Androkles i lew
TO WCALE nie było ani takie śmieszne, ani takie wesołe - jakby to wyglądało z reakcji premierowej publiczności. "Androkles i lew" jest niewątpliwie jedną z najtrudniejszych do grania sztuk O. B. Shawa - jeśli się chce zagrać ją uczciwie, z zachowaniem wierności autorowi.
Można się doszukać w tej sztuce jakiejś Shawowskiej parafrazy powieści Sienkiewicza "Quo vadis", ale tylko w jej warstwie fabularnej i w niektórych postaciach .Ursus - Ferrovius, Ligia - Lavinia, Winicjusz - Kapitan, Neron - Cezar i in. Nie jest wykluczone, że Shaw znał tę powieść, nagrodzoną przecież Noblem i przełożoną - jeszcze przed powstaniem "Androklesa i lwa" - na wiele obcych języków. Ale snucie dalszych analogii byłoby bezsensowne: inna jest idea obu dzieł, inna warstwa intelektualna.
Shaw nie ukrywa, że cała ta starorzymska sceneria jak i związana z nią anegdota - to tylko kostium, przesłaniający gorzkie, aktualne sprawy jego współczesności. W przedmowie do książkowego wydania sztuki pisze, że chciał w niej pokazać próbę zdławienia propagandy, zagrażającej zdawałoby się interesom tych, którym służy prawo i porządek, ustanowione w imię religii i sprawiedliwości przez polityków-oportunistów, którzy bronią własnych pozycji. Ci zaś boją się i nienawidzą ludzi, którym światło wewnętrzne ukazuje lepszy świat, oparty na duchowej potrzebie stworzenia bogatszego i szlachetniejszego życia - nie dla nich samych i kosztem innych, ale dla wszystkich. A w innym miejscu stwierdza: "Stąd też moi męczennicy są męczennikami wszech czasów, a moi prześladowcy - prześladowcami wszech czasów", dodając, że "najbardziej frapującą cechą tej sztuki jest dziś straszliwa jej aktualność". Dziś, tj. W r. 1916, kiedy pisana była ta przedmowa.
Wydarzenia sprzed kilku miesięcy w Płd. Wietnamie, sytuacja na Cyprze, w Unii Południowo-Afrykańskiej, w południowych stanach USA, w Hiszpanii, w Portugalii i jej koloniach itd., składa się niestety na "straszliwą aktualność" "Androklesa i lwa" również i w dniu dzisiejszym. Bo jest to sztuka przeciw wszelkiej dyskryminacji, przeciw wszelkim metodom "nawracania siłą", sztuka afirmująca wierność własnym mierzeniom, przekonaniom, własnej ideologii - jeśli nie zwracają się one przeciw człowiekowi, przeciw człowieczeństwu - nawet za cenę okrutnej śmierci.
Shaw, który miewał ciągle różne porachunki z katolicyzmem, z chrześcijaństwem - raz je zwalczał, to znów zbliżał się do niego - dostrzegał jednak w chrześcijaństwie trwałe i budujące elementy humanistyczne, skoro bohaterami jego sztuki są właśnie chrześcijanie, przeciwstawieni bezmyślnemu okrucieństwu i tyranii Rzymu epoki Nerona.
Peszył być może nasze teatry ten "chrześcijański kostium". Peszył i odstręczał od wystawienia "Androklesa i lwa". No bo grać dosłownie, na serio - nie dobrze, zresztą i trochę przeciw Shawowi. Zrobić z tego tylko groteskową komedię - można urazić uczucia chrześcijańskiego widza, a poza tym wystawić sobie świadectwo intelektualnego ubóstwa.
Teatr Współczesny podjął ryzyko wystawienia tej sztuki, której nawet nazwy próżno by szukać w redakcyjnych wstępach do powojennych wydań sztuk Shawa, w programach teatralnych, w jedynej wydanej u nas obszerniejszej monografii (marksistowskiej) Alic West p.t. "G. B. Shaw". I jak zwykle - wygrał. Ale jest to zwycięstwo połowiczne, bo reżyser zatrzymał się w pół drogi: jemu też przeszkadzał ten ostemplowany kostium. Oczywiście, Shaw to nie Hugo, ale wiele scen było "dociskanych", wiele nastrojów celowo rozbijanych, a obsadzenie jednej z czołowych postaci sztuki siłacza Ferroviusa (który w walce między wiarą, pokorą i ewangeliczną miłością bliźniego a buntem i pychą, ulega jednak tej ostatniej) przez Mieczysława Czechowicza, z Kory określało tę postać (chociażby przez skojarzenia) jako komediowo-farsową. Czechowicz broni się wprawdzie uczciwie przeciw temu schematowi i uproszczeniu, spycha go jednak na te mielizny niestety reakcja publiczności.
Więc przedstawienie jest bardzo zabawne - i w swym kształcie scenograficznym (kapitalny ,,żywy lew") i w aktorstwie i w wielu pomysłowo inscenizowanych (acz niekiedy przeciąganych - jak w scenie Cezara z lwem) sytuacjach, osłabiona jednak została jego humanistyczna wymowa i niemal zupełnie wygaszone wewnętrzne dramaty takich postaci, jak Ferrovlus czy Lavinia (bardzo "laicka" i nie pogłębiona chociaż efektowna w interpretacji Marty Lipińskiej). Osobny rozdział spektaklu - to Tadeusz Fijewski w tytułowej roli ubogiego krawca Androklesa, przyjaciela zwierząt. "Bawił i wzruszał'' - to niewiele mówi o tej kreacji, trzeba jednak stwierdzić, że wbrew swemu "nieposłusznemu" aktorstwu nie próbował wyjść poza kompromisową koncepcję przedstawienia, wynikłą z tego interesującego zresztą spotkania Erwina Axera z G. B. Shawem.
Może przykład Axera zachęci inne teatry do wyjścia z przysłowiowego zaklętego kręgu "Profesji pani Warren", "Pigmaliona" i jeszcze kilku ogrywanych do znudzenia u nas po wojnie sztuk i do sięgnięcia po znaczną przecież (a grywaną przed wojną) resztę.