Artykuły

Ciało do ciała w "Apokalipsie"

"Apokalipsa. Skrócona historia maszerowania" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatre im. Jaracza w Łodzi. Pisze Katarzyna Badowska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Premiera w Teatrze im. Jaracza. "Apokalipsa. Skrócona historia maszerowania" to spektakl, który fascynuje, dezorientuje i prowokuje nadmiarem obrazów zmieniających się jak w kalejdoskopie.

Przedstawienie Agaty Dudy-Gracz oszałamia bogactwem środków inscenizacyjnych oraz nawzajem się wykluczających form teatralnych, zawrotnym tempem, żonglerką konwencjami i nastrojami, dziwnością kostiumów, a nawet układem widowni rozsadzonej w szczelnie oklejonych gazetami kościelnych ławach. Część ław jest kilkakrotnie przesuwana, oczywiście razem ze zdezorientowanymi widzami. Reżyserka (a jednocześnie scenarzystka i scenografka) osacza publiczność nadmiarem sygnałów, za których odbiorem nie sposób nadążyć. Każe patrzeć w kilka miejsc na scenie naraz, poważne sytuacje obraca w groteskę, miłość splata z brutalnością, a symbole kulturowe miesza z ikonami popkultury. Wymowny znak stanowi T-shirt jednego z bohaterów przedstawiający przybraną w ciernie Chrystusową głowę, nad którą widnieje napis "Kill your icons". Dostajemy nie tylko aktorstwo, ale też taniec, śpiew (także po aramejsku), efekty plastyczne, a nawet kaskaderskie. Aktorzy jednym ruchem ściągają ubrania albo unoszą się nad sceną.

Nie ma tylko dramatu, osnowy tekstowej, utworu, który podlegałby inscenizacji. Bo choć scenariusz powstał na podstawie średniowiecznego apokryfu zatytułowanego "Zapytania Jana Apostoła i Ewangelisty na uczcie tajemniczej Królestwa niebiańskiego" przypisywanego Janowi Teologowi, brak w spektaklu tradycyjnie rozumianej akcji opartej na porządku przyczynowo-skutkowym. Ciągłość narracyjną zastąpiły autonomiczne obrazy, niepowiązane, wyrwane z kontekstu sytuacje. W "Apokalipsie" nie ma początku i końca, kulminacji i rozwiązania. Elementy przedstawienia można dowolnie przestawiać, bo i tak nie złożą się w całość, jak klocki z różnych kompletów.

Kolażowość scen montowanych szybkimi cięciami niczym wideoklip, obliczonych na grę z widzem i eksperymentujących z dyskursem pozwala osadzić realizację Dudy-Gracz w kategoriach tzw. teatru postdramatycznego. Liczy się w nim natłok skojarzeń i wrażeń, a nie refleksja o człowieku i świecie, która w erze ponowoczesności wydaje się całościowo niemożliwa. Dlatego można mówić o poszczególnych scenach widowiska w "Jaraczu", ale nie o całości, której tu programowo nie ma. Rezygnacja z tradycyjnego modelu przedstawienia oddaje chaos i fragmentaryczność, na jaką jesteśmy zdani w oglądzie rzeczywistości. Poddana destrukcji fabuła ilustruje świat rozpadających się relacji międzyludzkich. Przekonanie o zamęcie i ograniczeniu poznawczym (reprezentowanym zbyt dosłownie przez otaczające widzów wycinki prasowe) wyklucza możliwość budowania kompletnego przekazu ideowego. Dlatego widz, który pragnie intelektualnych doznań, który szuka w teatrze kontemplacji, zawiedzie się. Refleksja o losie ludzkim jest w spektaklu miałka, sprowadzona do tezy, że apokalipsą jest nasze życie, że - by użyć Miłoszowych słów - "innego końca świata nie będzie", a śmierć zastanie nas między jednym gryzem jabłka a drugim. Człowiek to - zgodnie z heretyckim poglądem z apokryfu - istota diabelska, a zatem grzesząca pożądliwością, brutalna, cierpiąca. Kobieta dana mężczyźnie, by nie był sam, ostatecznie głębiej wtrąca go w nieszczęście, ponieważ miłość wymaga wysiłku i przemija. Związki homoseksualne naznacza niespełnieniem brak dziecka, ale i dziecko może być źródłem bólu - a nuż zechce być Spidermanem zamiast nauczycielem albo jako rozerotyzowany twór szatana zacznie dobierać się do matki? Starzec to nie mentor, lecz nikomu niepotrzebny balast z talerzem znienawidzonego kleiku, który daje się przełknąć bez zębów.

Afabularność oznacza rezygnację z bohatera pojmowanego jako postać sceniczna czy osoba dramatu. Aktor nie buduje psychologii, lecz odgrywając zmienne role, eksponuje własne ciało (po mistrzowsku radzi sobie z tym zadaniem Hubert Jarczak). Fizyczność staje się u Dudy-Gracz jednym z najistotniejszych narzędzi scenicznych. Aktorzy rozbierają się i są rozbierani do skąpej bielizny, a relacje między nimi przybierają często charakter kontaktu ciało - ciało. W wykorzystywaniu cielesności reżyserka balansuje na granicy dobrego smaku: sceny, w których mąż dopada i bije opuszczającą go żonę albo grupa bandziorów pałuje niewinnego, pokazane są w technice hipernaturalistycznej, sprawiając wrażenie wyjątkowo brutalnych i agresywnych. Tu nie ma udawania, ciosy i uderzenia o ziemię są autentyczne. Widz niemal czeka, aż zacznie płynąć prawdziwa krew, doznając odrazy etycznej i estetycznej, psychicznego dyskomfortu.

Duda-Gracz ma wiele znakomitych pomysłów i ogromne wyczucie plastyczne. Wizualnie znakomita jest scena z wykorzystaniem zrobionych wcześniej zdjęć rozsiadających się przy stole nagich kobiet, do których w czasie przedstawienia aktorki przykładają własne głowy. Salwy śmiechu wywołuje groteskowa sytuacja na pogrzebie, podczas której aktorki rozmawiają uniesione na linach nad grobem. W przypadku tego spektaklu chyba najlepiej po prostu poddać się wrażeniom, jakie wywiera zestawienie obrazu ze świetnie przygotowaną muzyką Jakuba Ostaszewskiego, to znaczy zatrzymać się na poziomie sensualnego odbioru. Inaczej będziemy musieli stwierdzić, że spektakl postdramatyczny to pomysł na raz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji