Artykuły

Spieszmy na "Straszny Dwór"

SYLWESTROWA premiera "Strasznego dworu" Stanisława Moniuszki w stołecznym Teatrze Wielkim, przygotowana muzycznie i dyrygowana przez Roberta Satanowskiego, spełniła oczekiwania: koncepcja nowa, śmiała i oryginalna, wypracowana w każdym szczególe.

Zadanie niełatwe na scenie teatru, w którym, jak wiadomo, w 1865 roku odbyła się prapremiera arcydzieła Moniuszki, i który, jak żaden inny, nie jest w tym stopniu obciążony tradycją. Jak się zdaje, stopniowo następuje zmiana w nastawieniu odbiorców do "Strasznego dworu" skłonnych obecnie, i chyba słusznie, widzieć i słyszeć w tym utworze operę nie tyle patriotyczną ile komiczną. Sytuacje wręcz zabawne, lekkie przymrużenie oka, typowe dla Moniuszki dworowanie sobie z braci szlacheckiej. Jeżeli słuchając mamy się wzruszać, to najchętniej wzruszalibyśmy się pięknem muzyki i artyzmem jej wykonania. Dobrze zagrać i dobrze zaśpiewać - to zadanie najprostsze i - coraz trudniejsze. Dużo się na to składa, a może... składało, że w miarę wciąż wspanialszej i coraz bardziej pomysłowej wizji (reżyseria, scenografia, choreografia) rola muzyki, acz może nie dla wszystkich słuchających w jednakowym stopniu, wydaje się pomniejszona.

PRZYSŁOWIE o krawcu, który tak kraje, jak mu materii staje, na pewno w stołecznym teatrze, a także i w innych, nie ma zastosowania przy planowaniu dekoracji i kostiumów. Tu możliwości w stopniu mogącym budzić zdumienie wydają się wręcz nieograniczone. Gorzej, jak łatwo stwierdzić, i musi przedstawiać się owo krajanie przy kompletowaniu co najmniej dwóch obsad na dwa spektakle premierowe. Wtedy materii brak i trudno chyba na to tak od razu zaradzić.

A przecież widz i słuchacz nie premierowy ma prawo oczekiwać pełni artystycznego efektu i na przedstawieniu, na które udało mu się nabyć - cóż, że wciąż jeszcze niedrogi - bilet.

TYLE się narzekało na złą akustykę naszego teatru, tłumaczącą, między innymi niezrozumiałość tekstu, co zwłaszcza w operze komicznej jest wręcz karygodne. Ale dlaczego jednych rozumie się doskonale, a innych wcale. Dlaczego co pewien czas jakieś odzywające się solo w orkiestrze wskazuje, że w jej składzie nie brak znakomitych instrumentalistów. Więc czemu - powtarzam to z uporem - grupa skrzypiec (nawet w barkaroli w "Opowieściach Hoffmanna"), zwłaszcza w środkowym rejestrze, brzmi tak blado? Czy to może rezultat braku codziennej, grupowej pilnej pracy nad uzyskaniem śmiałości w graniu?

Powie ktoś, że zaczynam zrzędzić i rozcinać włosek na czworo. Słusznie?

Cieszmy się więc pięknem Moniuszkowskiej muzyki i śpieszmy na "Straszny dwór".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji