestie. I to wystarczy dla zbudowania całego utworu. Chrześcijanie, którym religia nakazuje łagodność i przebaczanie win swym wrogom, zwyciężają dzięki temu, że jeden z nich, osiłek Ferrovius rozszarpał na arenie sześciu gladiatorów, a owi straszni ludzie okazują się potulni i nieledwie łagodni, nie chcą wcale walczyć, mają dość tej jatki i pragną ratować chrześcijan od śmierci. Cezar jest człowiekiem wyrozumiałym i lękliwym, lud zaś łaknie krwi, itd., itp. Na każdym kroku efekt osobliwości, na każdym kroku zaskoczenie widzów, przedstawienie im jakiejś sprawy w innym świetle, wbrew utartym mniemaniom i powszechnym sztampom myślowym. Na tej zasadzie oparte są przecież paradoksy Shawa, jego humor i dowcipy, nieoczekiwanie zestawiające poglądy i fakty, których nikt dotąd tak nie łączył.
ERWIN AXER przeprowadził w przedstawieniu "Androklesa i lwa" bardzo ciekawe doświadczenie. Wyreżyserował je ściśle według wskazań i zaleceń Brechta. Spojrzał na sztukę przez jego okulary. Zaczął spektakl od pięknej sceny pantomimicznej z lwem, uwzględniając zamiłowanie Brechta do roli gestu i ruchu na scenie (zasada gestyczna), a takie do teatru chińskiego i masek. Lew jest uroczy i zbiera chyba najczęściej oklaski przy otwartej kurtynie. Duże brawa dla dwóch młodych ludzi, którzy go grają i dla WITOLDA GRUCY, reżysera pantomimy w tym przedstawieniu. Bardzo brechtowska jest w kolorze i kształcie funkcjonalna i ściśle przylegająca do stylu przedstawienia scenografia EWY STAROWIEYSKIEJ (maski jak z "Kaukaskiego koła kredowego" i dowcipna muzyka ZBIGNIEWA TURSKIEGO. Scena wejścia chrześcijan, obdartych i złachmanionych przypomina trochę "Operę za trzy grosze". Jest tu nawet w kącie beznogi żebrak na wózku, jakby podpis u dołu obrazu, aby nie było wątpliwości co do stylu. A potem już wszystko dalej idzie konsekwentnie według tej koncepcji.
Aktorzy grają lekko i z ironicznym dystansem. Podają świetnie dowcipy i paradoksy, przerzucają riposty, jak piłeczki pingpongowe, bawią się sami i bawią świetnie publiczność. A trzeba dodać, że żaden teatr w Polsce nie może pozwolić sobie dziś na tak wspaniałą obsadę. Poczynając od znakomitego TADEUSZA FIJEWSKIEGO w roli Androklesa, poprzez niezrównanego MIECZYSŁAWA CZECHOWICZA, który nie zagrał od dawna tak dobrze jak w roli chrześcijanina-gwałtownika Ferroviusa, JANA KRECZMARA, który odżył i odnalazł siebie na scenie Teatru Współczesnego, wydobywając całą intelektualna treść i elegancki humor postaci Cezara, MARTĘ LIPIŃSKA, uroczą, dysponującą pięknym głosem, szlachetnym ruchem. Jako Lawinia (może tylko trochę słabszą w deklaratywnych partiach roli, ale to nie tytko jej wina; autor obszedł się też gorzej z postacią pozytywnej bohaterki), ZBIGNIEWA ZAPASIEWICZA, HENRYKA BOROWSKIEGO, TADEUSZA SUROWĘ, JÓZEFA KONIECZNEGO (bardzo zabawnego zniewieściałego, patrycjusza), EDWARDA DZIEWOŃSKIEGO, ALEKSANDRA BARDINIEGO. EDMUNDA FIDLERA, MARIANA FRIEDMANNA, aż po wyrazistą i pyskatą BARBARĘ WRZESIŃSKĄ (Megera), i MIECZYSŁAWA PAWLIKOWSKIEGO, JANUSZA BYLCZYNSKIEGO i EUGENIUSZA POREDĘ. Nie jest to teatr gwiazd, lecz zespołowe przedstawienie, które nie ma słabych punktów, gdyż grają w nim tylko bardzo dobrzy i dobrzy aktorzy pod świetną batutą świadomego swych celów reżysera.
Choć więc wychodząc z teatru nie wynosimy zbyt bogatego materiału do przemyśleń i dyskusji, to jednak przeżywamy w czasie spektaklu prawdziwą przyjemność. Jest to bowiem radość dobrego teatru, dobrego dowcipu, dobrej gry, intelektualna rozrywka w najlepszym tego słowa znaczeniu. Odkurzony Shaw, podany a la Brecht, sprawdził się i zalśnił nowym blaskiem.