Artykuły

Tak było, tak nigdy nie będzie

"...Klamki, zamki lśnią na glanc,

W blasku las ułańskich lanc,

Szef policji pierś wysadza

I spod marsa sypiąc skry,

Prężnym krokiem się przecha­dza.

Co za gracja! Co za władza.

Co za pompa! Jezu "Chry...!

Zajeżdżają futra, fraki,

Lśniące laki, szapoklaki,

Uwijają się tajniaki

W paltocikach Burberry". (Julian Tuwim "Bal w Operze")

"...O wszystko należy prosić po­kornie i o wszystkim meldować po­słusznie. Wszyscy winni przestrze­gać zupełnego milczenia. Przy pró­bie najmniejszego oporu użyta bę­dzie broń".

(Z regulaminu obozu w Berezie Kartuskiej).

Nareszcie więc zobaczy­liśmy "Domek z kart"! Przeżyliśmy radość, jaką rzadko jeszcze budzą wy­bitne nawet zjawiska ar­tystyczne. Dzieła teatral­ne wcale nie często mają siłę kon­kretnych faktów i pożytecznych rzeczy. Pokazano nam sztukę śmia­łą, nie owijającą w bawełnę spraw, które może dlatego są bolesne, że się je uważa za drażliwe. Pokazano nam sztukę współczesną i realisty­czną. To znaczy taką, która może mieć realny i słuszny wpływ na de­cyzje nasze co do żywotnych dla nas problemów.

Raz jeszcze się okazało, że śmia­łość i ambicja popłaca, że nasz teatr może kształtować świadomość mas. Trzeba było rozejrzeć się po sali Teatru Współczesnego! To przedstawienie nikogo nie pozosta­wia w stanie obojętności. Już po charakterze oklasków poznać, że sala dzieli się na dwa obozy, że ta sztuka jest katalizatorem tych my­śli i wzruszeń, bez których nie sposób uważać się za czynnego uczest­nika naszej walki. Wyczekująca nieufność dziewięciu dziesiątych widowni przekształca się w najżyw­sze zainteresowanie, by wreszcie ustąpić miejsca prawdziwemu prze­jęciu. To jest przywilej tylko sztuk i przedstawień niecodziennych. Tak bywa tylko wtedy, kiedy palące sprawy życia znalazły w pisarzu nie chłodnego kalkulatora, ani pokątnego cyrulika, ale namiętnego rzecznika. Trzeba powiedzieć jasno: tej sztuki brak nam było przez całe osiem lat. Że "Domek z kart" nie stał się jedną z pierw­szych sztuk granych przez polskie teatry od chwili wyzwolenia - jest błędem. O jego istnieniu wiedzia­no dość szeroko już w 1945 r. Szkoda że nie pomagał nam przez te wszystkie lata. Dziś w obliczu dziesiątej rocznicy ludowej niepod­ległości widać tym wyraźniej ile znaczy dla właściwego zrozumienia naszej drogi, naszych zdobyczy, na­szych świetnych perspektyw taka rozprawa ze sprawcami wrześnio­wej klęski, taki porachunek z mi­tem burżuazyjnej wolności i nie­podległości. Takie przypomnienie owoczesnego klimatu.

Także na losach naszego teatru ta sztuka miała możność i prawo zaważyć. Rozwój ideowy środowis­ka teatralnego zależy przede wszystkim od takiego repertuaru, nad którym praca zmusi aktorów i reżyserów do jasnego określenia ich ideowego stosunku do odtwa­rzanych postaci - choćby dla do­bra roli, dla spełnienia wymogów zawodu. Przyznajmy: nikt z nas nie napisał rzeczy tak śmiałych, potrzebnych i żarliwych o jednej z najważniejszych spraw, do których poruszenia był teatr powołany.

Kto wie, jakby wyglądał nasz dramat współczesny, zwłaszcza zaś - nasza satyra teatralna, gdyby tę sztukę wystawiono wcześniej.

Przecież od czasów "Niemców" Kruczkowskiego żadne przedsta­wienie nie apelowało do problemów tak blisko nas obchodzących.

KOSZTA WŁASNE I PASJA

Krytykom przypomina się często, że jeśli zamiary autora były słusz­ne, a wysiłek artystyczny możliwie maksymalny, to drugorzędne bra­ki utworu nie powinny przesłaniać czytelnikom i recenzentom jego za­let - zwłaszcza jeśli braki owe są dowodem trudnych poszukiwań, je­śli są "kosztami własnymi" ideowej twórczości. Racja. Ale dramaturgo­wi brak prawie przykładów na po­parcie tych wołań o kredyt; naj­częściej jeszcze błędy licznych naszych dramatów są rezultatem nie tyle wybaczalnego braku doświad­czenia, nie tyle są "kosztami włas­nymi" prawdziwego nowatorstwa, ile raczej wynikiem wpadania w stare schematy. Otóż przykład "Domku z kart" świadczy, że o wrażeniu widza decydują nie po­szczególne, znaczne nawet, usterki utworu. Jeśli jego generalna linia przeprowadzona jest artystycznie przekonywająco, jeśli zbiega się z generalnymi liniami rzeczywistoś­ci, to widz i czytelnik nie będą ba­wić się w rejestrowanie usterek. W miarę rozwoju akcji "Domku z kart" człowiek przestaje zwracać uwagę na papier szeleszczący cza­sem w tekście, na sztuczne sytua­cje, których by rzemieślnikowi nie wybaczył. Przypomnienie o licznych brakach sztuki Zegadłowicza jej niewątpliwego sukcesu nie umniej­sza: przypadek ten pozwala wyjąt­kowo przejrzyście zorientować się w tym, co stanowi o nieprzemija­jącej wartości podobnych dzieł.

Nosi ta arcyciekawa sztuka li­czne cechy roboty gorączkowej i niedokończonej. Rozpoczęta tuż przed wojną, zakończona była już w głębi okupacyjnej nocy w 1940 roku. Czy pomagała mu Maria Ko­szyc, czy nie - Zegadłowicz na pewno jeszcze by nad nią popraco­wał. Niejednolitość stylu zapisać trzeba na karb ekspresjonizmu i symbolizmu, którym niegdyś autor hołdował; dlatego tam, gdzie dąży do realistycznego uogólnienia - wpada czasem w manierę symbo­licznych ogólników. Te same niewyplenione narowy odbiły się na ję­zyku sztuki. Stąd - znajdzie się trochę sztucznych zwrotów, zwłasz­cza w tyradach Sztorca. Stąd np. policjanci z posterunku w Rozsta­jach mówią językiem literackim. Dla odmiany (w drugim akcie) - literaci z pensjonatu "Polonia" roz­mawiają i zachowują się jak poli­cjanci; to już łatwiej zrozumieć, bo autor wprowadza na scenę - spo­śród przedstawicieli literatury - tylko faszystów albo mętniaków. Użył bo, sobie Zegadłowicz na nie­przyjaciołach! Na szczęście - nie tylko osobistych, choć i to, jak świat światem, dla największych nawet pisarzy stanowiło godziwą pożywkę twórczości. Zresztą, znajomość burzliwej biografii Zegadło­wicza wcale nie jest konieczna dla przejęcia się jego sztuką. Przeciw­nie, razi to i owo, kiedy się wie, że dotyczy nie tylko bohatera drama­tu - szlachetnego malarza i publi­cysty Brunona Sztorca, lecz także samego autora.

Z tym wszystkim sztuka, jak to się mówi, bierze. Nie mogą temu zaprzeczyć nawet ci, których ten dramat oburza, bo im zalał sadła za skórę. Są tacy; przedstawienie w Teatrze Współczesnym o nich nam przypomina. Wyliczanie wad "Domku z kart" byłoby zatem za­jęciem jałowym, gdyby nie miało pomóc w zrozumieniu tzw. tajemni­cy talentu i we właściwej ocenie znakomitej roboty teatru. Zastano­wić się trzeba więc nad tym, co' właśnie sprawia, że to przedstawie­nie jest wydarzeniem tak ważnym. Co tu zrobił autor? Czego dokonał teatr?

Bo umówmy się od razu: ten dra­mat ma wady nie większe i często­kroć nie inne niż przeważająca część naszych sztuk współczesnych, zalety zaś ma poważniejsze i licz­niejsze od większości podobnych u-tworów. Co więcej - są to zalety ciągle jeszcze u nas rzadkie.

Wśród słów, które recenzenckie kalkomanie zdążyły nam gruntow­nie obrzydzić, poczesne miejsce zajmuje "pasja". Trudno jednak znaleźć inne słowo dla określenia głównego żywiołu "Domku z kart". Tę sztukę napisał Zegadłowicz rę­ką aż drżącą od gniewu, rozżale­nia. Sztuki słucha się dlatego z ta­kim napięciem, że autor pisał o sprawach, które go samego głęboko przejęły.

Ale katastrofa wrześniowa wstrzą­snęła wszystkimi Polakami! Pi­sano o niej także sporo, a prze­cież aż do pojawienia się "Wrześ­nia" Jerzego Putramenta nie mie­liśmy w literaturze takiego obrazu tych dni, który by wytrzymał po­równanie z wyrazistością wspom­nień każdego z nas i został w pa­mięci narodu jako jasna i celna synteza. Te właśnie zalety ma sztu­ka Zegadłowicza. Oczywiście - to sprawa niewątpliwego talentu; ten talent widoczny jest w opraco­waniu ról mecenasa Kłeczka, Starosty, Prezeski, Kiti, a zwłaszcza - Premiera. Role te znalazły wy­śmienitych wykonawców, ale Kwaskowski, Łapicki, Bielicka, Szaflarska i Jaśkiewicz dlatego tak dobrze i pewnie w tych rolach się poczuli, że mieli oparcie w jednoznacznie ukształtowanym, szlachetnym ma­teriale literackim. Talent i takt ar­tystyczny podpowiedziały też Ze­gadłowiczowi co i w jaki sposób stać się ma w jego sztuce przed­miotem satyrycznej wiwisekcji. Nie przestraszył się groteski, operu­je nią śmiało, nie boi się pokaza­nia w jednej scenie straszliwego w swojej śmieszności Premiera i za­kutego w kajdany Sztorca wiezio­nego pod niemieckimi bombami do Berezy za napisanie artykułu "Do­mek z kart", w którym przepowie­dział klęskę i napiętnował jej obłudnych winowajców. Dobrze, ale nie brak talentu zaszko­dził dawniejszym dramatom Zegadło­wicza, czy takim powieściom jak "Motory"! Wybitne zdolności, duża wiedza i wysoka wrażliwość by­najmniej nie ustrzegły pisarza od dezorientacji ideowej i mętniactwa. Jego droga była niezwykle żmudna. Jego książki przypominają słu­py milowe na drodze przez czyś­ciec. Przy całej niezwykłości i ekscentryczności swoich losów jest Ze­gadłowicz na pewno typowym przedstawicielem ważnego odłamu polskiej inteligencji. Jego pomyłki także były rezultatem oderwania się od narodu, inteligenckiej izola­cji. Tym się jednak wyróżnił, że miał odwagę być konsekwentnym w porachunkach z własną przeszło­ścią i w walce o słuszną sprawę.

Co stanowi o artystycznej wy­mowie ,,Domku z kart"? Patos słu­sznej sprawy. Czy tylko w życzli­wych oczach? Nie, słuszna, history­cznie sprawdzalna idea utworu ma to do siebie, że wyzwala myśl piszącego, daje talentowi swobodę ru­chów, daje dziełu niemożliwą do podrobienia siłę o c z y w i s t o ś c i. Obiektywne prawa rządzące światem naprawdę istnieją; pisarz, który dopracował się ich znajomo­ści, nie traci już energii na upraw­dopodobnienie fałszu i mętnych do­mysłów. Oto przyczyna, dla której nie chce się wierzyć, że "Białą rę­kawiczkę", napisał twórca "Ludzi bezdomnych" i "Przedwiośnia". Z tej samej przyczyny "Domek z kart" jest lepszym świadectwem talentu Zegadłowicza niż wiele in­nych jego staranniej opracowanych dzieł.

PÓŁINTELIGENT SERVICE

Niedaremnie przez wszystkie trzy akty sztuki Zegadłowicza snuły mi się w pamięci strofy przepysznego "Balu w Operze" Juliana Tuwima.

Trzeba było talentu Tuwima, aby w satyrycznym poemacie dać bez­apelacyjną, przygważdżającą synte­zę sanacyjnej nicości, podłości i znikomości. Trzeba było wrześnio­wej katastrofy i kilku długich, twardych lat, aby wszystkim ucz­ciwym Polakom zaczęło się wyda­wać, że Wanda Wasilewska spod samego serca im wyjęła każde słowo swoich przemówień, pełnych, nowej nadziei, patriotycznej pasji i bolszewickiej słuszności, pełnych, twórczej nienawiści do sanacji, z której burżuazja uczyniła pluton egzekucyjny polskiego ludu.

Mało jaki ustrój tak się prosił o karykaturę, mało jaki okres miał tyle praw do uwagi satyryków, co czasy sanacji. "Domek z kart" jest dla nas przede wszystkim znakomi­tym, gryzącym pamfletem na sana­cję. Zasługa Zegadłowicza na tym polega, że nie jest to pamflet nihilistyczny. Rozumiał nie tylko skąd zguba na Polskę idzie, kto woli lud zaprzedać w niewolę, tyle tylko nie wyrzec się władzy, kto będzie tego programu bezpośrednim wykonaw­cą - lecz także rozumiał, skąd przyjdzie nadzieja. Dlatego licz­ne braki roli Sztorca wynagradza prawda i namiętność bijąca z jego słów, dlatego istną burzę oklasków wywołuje ostatnia scena, w której dwaj czerwonoarmiści znajdują niedoszłego więźnia Berezy w o-puszczonym przez policję komisariacie. Zegadłowicz nie mitologizował; za sprawą sanacji widział ro­lę całej pasożytniczej klasy.

Mimo że sanacja gorliwie zabie­gała o łaski satyry, osiągała naj­częściej tylko śmieszność mimowol­ną. Była bękartem warcholstwa i i samodzierżawia. Webrała w siebie i wykrystalizowała najgorsze tra­dycje pańskości, sitwy, awanturnictwa To byli nie tylko wykonaw­cy wrogiej woli, ale i durnie. Trzę­śli Polską swoiści agenci Półin­teligent - Service. Godni byliby tylko pogardy i zapomnienia, gdy­by nie fakt, że burżuazja w posta­ci sanacji stworzyła model, po­wiedzmy ściślej - naturalne koryto, do którego po dziś dzień, samochcąc ścieka wiele z tego, co wste­czne i szkodliwe w naszym życiu. Nie znaczy to by sanacyjny spadek był jedynym majątkiem wrogów Polski Ludowej, ale owe anonimo­we "pozostałości światopoglądu burżuazyjnego", które stale trzeba karczować, przybierają u nas naj­częściej te konkretne kształty. Wła­śnie te, które Zegadłowicz z taką pasją demaskuje. To bardzo ważna funkcja "Domku z kart"; ta sztuka nam przypomina, że kumoterstwo, klikierstwo, kosmopolityzm, dygnitarstwo, biurokratyczne pomiatanie ludźmi, buta, tromtadracja, obłuda, mitologia krzepy, tradycja bojaźni przed opinią ludową, przed krytyką - wszystko to są wady, częstokroć bezpośrednio się wywodzące z sa­nacyjnego pnia. Sanacja była naj­wygodniejszą firmą faszyzmu w Polsce; niedaremnie sprzymierzyła się z ONR. Była już na drodze do scalenia wszystkiego, co w Polsce ciemne i podłe. Jej tradycja właś­nie dlatego tak fatalnie ciąży - choć­by na wszystkich grupkach emi­gracyjnych bez różnicy maści. "Do­mek z kart" jest sztuką aktualną!

Reżyser i zespół Teatru Współ­czesnego zdali w tym przedstawie­niu ważny egzamin polityczny. Axer nie kusił się o psycholo­giczne drobiazgi, wiedząc, że war­tość tego dramatu polega na uogól­nieniu i satyrycznej syntezie. Za wyjątkowe wydarzenie uważam ujęcie roli Premiera przez Stanisła­wa Jaśkiewicza. Historia dała nam dwóch Felicjanów: Dulskiego i Sła­woj - Składkowskiego. Inni są na pewno mniej charakterystyczni dla swojej klasy. Jaśkiewicz w świetnym skrócie pokazał nam uo­sobienie, najbardziej typowy wy­kwit haniebnego ustroju (mógłby sobie tylko darować mruczenie "Pierwszej brygady"). To samo właściwie trzeba by powiedzieć o Łapickim w roli Starosty; to był inny znów ideał sanacji - dziar­ski hochsztapler, łamiący ko­ści ludziom w swoim powiecie tyl­ko dla porządku i krzepy! A Szaflarska! Urok tej roli polegał wła­śnie na tym, że wykonawczyni do­wiodła, jakie są polityczne konek­sje miłych (do złudzenia) cór mieszczańskich już współcześnie nam znanych. Zresztą - wszędzie precyzja, takt, inteligencja i najważniejsze - myśl o jednoznacznej, ak­tywnej funkcji tej sztuki wobec na­szych dzisiejszych spraw. Znako­mite przedstawienie Teatru Współ­czesnego wykazało także, że spo­twarzani i bici dziennikarze lewi­cowi z pierwszego aktu nie są je­dyną przeciwwagą czarnych sił tak ostro w tej sztuce narysowanych, że nie zacny, trochę gipsowy Bruno Sztorc jest jedynym bohaterem tej sztuki, ale lud, który dziś rządzi w swoim kraju i czuwa, by dzieje opisa­ne w "Domku z kart" nigdy nie mogły się powtórzyć. Oto zadanie nadrzęd­ne, które to przedstawienie z chlu­bą spełnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji